poniedziałek, 23 stycznia 2017

Sposób na szczęście nie tylko w podróży


Szczęście – jedni je mają, inni twierdzą, że nie. Niezależnie od tego do której grupy się zaliczamy staramy się szczęściu pomóc. Przynajmniej powinniśmy, bo kto za nas zrobi to lepiej? Nosimy więc amulety (Szczęściarz Puchatek jeździ z nami wszędzie), przyczepiamy do drzwi podkowę (leży w holu), stawiamy na półce słonia z trąbą do góry (wujek wyrzeźbił dla nas dwa), nosimy czterolistne koniczynki (będąc w ostatniej klasie liceum, wspólnie z przyjaciółką cztery godziny chodziłyśmy na kolanach po trawniku szukając czterolistnej koniczyny, która miała nam zapewnić zdanie matury - zapewniła). Wszystko to „na szczęście”, bo jeśli nawet nie pomoże to przecież nie zaszkodzi. W podróży natomiast – gdy tylko nadarzy się okazja – pocieramy różne części różnych pomników.

Pomnik Julii w Weronie. Wyraźnie widać czego trzeba dotknąć 😃. Zdjęcie słabej jakości, ale robione w czasach gdy aparat cyfrowy, jeśli już był, to dla przeciętnego podróżnika niedostępny.
Będąc wiele lat temu w Weronie odwiedziliśmy oczywiście dom Julii. Jest tam uroczy balkonik i pomnik pięknej latorośli Capulettich. Nie trzeba specjalnie szukać, z daleka widać wyraźnie co trzeba potrzeć, by zapewnić sobie przychylność losu. Turystów wielu wówczas pod sławnym balkonem nie było, jednak po dziedzińcu kręciło się kilka małżeństw w średnim wieku. Panowie oglądali wysoki balkon zastanawiając się pewnie nad sportową kondycją Romea, ale -  nie wiedzieć czemu - nikt do biednej Julci nie podchodził. Gdy jednak przynaglony przeze mnie Andrzej - pogardzanie okazją zapewniającą szczęście nie jest rozsądne - dotknął ręką biustu sławnej panny, pozostali mężczyźni, nabrawszy odwagi, z radosnym chichotem ustawili się w kolejce do julcinego cycuszka.
Brytyjski psycholog Peter Bentley twierdzi, że jeśli ktoś wierzy w swego pecha jest na z góry straconej pozycji. Jeśli natomiast jesteśmy przekonani, że coś nam przynosi szczęście, los nam sprzyja. Nie zaszkodzi więc – przy okazji wizyty w Weronie -  pomacanie biustu Julii.

Duererowski królik nieopodal domu malarza w Norymberdze 
Podobną do biusty Julii moc na podobno pierścień w ogrodzeniu norymberskiej fontanny. Ludziska obracają tym kółkiem, a ono im podobno w dzieciach wynagradza. Nie mieliśmy okazji sprawdzić, bo podczas naszej wizyty w tym pięknym mieście fontanna była w remoncie, czyli niedostępna. Może i lepiej, bo dziadkom raczej wnuki są potrzebne, a nie jest do końca wyjaśnione czy ten pierścień w kwestii wnuków pomaga. Znaleźliśmy sobie jednak zastępcze miejsce do pocierania. Duererowskiego królika. Jest tu i ówdzie błyszczący więc może też coś pozytywnego zapewnia. Potarłam.

Czeska Praga. No sławnym moście Karola koniecznie trzeba znaleźć płaskorzeźbę pod pomnikiem św. Jana Nepomucena. Poza szczęściem pomaga ukryć na zawsze nasze tajemnice i oczywiście zapewnia powrót do Pragi.

Dzik kalidoński we Florencji
We Florencji będąc pędzimy zwykle na Nowy Rynek gdzie stoi pomnik małego dzika, przez Włochów zwany pieszczotliwie prosiaczkiem (il porcellino). Nazwa troszkę niepoważna zważywszy jak poważny to zwierzak – jest to bowiem, ni mniej ni więcej, tylko mityczny dzik kalidoński (za sprawą rozzłoszczonej Artemidy narobił kłopotu Kalidończykom). Wyrzeźbił go w pierwszej połowie siedemnastego wieku Pietro Tacca. Miał stać w Ogrodach Boboli ozdabiając fontannę, ale trafił na florencką ulicę i podobno zapewnia powrót do tego miasta oraz farta. Świadczy o tym dobitnie jego ryj. Niestety rzeźba, która dzisiaj jest z upodobaniem pocierana przez turystów to tylko kopia. Oryginał stoi bezpiecznie w muzeum. Czy więc szczęście, jakie ma przynieść, będzie prawdziwe? A co tam. Potrzeć nie zaszkodzi.

Mikołaj Kopernik w Olsztynie


Władysław Sikorski w Inowrocławiu

Szwejk w Przemyślu
W Polsce mamy szczególny urodzaj na miejsca do pocierania. Błyszczą się więc kolana i nosy coraz liczniej pojawiających się na ulicach naszych miast pomników i pomniczków. Czy takie świeże źródło szczęścia ma moc? Na pewno, jeśli tylko w tę moc szczerze uwierzymy.


Toruński osiołek

Kaczuchy z Nałęczowa

No i na koniec naukowa konkluzja. Znalazł się człowiek, który postanowił zbadać jak to z tymi szczęściarzami i pechowcami naprawdę jest. Nazywa się Richard Wiseman i jest byłym iluzjonistą, który skończył psychologię na Uniwersytecie Hertfordshire w Wielkiej Brytanii. Z jego badań wynika, że pechowcy to ludzie koncentrujący się na konkretnym zadaniu, nie zauważający tego co jest wokoło. Szczęściarze natomiast to osoby otwarte na możliwości, rozglądające się wokoło, spostrzegawcze. Ułatwia to łapanie przysłowiowego szczęścia „za ogon”. No cóż. Coś w tym jest.


Tego morsa stojącego przy głównym wejściu na plażę w Mielnie jeszcze nie wypolerowano. A nam się wydaje, że szarpnięcie za wąsa nie zaszkodzi 😎


3 komentarze:

  1. A Werniksa z Kazimierza Dolnego znasz? To chyba moja ulubiona figurka, nie licząc bajkowych z Łodzi.
    Lubię tę modę na postaci ludzi i zwierząt, na ławeczki, na których można się przysiąść do znanych osób, a na pewno wolę od przeróżnych 'nadętych' pomników;)

    Pozdrawiam z Dolnego Śląska i zapraszam do siebie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle razy byliśmy w Kazimierzu a Werniksa nie potarłam. Trzeba nadrobić.
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń