wtorek, 27 czerwca 2017

Gawrony i pistolety czyli wizyta na zamku w Oporowie


Przez otwarte okna Fordusia, zza wysokiego, ceglanego muru otaczającego zamkowy park, dochodził potwornie głośny, przeraźliwy ptasi wrzask. Było w nim coś niepokojącego. Powiało grozą. Spojrzeliśmy z Andrzejem na siebie. „Ptaki” Hickoka przypomniały się nam od razu.

Wyskoczyliśmy z samochodu i jak na komendę zadarliśmy głowy do góry. Nic. Tylko spokojny błękit czyściutkiego nieba i słoneczny, nie ograniczony żadnymi chmurami blask, a wokoło sielskie obrazki jakie jeszcze można, gdzie niegdzie, znaleźć na polskiej wsi. Kilku facetów siedzących z wędkami nad miejscowym stawem w nadziei złowienia wielkiej ryby, szarość jeszcze uśpionych pół, zieleniące się oziminy i ciemna linia lasu na horyzoncie. Ciepły, marcowy dzień zachęcił nas do zorganizowania wycieczki i oto staliśmy przed bramą do oporowskiego zamku. W samym sercu Mazowsza. Ptaki wrzeszczały jak szalone. 

*   *   *

28 marca 2017 Oporów

Stoimy na drodze przecinającej wieś Oporów i podziwiamy mury. Z lewej strony, skryty w cieniu, mający już lata świetności za sobą, obdarty z tynku, mur parkowy zza którego wychylają się wielkie, bezlistne jeszcze w marcu drzewa (to z gałęzi tych drzew dochodzi ptasi jazgot), a z drugiej strony mur otaczający dawne zabudowania gospodarskie, piękny, zbudowany z cegły i polnego kamienia.  Jest zalany słonecznym blaskiem więc prezentuje się dzisiaj wyjątkowo atrakcyjnie, no i oczywiście, jak zawsze, zachwyca swoim wyglądem Andrzeja. Niby tylko mur osłaniający dawne obory i chlewy, ale jakże kunsztownie wykonany. Zwieńczony blankami, ozdobiony misternie ułożonymi w szpic głazami – istne cudeńko „gospodarskiej” architektury.

Mur otaczający dawne zabudowania gospodarcze

Oporów - droga przez wieś

Dawne zabudowania gospodarskie w majątku Oporów
Neorenesansowa parkowa brama oddziela współczesny świat od historycznych wspomnień. Też jest niczego sobie, ceglana, neogotycka, dziewiętnastowieczna. Jednak prawdziwe cacko ukazuje się naszym oczom za ozdobioną monogramami Wilhelma Orsettiego (jednego z właścicieli), kutą kratą. Na wysepce otoczonej zielonkawą wodą stoi prawdziwe, architektoniczne cacuszko. Ceglane mury czerwienieją w marcowym słońcu. Prowadzący do wejścia drewniany most malowniczo odbija się w szerokiej, błyszczącej w słońcu fosie. 
Zamek w Oporowie. A właściwie zameczek, bo budowla jest niewielka. 

Neorenesansowa brama do oporowskiego parku

Monogram Wilhelma Orsettiego na bramie

Zachodnia, "wejściowa" strona zamku w Oporowie 

Zanim wejdziemy do mieszczącego się wewnątrz budynku muzeum decydujemy się na spacer po parku. Ryzykujemy bombardowanie ptasimi odchodami (potworny jazgot towarzyszący nam od samego przyjazdu czynią gawrony gnieżdżące się licznie w gałęziach parkowych drzew), ale co tam… widok malowniczego zameczku z pewnością zrekompensuje niewygody. Idziemy.

