Dlaczego piękniejszy tłumaczyć
chyba nie trzeba.
Dlaczego czystszy? Pewnie
dlatego, że ludzkim szkodnikom, wyrzucającym śmieci gdzie bądź, przy drogach nie
chce się skrabać z odpadkami tak wysoko.
Dlaczego większy? A próbowaliście
kiedyś wleźć na górę, jak najwyżej, i rozejrzeć się dookoła? Spojrzeć na naszą
staruszkę Ziemię spod chmur? Jeśli nie, to spróbujcie. Zrozumiecie dlaczego
świat w górach jest większy.
I właśnie dlatego, mimo że nasz
blisko dwudziestoletni Forduś nie ma napędu na cztery kółka, a nasza zdolność
do zdobywania szczytów z wiekiem się troszkę zużyła – pchamy się w góry.
10 września 2015 roku to było
Droga prowadzi pod górę. Raz
mniej, raz bardziej stromo, ale ciągle pnie się ku zachmurzonemu dzisiaj niebu.
Za nami została stolica kantonu Gryzonia, najstarsze miasto w Szwajcarii, leżące
w Alpach Retyckich - Chur. Pod koniec minionej ery te tereny zamieszkiwało plemię
Retów (stąd nazwa tej części Alp). Dzielni i wytrzymali musieli to być ludzie,
bo okolica, chociaż malownicza i piękna
to jednak górzysta, więc życia łatwym nie czyniła. Ale ujarzmianie górskiej
przyrody to jedno, a pokonanie wyszkolonych i zaprawionych w bojach rzymskich legionistów
to już zupełnie coś innego. Tak więc z Rzymianami Retowie sobie nie poradzili i
w 15 roku p.n.e. musieli się poddać. Powstała prowincja Raetia Prima. Retowie
zachwyceni obcą dominacją na pewno nie byli, i trudno im się dziwić, ale gdyby
nie imperialne zapędy wodzów z Półwyspy Apenińskiego nikt by o Retach i Alpach
Retyckich dzisiaj nie pamiętał.
|
Tu droga jest jeszcze szeroka |
Jedziemy rynną polodowcową, w
której usytuowana jest dolina Renu. Za oknem przesuwają się piękne widoki. Zielone
łąki kuszą jędrną i soczystą trawą, porośnięte drzewami górskie zbocza dają
schronienie dzikim zwierzętom, w przycupniętych tu i ówdzie szałasach miejscowi
górale zgromadzą pewnie siano, które teraz suszy się jeszcze na łąkach. Tylko
zachmurzone niebo nadal straszy deszczem.
|
W szałasach miejscowi górale zgromadzą pewnie siano |
Renu z drogi nie widać, ale i tak zastanawiamy
się czy to może tutaj, na dnie rzeki, ukryte jest przed ludzkim wzrokiem,
strzeżone przez Córy Renu, a rozsławione przez Ryszarda Wagnera złoto. Złoto, z
którego zrobiono pierścień Nibelunga. Jeśli ktoś nie wie, co można zyskać, a co
stracić zdobywszy ów tajemniczy pierścień odsyłamy do opery Wagnera.
|
Przed nami dolina Vorderrhein |
Ren płynie na wschód, my skręcamy
na zachód. Będziemy jechać wzdłuż rzeki Vorderrhein, jednego z dwóch cieków
tworzących Ren. Ruch jest spory, a jezdnia nie za szeroka dlatego musimy mniej
się rozglądać, a bardziej uważać. Okolica jest turystyczno-rolnicza, więc
ciągnik tarasujący wąski pas asfaltu nie należy do rzadkości. Liczne zakręty
utrudniają wyprzedzanie. Trasa nr 19 w sporej części trawersuje góry, dlatego
między końcem asfaltu, a kamiennymi, murowanymi umocnieniami zbocza pozostaje
niewiele miejsca na poboczu. Jakby co, nie ma gdzie uciekać. Szkoda by było
przytrzeć Fordusia o te staranie poukładane kamienie.
