wtorek, 31 stycznia 2017

Kempingi w okolicy antycznej Olimpii - ocena bardzo subiektywna



W okolicach antycznej Olimpii nie jest trudno znaleźć przyzwoity kemping. O dwóch znajdujących się w bezpośredniej bliskości miasteczka już pisaliśmy na stronie OLIMPIA – PRZYDATNE INFORMACJE. Ich standard jest jednak dla nas niewiadomą, ponieważ zdecydowaliśmy się spędzić noc blisko plaży. Z antycznej Olimpii do wybrzeża jest niecałe czterdzieści kilometrów.

Czy rezerwować miejsce na kempingu? My tego w zasadzie nie robimy. W ciągu ostatnich kilku lat tylko dwa razy odmówiono nam zakwaterowania z powodu braku miejsc. W obu wypadkach wynikało to – naszym zdaniem – z wygodnictwa i niechęci obsługi, a nie z faktycznego braku kawałka placu do postawienia samochodu. Trzeba jednak podkreślić, że podróżujemy zazwyczaj poza sezonem, co znacznie ułatwia znalezienie niedrogiego noclegu. W wielu atrakcyjnych turystycznie miejscach, w sezonie, rezerwacja może być niezbędna jeśli chce się mieć spokojną głowę. 

Po opuszczeniu Olimpii zorientowaliśmy się, że w okolicach Killini przeszła trąba powietrzna...

... zniszczyła ludziom domy...
... i zalała wodą wjazd na kemping Melissa

Oto kilka kempingów leżących na wybrzeżu niedaleko antycznej Olimpii:

KEMPING MELISSA:

http://www.campingmelissa.gr/
email: camping_melissa@yahoo.gr
Tel. 26230 95213 – 95452
Fax.26230 95453

Tam planowaliśmy spędzić noc. Wielokrotnie wymienialiśmy informacje mailowe z zarządcą tego kempingu. Pan Stathis Pantazis zawsze szybko, chętnie i wyczerpująco odpowiadał na nasze pytania. Niestety, mimo usilnych starań i dużej determinacji podczas jazdy po zawalonych drzewami drogach, nie dotarliśmy na ten kemping. Poczciwy Zeus, który nas przed potężną trąbą powietrzną, jaka tego dnia przeszła nad zachodnim wybrzeżem Peloponezu ochronił, w kwestii nadmorskich wiosek zupełnie zawiódł. Stojąc jednak w samochodowym korku przed zalaną bramą wjazdową kempingu Melissa, rozmawialiśmy z Polakami spędzającymi w tym miejscu wakacje. Wszyscy chwalili warunki, a przede wszystkim ceny. Opierając się więc na opiniach rodaków – polecamy, chociaż my pojechaliśmy szukać mniej mokrego miejsca.

Kamping Melissa leży niedaleko miejscowości Kastro, około 5 kilometrów na południe od Killini.

Jest czynny od 1 kwietnia do 31 października.





Strona internetowa kempingu Melissa jest niespecjalna, nie zawiera naszym zdaniem dostatecznej porcji niezbędnych informacji. Napisałam jednak maila do zarządcy i otrzymałam aktualny cennik. Oto on:

CENNIK NA
                   2017 ROK


Od:  01/04-10/06
Do  11/09-31/10
Od:  11/06
Do:     10/09

Cena w Euro
Cena w Euro
Nocleg za 1 noc – osoba dorosła
4,00
4,50
Noclec za dziecko między 4 a 10 rokiem
2,50
3.00
Samochód
2,50
3,00
Przyczepa kempingowa
10,50
13,00
Doczepiany namiot
10,50
13,00
Kamper
13,00
16,00
Mały namiot
4,50
5,00
Duży namiot
5,50
6,00
Bus do 16 miejsc
6,50
7,00
Bus powyżej 16 miejsc
9,00
10,00
Motocykl
2,00
2,50
Łódka z przyczepą
2,00
2,00


KEMPING AGINARA 


Glifa Ilias – 270 50
GRECJA
Współżędne: 37°50'17"N 21°7'46"E
Telefon : (+30) 26230 96211 – 41074

e-mail: info@camping-aginara.gr

Położony niedaleko miejscowości Glifa, ma ładne plaże.