Ptaki gniazdują i "bombardują"

W stojącym w parku domku neogotyckim można wynająć pokój 

Zamek w Oporowie zbudowano w pierwszej połowie piętnastego wieku, ale okolica należała do zamożnej rodziny Oporowskich już wcześniej. Pierwszy, znany z dokumentów przedstawiciel tego rodu, chorąży i sędzia łęczycki Stefan otrzymał te ziemie od ostatniego Piasta na polskim tronie i uczynił z nich siedzibę rodową. Syn Stefana, Bogusław, podpisywał się już „Bogusław z Oporowa”. Powstałe około 1350 roku pierwsze zabudowania dworskie były, jak się łatwo domyślić, drewniane. Budowę ceglanego zamku rozpoczął w pierwszej połowie piętnastego wieku Mikołaj Oporowski herbu Sulima, dostojnik na dworze Władysława Jagiełły i wojewoda łęczycki. Mikołaj Oporowski lokował też miasteczko Oporów.


Władysław Oporowski
Domena Publiczna
Po śmierci imć pana wojewody, w 1425 roku, budowę zamku kontynuowali jego następcy, między innymi jego dwaj synowie: prymas polski, arcybiskup gnieźnieński i podkanclerzy koronny na dworze Jagiełły Władysław Oporowski oraz wojewoda łęczycki Piotr Oporowski. Ksiądz prymas dostarczał funduszy, a wojewoda łęczycki doglądał wszystkiego na miejscu. Rodowa siedziba rosła szybko i nabierała świetności. Podobno prymas Oporowski - skądinąd postać wybitna i znakomity dyplomata – dbał o tę inwestycję, bo chciał przewyższyć swojego konkurenta do królewskich łask, innego liczącego się na jagiełłowym dworze duchownego, biskupa krakowskiego i pierwszego polskiego kardynała Zbigniewa Oleśnickiego. Kardynał Oleśnicki, którego kariera ruszyła z kopyta po tym jak (zdaniem Długosza) uratował Jagielle życie pod Grunwaldem, podobny zamek wybudował w Pińczowie.

Zawilce

Domek neogotycki, a w oddali domek szajcarski

Zamek -  widok z parku
Wspominając dawne dzieje Oporowa wolno wędrujemy alejkami zamkowego parku. Gawrony nad naszymi głowami wrzeszczą niemiłosiernie. Na tle nieba, od koron pozbawionych jeszcze liści drzew, wyraźnie odcinają się ich gniazda. Ptaki w górze prowadzą życie rodzinne, a pod nogami, białymi główkami zawilców, rozlewa się cieplutka i pięknie pachnąca budzącym się życiem wiosna. W blasku Słońca, między drzewami, naszym oczom ukazuje się południowa ściana dawnej siedziby Oporowskich. Sześć okien na parterze i pięć na piętrze „spogląda” na fosę i nieco zaniedbany park. Malowniczo schodzących do wody schodków strzegą dwa sympatyczne lwy o nieco „zapuchniętych” pyszczkach. Ich obecność zawdzięczamy rodzinie Orsettich, która władała zamkiem w dziewiętnastym wieku. 


Okna południowej ściany zamku wychodzą na ogród. 
Z każdym lwem robię sobie fotkę. Lwy mnie chronią. Moja Mama była zodiakalnym lwem. Andrzej też jest zodiakalnym lwem.

Z parku, do fosy prowadzą schody, których strzegą dwa lwy

Lwy patrzą w zamkowe okna

Idziemy dalej. Wschodnia ściana zamku, zdobna półokrągłą wieżą mieszczącą kaplicę, przechodzi w mur zwieńczony blankami. Z ceglanej ściany w części mieszkalnej wystaje spory, szary kamień. Niewiele osób zwraca na niego uwagę. Latem jest zrośnięty zielonym pnączem, więc prawie go nie widać0. Teraz, gdy jeszcze nie ma liści, można go zobaczyć. Niby zwykły głaz, a jakże ważna rzecz. To pozostałość po „dostojnym” kibelku prymasa Oporowskiego, którego apartamenty mieściły się na drugim piętrze. Nie do końca rozumiemy jak to urządzenie działało, ale najprawdopodobniej coś co było toaletą do tej ściany było dobudowane.