|
Miasteczkowsie są tutaj jeszcze dość liczne. Ta jest bardziej drewniana niż murowana. |
Jedziemy powoli prowadzącą szeroką
doliną drogą łączącą ze sobą małe „miasteczkowsie” niczym koraliki nanizane na
nitkę szosy. Wszystkie są do siebie bardzo podobne. Niewielkie, raczej szare
niż kolorowe, raczej murowane niż drewniane. Za oknem samochodu raz jest
zielono, dziko i pięknie, drugi raz industrialnie i przemysłowo. Mało elegancka
cywilizacja rozpycha się przy drodze, no ale trudno wymagać od mieszkających w
tej dolinie Szwajcarów, aby dla pięknych widoków zrezygnowali z prądu, stacji
benzynowych i tego typu udogodnień.
|
Budynek Muzeum Sursilvan "pcha" się na drogę |
Mijamy Rueun, miejscowość, o
której najstarsze wzmianki pochodzą z 765 roku. Dzisiaj jednak tej starożytnej
historii zupełnie nie widać. Przejeżdżamy kolejne kilkanaście kilometrów i
wjeżdżamy do Trun, niewielkiej osady, której piętrowe domki z oknami zdobnymi
charakterystycznymi okiennicami usadowiły się dookoła murowanego kościoła. Tu
jest podobno coś wartego obejrzenia. Muzeum Sursilvan. Stoi przy samej drodze i
szczerze mówiąc wygląda jakby się na nią pchało. Placówkę łatwo przeoczyć, bo
budynek niewiele się różni od innych. Ma – jak większość domów w tej dolinie -
stromy dach, sporo niewielkich okien i zwracające uwagę okiennice pomalowane w
czarno białe zygzaki. Chociaż na to nie wygląda, dom jest jednak stary.
Zbudowany został w 1679 roku. Podobno to jedna z najpiękniejszych budowli
regionu Surselva, przez który jedziemy. Rzecz gustu. Muzeum Sursilvan było
kiedyś ratuszem tak zwanej Szarej Ligi. Czym była owa Szara Liga?
Rodzajem porozumienia lokalnych właścicieli ziemskich, które miało zapobiec
trwającym waśniom i rozbojom, a zapewnić rozwój handlu i generalnie rzecz
biorąc święty spokój. Trochę dziwaczna nazwa stowarzyszenia wzięła się od
szarych ubranek, jakie podobno nosili członkowie Ligi, a od nazwy Szara Liga,
po niemiecku Graubunden, wzięła się nazwa całego kantonu Gryzonia. W muzeum,
które prezentuje obecnie sporo szwajcarskiej sztuki, jest też kilka
historycznych pomieszczeń, między innymi piękna sala sędziowska.
Jedziemy dalej podziwiając piękno
szwajcarskiego krajobrazu. Chmury, coraz bardziej straszą nas deszczem, coraz
szczelniej przykrywają niebo, a szarobłękitne mgły coraz częściej zasnuwają
dolinę. Mijamy kolejne wioski i miasteczka. Towarzysząca nam nieustannie rzeka Vorderrhein
płynie raz z lewej, raz z prawej strony drogi.
|
Niestety zaczął padać deszcz |
|
W dolinie poniżej drogi przycupnęły wioski |
|
Na tle, wyglądającej jak równo przycięty dywan, trawy odcinają się kapliczka i jakieś zabudowania. Z wysokości drogi wygladają uroczo. |
|
My jedziemy górą, a pociąg doliną. |
|
Za nam już kawałek drogi. |
Wjeżdżamy do Disentis/Muster. To
podobno wieś, ale wygląda jak małe miasto nad którym góruje gigantyczne opactwo
benedyktynów. Dzisiaj to muzeum, ale kiedyś rezydował tu opat, którego władza
obejmowała sporą część doliny Renu. Sam klasztor powstał jako pustelnia w VIII
wieku, a widoczny dzisiaj, olbrzymi gmach, na który natyka się turysta
wjeżdżający do Disentis/Muster od wschodu, zbudowano na przełomie XVII i XVIII
wieku. Nazwa wsi Disentis pochodzi z języka łacińskiego i oznacza opuszczoną
dolinę. Muster to nazwa tej wsi w języku retoromańskim i oznacza
klasztor. Jeśli ktoś nie słyszał o języku retoromańskim to śpieszymy wyjaśnić,
że to nie wstyd. My też niewiele o tym języku wiedzieliśmy, ale sprawdziliśmy i
wyjaśniamy, że jest to język powszechnie używany w kantonie Gryzonia. Posługuje
się też nim ponad dwie trzecie mieszkańców gminy Disentis/Muster. W 1938 roku
rząd Szwajcarii uznał go, obok niemieckiego, francuskiego i włoskiego, za język
państwowy tego kraju. Retoromański, zwany inaczej romansz, ma kilka dialektów.