Zdjęcia na stronie internetowej są piękne, ale trzeba pamiętać, że to tylko zdjęcia. Wielokrotnie w czasie naszych podróży – także w Grecji – byliśmy rozczarowani widząc różnicę (naprawdę dużą) między tym co pokazywano w Internecie, a co zobaczyliśmy w rzeczywistości.

Zarządcy greckich kempingów często nie podają na swoich stronach internetowych cen, ani miesięcy w jakich obiekt jest czynny. Dlatego jeszcze raz doradzamy kontakt mailowy z kempingiem. Warto też  zapoznać się z  opiniami osób, które tam były.

KEMPING IONION BEACH 

e-mail: ionionfl@otenet.gr

Τel: 0030-26230-96828

Fax: 0030-26230-96138


Położony jest niedaleko kempingu Aginara.

Strona internetowa trochę chaotyczna i mało ciekawa.

Koszty pobytu – sądząc z zeszłorocznych cen - nie są małe. Nasz pobyt kosztowałby niewiele ponad dwadzieścia Euro za dwie osoby, samochód i energię elektryczną. Biorąc jednak pod uwagę nasze doświadczenia - a spaliśmy w Grecji na wielu kempingach - ceny na Ionion Beach nie odbiegają specjalnie od cen wielu innych, nadmorskich, greckich kempingów.   




KEMPING PARADISE  


Port rybacki w Palouki

Adres: Palouki Ilia Peloponnese PO BOX 27200 Greece
Telefon: +30 2622028840, +30 2622022721

Położony bardziej na południe od wymienionych wyżej, w okolicy miejscowości Amaliada. Byliśmy tam szukając miejsca na nocleg. Sprawiał wrażenie „zagraconego” i „zabałaganionego”, nie bardzo przypominał też miejsce przedstawione na zdjęciach w Internecie. Była druga połowa września, więc może to tylko efekt końca sezonu. Długo też nie mogliśmy znaleźć nikogo odpowiedzialnego za zakwaterowanie turystów. Gdy wreszcie stosowna osoba do nas podeszła byliśmy zdecydowani jechać dalej.
Wszystko to są jednak nasze subiektywne odczucia, więc może warto tam zajrzeć, zwłaszcza, że plaże w Palouki są ładne, szerokie, piaszczyste.  Cen nie sprawdzaliśmy.





KAMPING PALOUKI


Nasze miejsce na kempingu Palouki

Adres: Amaliada Peloponez Grecja 
Telefon: +30 26220 24942 
Faks: +30 26220 24943



Spędziliśmy na nim w ubiegłym roku noc. Dobrze przygotowany na przyjęcie turystów, przylegający do bardzo ładnej piaszczystej, plaży. Każdy kto był w Grecji wie, że to rzadka zaleta.


Plaża przy kempingu Palouki
Miejscowość Palouki to malutki, bardzo przyjemny, rybacki porcik i wioska. Jeśli jednak ktoś liczy na coś więcej poza kempingowymi restauracjami (kemping Paradiso jest obok), to się zawiedzie. Zwłaszcza poza sezonem.
Place biwakowe są pooddzielane krzewami. Przy każdym jest (przy naszym było) ujęcie wody i elektryczność.
Zarządcy kempingu, na stronie internetowej zapewniają, że przyjmują turystów z psami, co dla wielu osób jest pewnie ważną informacją. Można jednak na tej samej stronie przeczytać, że WiFi jest dostępne na większości kempingowych miejsc, tymczasem w zeszłym roku WiFi było tylko w recepcji. To kłopot, zwłaszcza dla blogerów.


Greckie kutry w porcie rybackim w Palouki
Łazienki, toalety są nowoczesne i czyste. Wszystkie zlokalizowane w okolicy recepcji, a to oznacza, że osoby biwakujące przy plaży muszą przejść przez cały teren by się tam dostać. To samo dotyczy kuchni.
I ostatnia, chyba najważniejsza sprawa – ceny. Kemping jest drogi. Poza sezonem za dwie osoby, samochód  i prąd zapłaciliśmy 26 Euro. Był to najdroższy kemping na jakim podczas naszej greckiej wyprawy spaliśmy, a wcale nie najlepszy.