Na mostku wyraźnie widać czym "strzelały" do nas gawrony. 
W zamkowej wieży jest kaplica
Idąc wzdłuż północnego muru docieramy do przecinającego fosę mostu prowadzącego do drzwi. Drewniana konstrukcja przypomina dziewiętnastowieczną, ale jest znacznie skromniejsza od poprzedniczki. Kiedyś mosty przez fosę były dwa. Jeden prowadził w kierunku bramy, drugi do parku.

Wizerunek zamku z litografii W.H.Gawryckiego, 1844.
Domena publiczna
Wchodzimy do muzeum. Jesteśmy jedynymi zwiedzającymi i przez sekundę mamy wrażenie, że przeszkadzamy pracownikom zamku. Ale może są jedynie zaskoczeni naszą obecnością.  Tłumów zwiedzających nie widać, a szkoda, bo to piękne miejsce i cenny obiekt. Kupujemy dwa bilety ( 16 złotych za oba) i w towarzystwie miłego pana w mundurze (strażnik, który ma pewnie pilnować byśmy nic nie zmalowali) udajemy się na zwiedzanie pamiętających prymasa Oporowskiego sal. 

Jadalnia
W zamku prawie nie ma sprzętów należących do właścicieli. To efekt licytacji majątku jaka odbyła się w 1932 roku. Ówczesna dziedziczka tych włości, Helena z Orsettich Lasocka, starając się spłacić rodzeństwo, zadłużyła majątek czego efektem była wspomniana licytacja. Zamek nabyli wówczas Szymon i Elżbieta Karscy, a to co w zamku – jak to się zwykło mawiać – poszło do ludzi.

Karscy mieli dalekosiężne plany dotyczące nowo nabytej posiadłości. Profesor Jan Zachwatowicz miał czuwać nad renowacją i restauracją oporowskiej budowli. Niestety – druga wojna światowa zniweczyła te ambitne plany.


Generał Stanisław Grzmot-Skotnicki (1894 - 1939)
Domena Publiczna
Ostatni właściciele w Oporowie nigdy nie mieszkali. Całością zarządzał wynajęty administrator, Gustaw Skotnicki. Mieszkał z żoną w zamku i tam też został w 1939 aresztowany przez Niemców. Zginął w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen. Gustaw Skotnicki był bratem członka sławnej „siódemki” (to grupa zwiadowcza strzelców Józefa Piłsudskiego, która w 1914 roku wkroczyła do zaboru rosyjskiego i uważana jest dzisiaj za zaczątek kawalerii II Rzeczpospolitej),  generała Stanisława Grzmota-Skotnickiego. Generał Skotnicki zginął w 1939 roku w bitwie nad Bzurą. Miałam przyjemność znać jego syna,  który wędrując ze mną po nadbużańskich polach opowiadał o ojcu. Warto o takich ludziach pamiętać. 

Na dziedzińcu.
W wieży jest kaplica zamkowa

Wejście do kaplicy w wieży

Sala Rycerska

Koronacja cesarzowej Faustyny, tapiseria wg kartonu A. Sallaerta, Bruksela, ok. 1640 roku - to dzieło wisi w sali Rycerskiej
Oglądając prezentowane przedmioty przechodzimy wolno z jednej sali do drugiej. Miły pan strażnik dzieli się z nami swoją wiedzą, pokazuje co ciekawsze – jego zdaniem – eksponaty. Jest sympatyczny i stara się ze wszystkich sił być pomocny. Szkoda tylko, że żaden z muzealników nie znalazł dla nas chwilki czasu. Zupełnie jak gdyby odwykli od zwiedzających. 

Sypialnia

Późnorenesansowy piec, Fufstein, pocz. XVII w.
W sali na piętrze zachodniej wieży pan strażnik ciągnie nas do gabloty, w której leży pudło z pistoletami. Znaleziono je podczas remontu, schowane pod podłogą – szepcze. Przez szkło patrzymy na francuskie pistolety pojedynkowe Gaston Renette z 1853 roku. Pewnie należały do któregoś z Orsettich. Może dostał je w prezencie od przyjaciela. Ciekawe, czy ktoś ich używał zgodnie z przeznaczeniem? 