Konkretnie jest ich pięć i nazywają się: Sursilvan, Sutsilvan, Surmiran,
Puter i Vallader.
|
Disentis niestety w deszczu i przez szybę samochodu |
|
Gigantyczny gmach klasztoru benedyktynów w Disentis |
|
Disentis przypomina miasteczko |
|
Klasztor benedyktynów ma ponad 200 lat |
Opuszczamy Disentis/Muster.
Zaczynamy piąć się pod górę. To znaczy nasz Forduś zaczyna. My siedzimy
wygodnie w środku. Zaczyna też padać deszcz, a ja zaczynam się czuć nieswojo. Dużo
tego „zaczyna”, ale deszcz, strome podjazdy, niebezpieczne urwiska i stary
Forduś to nie jest bezpieczna mieszanka. Gula rośnie mi w gardle z niepokoju, ale
Andrzej mówi spoko, podziwiaj krajobrazy. Kolejny tunel, kolejny zakręt, kolejna
serpentyna, kolejna „agrafka”. Forduś traci siły. Coraz wolniej i niechętniej jedzie
się pod górę. Jakiś młody Szwajcar w osobówce z górnej półki trąbi i
nieuprzejmie nas pogania. Może nie lubi Polaków, ale ja w tym momencie nie
lubię Szwajcarów.
|
Via Alpsu pnie się pod górę |
|
Żółto-zielone góry są piękne |
|
Tamtędy jeździ pociąg |
|
Widoki - przyznacie sami -przepiękne, chociaż zza szyby Fordusia |
|
Fajnie, chociaż troszę wąsko i troszkę stromo czasami |
Nie wiem dlaczego czuje taki silny
niepokój? Jeździliśmy przecież drogami prowadzącymi nad większymi niż tutaj
przepaściami i nie robiło to na mnie specjalnego wrażenia Ale na „wysokościowe
figle umysłu” nie ma rady. Siedząc na wyciągu krzesełkowym zawsze drętwieje ze
strachu, bo jestem pewna, że lada moment spadnę, a jeśli nie ja to na pewno
spadną mi z nóg buty (zawiązane sznurowadłami). I co z tego, że wiem, że tak
nie będzie? Na lęk przestrzeni nie ma rady. Wiele takich sytuacji już przeżyłam,
to i tę przeżyję. Chyba jednak jestem bladawa, bo Andrzej znajduje bezpieczne
miejsce i zatrzymujemy się na chwilkę Wysiadamy, rozprostowujemy kości, rozglądam
się wokoło. Jest coraz zimniej, ale pięknie. Wrześniowa trawa zmienia powoli
kolor z zielonego na żółty. Bure, deszczowe chmurzyska zniknęły. Świat jest
tutaj wielki. Bardzo wielki. Patrzymy na drogę za nami, którą z rzadka pną się
pod górę pojedyncze pojazdy. Zerkamy na drogę przed nami. Będziemy przez chwilę
jechać w dół, do przełęczy Oberalp. Nie wiem czy cieszyć się z tego powodu, czy
może jednak martwić. Tak czy inaczej nie ma na co czekać. Ruszamy dalej.
|
Alpejskie drogi Szwajcarów |
|
Stamtąd przyjechaliśmy |
|
A tam pojedziemy |
|
Płasko, więc niegroźnie |
|
Pięknie, ale minę nadal mam niezbyt wyraźną |
|
Widzimy pierwszy w tym roku śnieg |
|
Andrzej oczywiście, tam gdzie się da, studiuje mapy |
Przełęcz Oberalp jest położona na
wysokości 2046 m.n.p.m.