Na plaży w Palouki


poniedziałek, 30 stycznia 2017

Tam gdzie zmagali się poprzednicy Bolta i Kusocińskiego czyli wizyta w antycznej Olimpii cz.IV - siódmy cud świata



8 września 2016 roku Olimpia, Grecja

Cuda świata - któż nie chciałby ich zobaczyć.
Tyle jest przecież na kuli ziemskiej urzekających miejsc stworzonych przez Matkę Naturę lub przez człowieka.
Starożytni też mieli podobne odczucia. Mieli też swoje cuda.
Do miejsca gdzie stał jeden z nich właśnie się zbliżamy.

Wichrzysko szarpie drzewami. Nie tak wyobrażaliśmy sobie greckie lato. Robi się szaro-jesiennie, na szczęście nie pada już deszcz. Szerokie, żwirowe ścieżki, wzdłuż i w szerz przecinające teren dawnych wykopalisk, nadają temu miejscu wygląd dziwnego parku, w którym zamiast kwiatów królują kamienie. Rozglądamy się wokoło – turystów wyraźnie ubyło. Pewnie z powodu coraz późniejszej godziny i coraz gorszej pogody. My dzielnie wędrujemy dalej wspominając historie tego miejsca.

Antyczna Olimpia
To co kiedyś było antycznym sanktuarium dzisiaj jest terenem archeologicznym. Wbrew pragnieniom ostatniego cesarza wschodniego i zachodniego cesarstwa rzymskiego Teodozjusza I Wielkiego (w 394 roku zakazał odbywania pogańskich, jego zdaniem, igrzysk) i decyzjom jego wnuka, cesarza już tylko wschodnio-rzymskiego Teodozjusza II  (w 426 kazał tutejsze sanktuarium zburzyć) greccy bogowie to miejsce dla ludzkości ocalili. Powoli, acz systematycznie rozkradana Olimpia (elementy z brązu zniknęły przetopione, a kamień przydał się starożytnym budowlańcom) przykryta została osuniętą ze wzgórza Kronion ziemią i mułem z rzeki Kladeos. Na setki lat wszystko zniknęło z ludzkich oczu.

Starożytna Olimpia, budowle rzymskie
Dla współczesnych Olimpia została odkryta w 1766 roku przez podróżującego po Grecji angielskiego badacza starożytności Richarda Chandlera. Popijając wieczorkiem winko w małej wiosce na zachodnim Peloponezie dostrzegł wystające z ziemi doryckie kolumny, wokół których owijały się zielone pędy winorośli. Podróżnik pogrzebał w swoich notatkach, podumał i uznał, że jest to miejsce antycznych igrzysk. Nie pomylił się. My, współcześni podróżnicy na takie spektakularne odkrycia raczej liczyć już nie możemy. Szkoda, bo tak by się chciało coś gdzieś znaleźć, gdzieś wygrzebać z ziemi.

Niewiele zostało z dawnej zabudowy Altisu
Archeolodzy dotarli tu po raz pierwszy w XIX wieku. W 1829 roku łopaty wbili w olimpijski grunt Francuzi, dlatego też część rzeźb ze świątyni Zeusa można oglądać dzisiaj w Luwrze. Mieszkańcy Elidy pomocników nielegalnie wywożących artefakty (nazwijmy to po imieniu, ukradli to co znaleźli) pogonili, gdy tylko zorientowali się gdzie ich historyczna spuścizna znika. Wiele lat i wody w Kladeosie musiało następnie upłynąć zanim Niemcom udało się przekonać włodarzy tych terenów o swoich uczciwych, archeologicznych zamiarach. W 1875 roku jednak potomkowie starożytnych sportowców w prawość naszych zachodnich sąsiadów wreszcie uwierzyli i Ernest Curtius rozpoczął wykopaliska, a to co wydobył pokazano w pierwszym na świecie muzeum powstałym na terenie wykopalisk.

Ten fragment ze świątyni Zeusa w Olimpii dzisiaj można zobaczyć w Luwrze
źródło: Wikipedia

Pozostałości świątyni Zeusa

Świątynia Zeusa w Olimpii była ogromna, dlatego jej pozostałości nadal robią  wrażenie

Schody do świątyni Zeusa...