Pojedynkowe pistolety z osprzętem, Paryż, Gaston Renette, 1853 r. - pistolety schowane prawdopodobnie podczas Powstania Styczniowego na strychu przybudówki, pod podłogą

Oczyma wyobraźni widzę zdenerwowanego mężczyznę, który taszcząc pod pachą sporawe pudło i kawał metalowego pręta, w pośpiechu wchodzi po zakurzonych, drewnianych i troszkę już nadgryzionych zębem czasu schodach na strych nie istniejącej dzisiaj przybudówki. Jest 1863 rok. Zima. W kraju zamęt i rozruchy. Schody niemiłosiernie skrzypią, więc mężczyzna stara się iść ostrożniej. Nerwowo ogląda się za siebie. Na szczęście nikogo ze służby nie ma w pobliżu. To wprawdzie oddani, od dawna pracujący w zamku ludzie, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. Mężczyzna jeszcze raz ogląda się do tyłu.  Cisza. Słychać tylko skrzypnięcie kolejnego, drewnianego stopnia. Jest ciemno i zimno. Mężczyzna, drżąć z chłodu, dociera na samą górę zamkowej przybudówki. Lewą, wolną ręką popycha drewniane drzwi - otwierają się bez problemu. Bohater mojej wizji wchodzi do niewielkiego, zagraconego pomieszczenia. Przez małe, brudne okienko wpadają ostanie promienie słonecznego światła, oświetlając stare graty porozrzucane po drewnianej podłodze z sosnowych desek. Mężczyzna przepycha się z trudem w róg pokoju. Przyniesionym, metalowym prętem bez wysiłku odrywa dwie podłogowe deski. Kusz unosi się obficie dookoła. Mężczyzna stara się powstrzymać narastający kaszel. Zatyka usta ręką. Nikt nie może usłyszeć, że tu jest.  Deski wreszcie odskakują i człowiek na strychu wpycha pod podłogę przyniesione pudło. Oderwane deski umieszcza na swoim miejscu. Ręką nagarnia kurz, maskując miejsce starymi krzesłami. No. Chyba się udało. Jeśli Rosjanie będą rewidować zamek, broni nie znajdą.
Z zamyślenia wyrywa mnie pan strażnik – Jednego pistoletu nie ma. Pewnie wziął ze sobą - szepce.

Dzban, kufel i róg z kości słoniowej, Francja, XIX w.

Podczas remontu zamku w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku usunięto część dziewiętnastowiecznych przeróbek, starając się przywrócić budowli dawny wygląd. Wówczas też trafiono w rozbieranej przybudówce na owe pistolety. Wtedy również odsłonięto, dobrze zachowane, siedemnastowieczne, polichromowane stropy. Są piękne. Naprawdę. Jedne z niewielu tak doskonale zachowanych w magnackich rezydencjach naszego kraju. Warto pojechać, by je zobaczyć.


Jeden ze stropów w oporowskim zamku




Stojąc na drewnianym, przytwierdzonym do ściany podeście, malowniczo wiszącym nad wewnętrznym dziedzińcem, a prowadzącym do kaplicy, zapytaliśmy naszego przewodnika-strażnika, czy nikt ze spadkobierców nie domaga się zwrotu zamku. Facet nagle posmutniał, spojrzał na mnie i tylko machnął ręką.
W domu zajrzeliśmy do Internetu. Oto co znaleźliśmy na stronie www.kutno.net.pl: „27 lutego 2015 roku Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi wydał decyzję o zwrocie zamku jego spadkobiercom (rodzinie Karskich). 3 kwietnia muzeum zaskarżyło tę decyzję, a cztery dni później to samo uczynił powiat. 28 lipca Wojewódzki Sąd Administracyjny oddalił oba zażalenia. Co teraz?”
Co teraz? Na razie chyba nic. Muzeum nadal działa.