Wreszcie jest płasko. Przynajmniej przez chwilkę. Po lewej stronie drogi w
szaroniebieskim jeziorze Oberalpsee odbijają się żółtawe od trawy zbocza Alp.
Jezioro jest naturalnym zbiornikiem o powierzchni około 1 kilometra
kwadratowego. Droga, która teraz przytula się dosłownie do jeziora, wybudowana
została w drugiej połowie XIX w.. Połączyła miejscowości Disentis i Andermatt.
Nie znaczy to jednak, że wcześniej, już w średniowieczu, nie przemieszczali się
tędy ludziska pędzący swoje zwierzęta na targi w różnych, górskich wioskach.
Dzisiaj droga jest czynna jedynie latem. Ale zimą kursuje przez przełęcz
kolejka. Jej piękne i czyściutkie, biało-czerwone wagoniki, ciągnięte przez elektrowozik
właśnie odjeżdżają z miejscowej, przełęczowej stacyjki i znikają w tunelu.
Kolejkę zbudowano w 1923 roku. Dawniej kursowała tylko latem, dzisiaj można
skorzystać z dobrodziejstwa przejazdu także zimą. Ale nie jest to łatwe. Bilety
trzeba rezerwować. Wagony są ekskluzywne, panoramiczne i jeżdżą aż z St. Moritz
do Zermatt. Przełęcz Oberalp jest
najwyższym miejscem na tej drodze. Wycieczka trwa około 8 godzin i jeśli pogoda
dopisze, to doznania muszą być fantastyczne. A teraz kubeł zimnej wody na wszystkie
głowy marzące o przejażdżce. Bilet na całą trasę (można też krótsze odcinki przejechać) kosztuje w II
klasie 152 CHR (troszkę ponad 630 zł), a w pierwszej 268 CHR (nie będę pisać
ile to jest w złotych). Mało? Trzeba jeszcze obowiązkowo zapłacić opłatę
rezerwacyjną – w sezonie 49, a poza
sezonem 39 CHR. Dlaczego tak drogo? Może dlatego, że kolejka Glacier Express
(tak się oficjalnie nazywa) jest jak sama nazwa wskazuje ekspresem. Podobno to
najwolniejszy ekspres na świecie. Dzisiaj na peronie i na całej
przełęczy jest spokojnie i cicho. Ludzi nie widać, ale zimą z pewnością
odwiedzają to miejsce narciarze. Wtedy przełęcz ożywa.
|
Z peronu przed chwilką odjechał pociąg |
|
Wagony znikają w tunelu |
|
My też wjeżdżamy w tunel |
|
Przełęcz Oberalp dzisiaj świeci pustkami |
|
Jesteśmy w kantonie Uri |
Opuszczamy Oberalp i kanton
Gryzonia. Wjeżdżamy do kantonu Uri. Droga prowadzi w dół, do miejscowości
Andermatt. W górach i na drodze jest stosunkowo pusto, więc naszą uwagę
przyciąga wiszący w powietrzu, żółty śmigłowiec. Na szczęście nie jest akcja
ratownicza, ale zwyczajne prace budowlane. W takich jak tutaj warunkach
terenowych śmigłowiec jest niezastąpiony. Szkoda, że Forduś nie ma śmigła.
|
Znowu pada |
|
Kolejka nad nami |
|
Śmigłowiec - w górach niezastąpiony przy pracach budowlanych |
|
W dół, do Andermatt |
Jeszcze kilka kilometrów podążamy
płaską drogą i zaczyna się zjazd do Andermatt. Niestety znowu niebo zasnuły chmury
i zaczął padać deszcz. Wielka szkoda, bo widoki są buroszare, a zdjęcia, które
robię z pewnością będą szarobure. Andermatt to wioska, ale tak jak większość
tutejszych wiosek, przypomina miasteczko. Niedaleko stąd, jakiś kilometr za
Andermatt, droga nr 19 krzyżuje się z drogą nr 2 prowadzącą na południe, do
przełęczy Św. Gotarda. My postanowiliśmy podjechać dalej drogą nr 19 na
przełęcz Furka. Leje więc nie zatrzymujemy się w tej miejscowości, chociaż jest
ciekawa i ma wiele tajemnic. Pod Andermatt przebiega wybudowany w 1881 tunel
kolejowy św. Gotarda. Budowli go między innymi tutejsi mieszkańcy, z których
kilku zginęło w czasie niebezpiecznych prac. Niedaleko od Andermatt jest tak
zwany Most Diabła. I tu coś dla poszukiwaczy skarbów. To gdzieś w tej okolicy
zaginął i nigdy, powtarzam nigdy, nie został odnaleziony skarb irlandzkich
arystokratów. Historia jest długa, więc dla ciekawych tylko w skrócie powiem,
że było to w 1608 roku. Prześladowani przez anglików irlandzcy hrabiowe,
O`Neill i ODonnell wraz ze zwolennikami opuścili Ulster i przyjechali do Europy
kontynentalnej, by przy pomocy Hiszpanów zorganizować armię i odzyskać Irlandię.