...są kamienne

... i dobrze zachowane.
Żwirowa alejka, którą idziemy doprowadza nas wreszcie do najważniejszego miejsca dawnego Altisu. Wielkie głaziska porozrzucane bez ładu i składu zasłaniają widok. Tylko solidne schody świadczą, że był to kiedyś ogromny budynek. Po tych schodach tysiące lat temu wchodzili ludzie, by pokłonić się z atencją Zeusowi lub by tylko zobaczyć sławną, odwzorowującą go rzeźbę. 10 stopni po których stąpała historia. Całkiem nieźle jak na swój wiek wyglądają, chociaż widać, że czas ich nie oszczędzał, a wiatr i woda zrobiły swoje. Zwietrzały kamień wygląda dzisiaj jak, pokryty bliznami po ciężkiej chorobie, stary człowiek. Schody prowadzą do najważniejszego miejsca w Olimpii, do świątyni Zeusa. Stoimy przed nimi i walczymy z przemożną chęcią powędrowania w górę, ale wiszące sznurki wyraźnie sugerują zakaz wstępu. A może by tak spróbować? Wokoło nikogo nie ma. Nie. Gdyby każdy próbował, to z tych kamieni jeszcze mniej by zostało.

Kolumny świątyni Zeusa w Olimpii miały ponad dwa metry średnicy. Z prawej strony widać piedestał Nike

Piedestał Nike w Olimpii...

... kiedyś wyglądał tak. Marmurowy posąg stojący dzisiaj w muzeum wykonał Pajonios z Mende na zamówienie Meseńczyków w podziękowaniu dla Zeusa za wygraną bitwę ze Spartą
Posąg Nike w muzeum w Olimpii
Andrzej ogląda wielkie powywracane kolumny, a ja stojąc przed tym świętym dla starożytnych przybytkiem, patrzę w prawo. Gdzieś tam był usypany z ofiarnych popiołów ołtarz Zeusa, bo nie od początku szef greckich bogów miał tu wielki, kamienny dom. Nic z tego skromnego, pierwotnego ołtarza nie zostało. Postarali się o to oczywiście obaj wspominaniu już, rzymscy cesarze.
Świątynie zbudowano w V wieku przed naszą erą, a zaprojektował ją Libon z Elidy. Miała sześć kolumn z przodu, sześć z tyłu i po trzynaście po bokach. Była największą tego typu budowlą na Peloponezie. Kolumny miały ponad dziesięć metrów wysokości, a ich średnica przekraczała dwa metry. Gi – gan – ty – czne. Patrzę w górę, ale widać tylko zasnute chmurami niebo. Dwa tysiące lat temu widziałabym ogromne, kamienne walce i wspaniały fronton z rzeźbami. Andrzej staje przy jednym z „krążków” leżących dzisiaj na ziemi, a ja pstrykam zdjęcia. Mój mąż ma ponad metr siedemdziesiąt wzrostu. Kamień sięga mu aż do szyi mimo, że kilkadziesiąt centymetrów zagłębione jest w ziemi. No wielkie, po prostu wielkie. Po raz setny nachodzi nas podziw dla antycznych inżynierów. Panowie współcześni budowlańcy: proszę zbudować coś takiego.

Świątynia Zeusa dzisiaj
W świątyni stał posąg Zeusa. Był wielki, wykonany z chryzelefantyny (kość słoniowa i złoto), wspaniały. Na tyle wspaniały, że Antypater z Sydonu w drugim wieku naszej ery wpisał go na listę siedmiu cudów ówczesnego świata. Co się z nim stało po ośmiuset latach od stworzenia? Tak na pewno, to nie wiadomo, ale bizantyjski historyk Georgios Kedrenos twierdzi, że wywieziono go, po „zlikwidowaniu” sanktuarium, do Konstantynopola, a tam prawdopodobnie spłonął w pożarze w 475 roku naszej ery. Tyle tylko, że Kedrenos napisał to w jedenastym wieku.

Antyczna moneta elidzka z wyobrażeniem posągu Zeusa w Olimpii
źródło: Wikipedia
Posąg został wyrzeźbiony, wykonany  - nie wiem, które słowo jest odpowiedniejsze -  z chryzelefantyny. Oznacza to, że wszystkie odkryte części ciała boga wykonano z kości słoniowej, a włosy, szaty i buty ze złota. Całość obudowano na stelażu.
Autorem dzieła był Fidiasz, znany grecki rzeźbiarz, dzisiaj uznawany za wybitnego przedstawiciela starożytnej, greckiej rzeźby klasycznej. Był przyjacielem Peryklesa i pewnie dlatego kierował pracami rzeźbiarskimi przy budowie ateńskiego Akropolu. Niestety greccy wrogowie Peryklesa (zawiść to nie jest nasz wynalazek), by mu zaszkodzić, czepili się biednego Fidiasza i oskarżyli go o różne, straszne w tamtych czasach, przewinienia. A to, że popełnił świętokradztwo i swoją podobiznę umieścił nie tam gdzie trzeba, a to że jakieś wyrzeźbione bóstwo ma twarz Peryklesa i żeby wyrok był nieuchronny dołożono jeszcze prozaiczne defraudacje i niegospodarność podczas prac na Akropolu. Uciekając przed kłopotami Fidiasz wylądował w Olimpii i mając dużo czasu podjął się wykonania posągu Zeusa. Tak przynajmniej mówi część historyków, bo oczywiście zawsze znajdzie się jakiś naukowiec, który uważa, że było inaczej.

W pracowni Fidiasza

Na fundamentach warsztatu postawiono bizantyjski kościół
Fidiasz pracował nad podobizną boga 5 lat. Oczywiście nie sam. Miał armie ludzi do pomocy. Zbudowano mu też obok świątyni specjalną pracownię, której fundamenty stoją do dzisiaj. W piątym wieku naszej ery resztki fidiaszowego warsztatu przerobiono na bizantyjski kościół. Nieźle zachowane ruiny tego, chrześcijańskiego przybytku widzimy za świątynią. Ruszamy więc wolno w tamtą stronę. Nie bizantyjskie pozostałości kościoła jednak nas ciągną, a chęć postawienia nogi na ziemi po której niegdyś chodził genialny artysta sprzed wieków.

Andrzej, niczym Fidiasz, wchodzi do pracowni

Tu Bizantyjczycy zrobili ołtarz...

i warsztat Fidiasza przerobili na kościół
Budynek jest spory, zbudowany z małych cegiełek i wielkich kamieni. Wewnętrzne przejście podstemplowano zupełnie współczesnymi podporami. Prawdopodobnie groziło zawaleniem. O dziwo można bez przeszkód dostać się do środka. Schodzimy po schodach. Wszędzie leżą resztki kolumn, z prawej strony był pewnie ołtarz. Z antycznej, rzeźbiarskiej pracowni zostały tylko głazy fundamentów, ale świadomość, że tutaj Fidiasz i jego ludzie przerabiali tony złota i kości słoniowej na posąg Zeusa jest podniecająca.

Bizantyjski kościół na fundamentach warsztatu Fidiasza

Bizantyjski kościół na fundamentach warsztatu Fidiasza
Ściany chronią od wiatru. W spokoju dumamy nad przeszłością tych kilkudziesięciu metrów kwadratowych.  Skąd wiemy na przykład, że budynek był pracownią Fidiasza? Odpowiedź jest prosta: na pewno nie wiemy nic. Artysta jednak gdzieś musiał Zeusa wyrzeźbić. Nie w świątyni, bo bałagan i hałas, a poza tym nie do tego świątynia służyła. Grecki geograf Pauzaniasz, który w drugim wieku naszej ery w Olimpii był osobiście , napisał w swoim dziele „Wędrówki po Helladzie”, że pracownię Fidiasza widział. Jak widział to była. Gdzie? Niemieccy archeolodzy pokopali w ziemi i w zrujnowanym bizantyjskim kościele znaleźli terakotowe formy do złotych odlewów pofałdowanych szat, fragmenty kości słoniowej, narzędzia rzeźbiarskie i wreszcie główny dowód: naczynie do wina z napisem „należę do Fidiasza”. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można więc stwierdzić, że znaleźli warsztat. Odruchowo patrzymy pod nogi. Może z ziemi i trawy wystaje gdzieś jeszcze coś fidiaszowego. Nie wystaje? Trudno.