PRZYDATNE INFORMACJE


Muzeum otwarte jest przez cały rok, codziennie w godzinach 10:00-16:00, kasa 10:00-15:30


Od 1.V do 30.IX w soboty i niedziele muzeum czynne jest dłużej, od 10:00 do17:00
kasa 10:00 -16:30

W poniedziałki wstęp jest bezpłatny, za wyjątkiem: Poniedziałku Wielkanocnego.

Ostatni zwiedzający wchodzi na pół godziny przed zamknięciem Muzeum.

MUZEUM JEST NIECZYNNE:

W Nowy Rok, 6.I, 15.IV, Pierwszy Dzień Wielkanocy,
Boże Ciało, 15.VIII, 1.XI, 11.XI, 25.XII

CENY BILETÓW:
normalny 8 zł, 
ulgowy 5 zł

Oprowadzanie po muzeum kosztuje 30zł po wcześniejszej rezerwacji

Park udostępniany jest w godzinach   8:00-17:00
w sezonie wiosenno-letnim, czyli od 1.V do 31.VIII  8:00-20:00

wstęp do parku bezpłatny



piątek, 23 czerwca 2017



Wreszcie pada, a po deszczu świat jest piękny. Świeżutki, czyściutki, pachnący. Jak brylanciki świecą na kwiatach kropelki wody. Ślimaki wypełzają gromadnie z kryjówek, w których schowały się przed suszą.  Wraca uśpione słonecznym blaskiem życie. 











Wczoraj wieczorem mieliśmy gościa. Kłujący, tupiący, chrupiący. Wpadł na chwilkę. Coś tam podjadł. I wrócił do lasu. On lub ona. Fajny.







Fajny jeżyk.

wtorek, 20 czerwca 2017

Pokręcona rzeka, czyli Świder

Wola Karczewska
Kilka chwil wolnych od pracy, uprawiania ogrodu i planowania tegorocznej wyprawy do Rumunii zaowocowało wyprawą nad Świder. Jako, że pogoda była bardzo piękna, słoneczny blask zalewał naszą kochaną Ziemię, a po lazurowym niebie ścigały się niczym białe rumaki poskręcane obłoczki, wybraliśmy się nad tę rzekę, by osobiście sprawdzić, czy tamtejsze spływy kajakowe są równie atrakcyjne jak, te w innych miejscach Polski. Pojechaliśmy, pogadaliśmy z ludźmi, zobaczyliśmy na własne oczy to, co zobaczyć się udało, sprawdziliśmy w miarę dokładnie wszytko i jednego jesteśmy teraz pewni: ruch w kajakowym interesie na Świdrze jest spory, chociaż mniejszy niż na Krutyni, czy Czarnej Hańczy.

Most na Świdrze
Czwartek, 15 czerwca 2017 roku

Do Świdra docieramy wczesnym popołudniem w okolicy wsi Kopki i nadrzeczną drogą jedziemy „pod prąd”, ku źródłom, czyli na wschód.  Nie jest to wielka rzeka, zaledwie niecałe dziewięćdziesiąt kilometrów długości. Obrośnięty gęstymi, zdziczałymi krzakami brzeg zasłania widok na wodę. Tylko gdzie niegdzie, na polankach z dostępem do rzeki, stoją auta spragnionych wypoczynku Warszawiaków. Grille dymią gęsto, na kocach „skwierczą” opalające się damy, panowie popijając piwko dyskutują zawzięcie, a dzieciaki, jak to dzieciaki, pokrzykując radośnie pluskają się w Świdrze. Na nasze pytanie, czy woda ciepła zgodnym chórem wrzeszczą, że tak. Niech pani wchodzi – zachęca młody, około 8-letni mężczyzna – tylko na początku jest zimno, później już nie

Świder w okolicy Woli Karczewskiej
Kajaki nad Świdrem

Świder
W Woli Karczewskiej przejeżdżamy na kilka chwil na lewą stronę Świdra. Na brzegu leżą kajaki. Miły, krzątający się wokół nich, człowiek informuje nas, że właśnie z miejsca, w którym stoimy można rozpocząć, krótki, kilkugodzinny spływ do miejscowości Mlądz. Wystarczy tylko do owej miejscowości Mlądz dojechać (najlepiej rano), za 60 złotych wynająć dwuosobowy kajak (drogo, ale takie ceny są na Świdrze), zostawić samochód na parkingu, specjalnych busikiem ciągnącym przyczepę do przewożenia kajaków dać się przewieźć do Woli Karczewskiej, zepchnąć kajak na rzekę i gotowe - można wiosłować. Spływ powinien być łatwy, po drodze nie ma dużych przeszkód zmuszających do przenoszenia kajaka (waga takowego to około 40 – 45 kilogramów). No nie – młody człowiek przypomina sobie, że jednak jedno takie miejsce jest: podobno na rzekę zwaliło się drzewo i trzeba tę przeszkodę jakoś ominąć. Targanie kajaka może być niezbędne. Dziękujemy grzecznie za wyczerpujące informacje i przez most wracamy z powrotem na prawy brzeg Świdra

Kajaki nad Świdrem
W Gliniance, przy zielonkawym budynku szkoły skręcamy w prawo, w kierunku Kruszowca. Szutrówką, jakich tutaj sporo, ponownie dojeżdżamy do rzeki i do kolejnego mostu łączącego oba jej brzegi. Bardzo nam się podoba to miejsce. Świder leniwie wije się tu wśród pól oddzielony od nich gęstym, zielonym wałem trzcin i krzaków. Otaczającą nas ciszę mącą jedynie zawodzący w gałęziach drzew wiatr i śpiewające nad polami ptaki. Istna idylla. Żywego ducha w około. Jak w raju po prostu.

Spokojny Świder w okolicy Glinianki

Aż chce się popłynąć

Od pól rzekę oddziela wał z trzcin
Na rzece jest pusto, żadnych kajaków, żadnych niedzielnych turystów jakich tłumy kręcą się w okolicach Woli Karczewskiej i Otwocka. Nigdzie nie słychać krzyków nawołujących się znajomych, nie zakłóca spokoju głośny chichot rozochoconych piwem niedzielnych kajakarzy, nie ma tłoku,  nikogo. Fajnie by było tędy popłynąć. Rzeka wydaje się tu głębsza i spokojniejsza. Jakby wygodniejsza i piękniejsza. Niestety kawałek dalej w dół rzeki są dwie duże przeszkody zmuszające do przenoszenia kajaków. Nie jest to łatwe, zwłaszcza dla mniej sprawnych osób. Ale o tym później. Jeszcze przez chwilkę delektujmy się ciszą i spokojem tego miejsca.





Ponownie wracamy na prawy brzeg Świdra i przecinając mazowieckie pola oraz  laski, przez Dobrzyniec, Rudzienko, Rudno i Borków jedziemy w kierunku kolejnego mostu na Świdrze. 

Takie widoki tylko pod Warszawą 😂

Życie nad Świdrem

Kawusia w lesie

Las zawsze jest fotogeniczny

Piękny, sosnowy las zachęca do postoju. Pachnie świeżością wczesno-letniej roślinności. Lokalna, leśna droga jest tylko utwardzona tłuczniem więc czarny, cuchnący w słońcu asfalt nie psuje atmosfery. Wokół biegają, zajęte swoimi sprawami, pracowite mrówki, zupełnie nie zwracając na nas uwagi. Za to komary, a właściwie komarzyce… wręcz przeciwnie. Szybko pijemy kawę, zjadamy zabrane z domu truskawki (pycha) i po chwili odpoczynku jedziemy dalej. 

Nic dodać, nic ująć, po prostu las

Odpoczynek w lesie

Leśna droga 

Śłońce w drzewach
Docieramy do pierwszej, poważnej, kajakarskiej przeszkody na Świdrze. To jaz w Tarachowiźnie, przed wsią Kruszowiec. Nad nim wisi niewielki mostek dla pieszych. Wysiadamy i idziemy rozejrzeć się po okolicy. Z góry widać kajakarzy dobijających do brzegu przed jazem. Młody mężczyzna i jego partnerka z trudem ciągną kajak: najpierw pod górę, na mostek, następnie, już za jazem, ostrożnie w dół, do rzeki. Sapią z wysiłku. Nie jest im łatwo, a są wysportowani. Wnioski dla nas… oczywiste. Może być trudno.

Jaz i mostek w Tarachowiźnie

Przed jazem...

... i za jazem
Za mostkiem z prawej i lewej strony straszą zrujnowane, betonowe resztki dawno zapomnianych budowli. Kilka metrów dalej, w bardzo wysokiej trawie widać  to, co naszym zdaniem było kiedyś basenami dla pstrągów. I rzeczywiście. W tym miejscu przez wiele lat prowadzono hodowlę tych ryb. Co z niej zostało widać na zdjęciach.
Tarachowizna, obecnie wieś letniskowa, to stara osada. Istniała już w 1783 roku. W XIX wieku był tu młyn. Dzisiaj w betonowych, porośniętych mchem i zielskiem resztkach trudno rozpoznać co służyło do mielenia, a co do hodowli ryb. Niezbyt malownicza ruina. I niestety niezbyt czysta.

Resztki budowli w Tarachowiźnie

W wystających z trawy betonowych murach poznajemy baseny do hodowli pstrągów

Betonowe pozostałości

Zostawiwszy za sobą jaz na Świdrze oraz zarośnięte krzakami tony betonu, przez Kruszowiec, starą, powstałą w XV wieku wieś, należącą kiedyś do dóbr Dobrzynieckich herbu Ciołek, jedziemy do Woli Karczewskiej. Zamkniemy w Woli „pętle”, bo właśnie w tej wsi rozmawialiśmy kilka godzin temu z chłopakiem czyszczącym kajaki.
Mieszkańcy Woli Karczewskiej, podobnie jak innych wsi leżących nad Świdrem, starają się (przynajmniej powinni) czerpać zyski z turystyki. Czy im się to udaje? Trudno powiedzieć oglądając wszystko jedynie z okna samochodu. Wydaje nam się jednak, że na turystyce zarabiają głównie właściciel firm wynajmujących kajaki. No może jeszcze zarobili ci mieszkańcy, którzy swoją ziemie sprzedali letnikom na działki rekreacyjne. Poza tym nic. Cisza. Ale to tylko nasze odczucia, bardzo subiektywne i niekoniecznie prawdziwe. Zresztą może to dobrze, że rozwydrzona cywilizacja dociera tu powoli. Nie byłoby jednak źle popróbować u jakiejś gospodyni domowych pierogów, albo zsiadłego mleka z młodymi ziemniaczkami. Ale czy prawdziwe gospodynie w tych, dzisiaj już letniskowych wsiach, jeszcze mieszkają?
W Woli Karczewskiej jest druga, duża przeszkoda na Świdrze. Tama. Również tutaj trzeba kajaki wytargać z wody i przenieść za tamę. Kilka lat temu wydarzyła się w tym miejscu tragedia. Dwa kajaki „skoczyły” z uskoku. Niestety zginęły dwie osoby. 

Wola Karczewska i pechowa tama

Przed tamą woda jest spokojna
Opuszczamy Wole Karczewską. Jeszcze tylko pół godziny jazdy i jesteśmy w domu.

Na Świdrze spływy kajakowe organizuje kilka firm. Ich namiary łatwo znaleźć w Internecie. Nie polecamy żadnej, bo jeszcze z ich usług nie korzystaliśmy. Jeśli skorzystamy - damy znać.