Wyobrażenie posągu Zeusa z 1815 roku
źródło: Wikipedia
Pomnik Zeusa był duży, miał ponad dwanaście metrów wysokości. Do dzisiaj zachował się jeden antyczny wizerunek tego światowego cudu i jest to niestety tylko rewers malutkiej monety z Elidy. Niewiele. Nigdy też, chociaż chryzelefantynowy Zeus trwał na swoim, świątynnym miejscu 800 lat, nikt nie wykonał kopii rzeźby. Na szczęście pozostały opisy. Oddajmy więc głos Pauzaniaszowi:
Bóg siedzi na tronie, wykonany ze złota i z kości słoniowej. Na jego głowie spoczywa wieniec z gałązek oliwki. W prawej dłoni trzyma Nike; ona także z kości słoniowej i ze złota. Nike ma w ręku przepaskę zwycięstwa, na głowie wieniec. Bóg w lewej dłoni dzierży berło ozdobione wszelkimi metalami. Ptakiem siedzącym na berle jest orzeł. Ze złota są również sandały boga i płaszcz. Na płaszczu są wyrzeźbione postaci zwierzęce, spośród kwiatów lilie(…)
Tron mieni się od złota i drogich kamieni, hebanu i kości słoniowej. Wykonane są na nim postacie zwierzęce albo jako malowidła, albo jako płaskorzeźby. Są cztery posągi Nike, w postawie tanecznic, przy każdej nodze tronu. Dwie inne u kostek nóg Zeusa. Przy obu przednich nogach tronu leżą chłopcy tebańscy, których porwały Sfinksy. A pod sfinksami Apollo i Artemis zabijają strzałami z łuku dzieci Niobe.
Pauzaniasz, Wędrówka po Helladzie V 11,1 i 11,2, tłum. Janina Niemirska-Pliszczyńska
No cóż. Nic dodać, nic ująć. Musiało to robić na ludziach wrażenie.
Robi się późno. Czas pomyśleć o noclegu.

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Sposób na szczęście nie tylko w podróży


Szczęście – jedni je mają, inni twierdzą, że nie. Niezależnie od tego do której grupy się zaliczamy staramy się szczęściu pomóc. Przynajmniej powinniśmy, bo kto za nas zrobi to lepiej? Nosimy więc amulety (Szczęściarz Puchatek jeździ z nami wszędzie), przyczepiamy do drzwi podkowę (leży w holu), stawiamy na półce słonia z trąbą do góry (wujek wyrzeźbił dla nas dwa), nosimy czterolistne koniczynki (będąc w ostatniej klasie liceum, wspólnie z przyjaciółką cztery godziny chodziłyśmy na kolanach po trawniku szukając czterolistnej koniczyny, która miała nam zapewnić zdanie matury - zapewniła). Wszystko to „na szczęście”, bo jeśli nawet nie pomoże to przecież nie zaszkodzi. W podróży natomiast – gdy tylko nadarzy się okazja – pocieramy różne części różnych pomników.

Pomnik Julii w Weronie. Wyraźnie widać czego trzeba dotknąć 😃. Zdjęcie słabej jakości, ale robione w czasach gdy aparat cyfrowy, jeśli już był, to dla przeciętnego podróżnika niedostępny.
Będąc wiele lat temu w Weronie odwiedziliśmy oczywiście dom Julii. Jest tam uroczy balkonik i pomnik pięknej latorośli Capulettich. Nie trzeba specjalnie szukać, z daleka widać wyraźnie co trzeba potrzeć, by zapewnić sobie przychylność losu. Turystów wielu wówczas pod sławnym balkonem nie było, jednak po dziedzińcu kręciło się kilka małżeństw w średnim wieku. Panowie oglądali wysoki balkon zastanawiając się pewnie nad sportową kondycją Romea, ale -  nie wiedzieć czemu - nikt do biednej Julci nie podchodził. Gdy jednak przynaglony przeze mnie Andrzej - pogardzanie okazją zapewniającą szczęście nie jest rozsądne - dotknął ręką biustu sławnej panny, pozostali mężczyźni, nabrawszy odwagi, z radosnym chichotem ustawili się w kolejce do julcinego cycuszka.
Brytyjski psycholog Peter Bentley twierdzi, że jeśli ktoś wierzy w swego pecha jest na z góry straconej pozycji. Jeśli natomiast jesteśmy przekonani, że coś nam przynosi szczęście, los nam sprzyja. Nie zaszkodzi więc – przy okazji wizyty w Weronie -  pomacanie biustu Julii.

Duererowski królik nieopodal domu malarza w Norymberdze 
Podobną do biusty Julii moc na podobno pierścień w ogrodzeniu norymberskiej fontanny. Ludziska obracają tym kółkiem, a ono im podobno w dzieciach wynagradza. Nie mieliśmy okazji sprawdzić, bo podczas naszej wizyty w tym pięknym mieście fontanna była w remoncie, czyli niedostępna. Może i lepiej, bo dziadkom raczej wnuki są potrzebne, a nie jest do końca wyjaśnione czy ten pierścień w kwestii wnuków pomaga. Znaleźliśmy sobie jednak zastępcze miejsce do pocierania. Duererowskiego królika. Jest tu i ówdzie błyszczący więc może też coś pozytywnego zapewnia. Potarłam.

Czeska Praga. No sławnym moście Karola koniecznie trzeba znaleźć płaskorzeźbę pod pomnikiem św. Jana Nepomucena. Poza szczęściem pomaga ukryć na zawsze nasze tajemnice i oczywiście zapewnia powrót do Pragi.

Dzik kalidoński we Florencji
We Florencji będąc pędzimy zwykle na Nowy Rynek gdzie stoi pomnik małego dzika, przez Włochów zwany pieszczotliwie prosiaczkiem (il porcellino). Nazwa troszkę niepoważna zważywszy jak poważny to zwierzak – jest to bowiem, ni mniej ni więcej, tylko mityczny dzik kalidoński (za sprawą rozzłoszczonej Artemidy narobił kłopotu Kalidończykom). Wyrzeźbił go w pierwszej połowie siedemnastego wieku Pietro Tacca. Miał stać w Ogrodach Boboli ozdabiając fontannę, ale trafił na florencką ulicę i podobno zapewnia powrót do tego miasta oraz farta. Świadczy o tym dobitnie jego ryj. Niestety rzeźba, która dzisiaj jest z upodobaniem pocierana przez turystów to tylko kopia. Oryginał stoi bezpiecznie w muzeum. Czy więc szczęście, jakie ma przynieść, będzie prawdziwe? A co tam. Potrzeć nie zaszkodzi.

Mikołaj Kopernik w Olsztynie


Władysław Sikorski w Inowrocławiu

Szwejk w Przemyślu
W Polsce mamy szczególny urodzaj na miejsca do pocierania. Błyszczą się więc kolana i nosy coraz liczniej pojawiających się na ulicach naszych miast pomników i pomniczków. Czy takie świeże źródło szczęścia ma moc? Na pewno, jeśli tylko w tę moc szczerze uwierzymy.


Toruński osiołek

Kaczuchy z Nałęczowa

No i na koniec naukowa konkluzja. Znalazł się człowiek, który postanowił zbadać jak to z tymi szczęściarzami i pechowcami naprawdę jest. Nazywa się Richard Wiseman i jest byłym iluzjonistą, który skończył psychologię na Uniwersytecie Hertfordshire w Wielkiej Brytanii. Z jego badań wynika, że pechowcy to ludzie koncentrujący się na konkretnym zadaniu, nie zauważający tego co jest wokoło. Szczęściarze natomiast to osoby otwarte na możliwości, rozglądające się wokoło, spostrzegawcze. Ułatwia to łapanie przysłowiowego szczęścia „za ogon”. No cóż. Coś w tym jest.


Tego morsa stojącego przy głównym wejściu na plażę w Mielnie jeszcze nie wypolerowano. A nam się wydaje, że szarpnięcie za wąsa nie zaszkodzi 😎