Wylądowali we Francji, a w drodze do Hiszpani, gdzieś przy Moście Diabła
zgubili fortunę w złocie. Nikt jej nigdy nie znalazł. Podobno. W każdym razie
teraz nazywany jest Zaginionym Skarbem Przełęczy Św. Gotarda. Nie mamy czasu na
poszukiwania więc jedziemy dalej, ale spojrzałam na fotki w Internecie. Most
jest piękny, niezwykle malowniczy i na pewno tam jeszcze wrócimy.
|
Andermatt i znowu leje |
Mokro i pusto
|
Pusto i mokro |
|
Realp w deszczu |
Tymczasem mijamy Realp, ostatnią
wioskę na podjeździe do przełęczy Furka i zbliżamy się do słynnego miejsca,
dzisiaj nazwanego James Bond strasse. To po tej drodze Sean Connery jako słynny agent 007 ganiał się swoim Aston
Martinem z nijaką Tilly. Przełęcz Furka rozsławił właśnie ten film nakręcony w
1967 roku. Droga już wtedy miała 100 lat, ale tak znana i fotografowana jak
wówczas nigdy wcześniej nie była. Producenci filmu zrobili wiele, by
Goldfingera obejrzały tłumy, a Furkapass na tym skorzystała. Na zdjęcia w
Szwajcarskie Alpy przyjechali wtedy nie tylko aktorzy i ekipa kręcąca zdjęcia,
ale też tabuny zaproszonych dziennikarzy. Wszyscy mieszkali w Andermatt i
podobno nieźle się bawili.
|
Piękny widok na Realp i rzekę Reuss miał 007 |
|
Droga w górze, rzeka w dole |
|
Mokto, wąsko, nierówno, a z lewej jeszcze stromo |
|
Chmury nad górami |
|
Jeśli ktoś nie wierzy, że Foruś tam wjechał |
|
Taka sobie droga w górach |
|
Hotel Tiefenbach |
Fordzik, niczym Aston Martin,
mknie pod górę, by po chwili zacząć zjeżdżać w stronę przełęczy. Mijamy hotel
Tiefenbach (nocleg ze śniadaniem około 104 CHR - prawie 430 zł od osoby) oferujący
gościom fantastyczne widoki i wreszcie docieramy na przełęcz Furka.
|
Furkapass wrześniową porą |
|
Podziwiam chmurne, alpejskie widoki |
|
Zabudowania sprawiają wrażnienie opuszczonych |
|
Przełęcz zdobyta |
Wielki
plac, wszystko pozamykane i jakby troszkę zaniedbane. Może dlatego, że to
wrzesień. Za to słońce znowu wylazło zza chmur i świeci ocieplając nieco
chłodną atmosferę opustoszałej przełęczy. Ale co z tego, że jest nieco
smutnawo, jak za to wysoko – 2436
m.n.p.m. Taka liczba widnieje na tabliczce informacyjnej
pod którą staję, by Andrzej mógł zrobić zdjęcie. Współczesne pomiary wykazały,
że przełęcz jest o 7m niższa. Może to efekt dokładności współczesnej aparatury
pomiarowej, a może po prostu turyści, którzy przez wieki licznie przechodzili
przez tę przełęcz, najzwyczajniej w świecie udeptali te 7 metrów. Jeśli spojrzeć
na przełęcz Furka, to na prawdę wygląda na mocno zdeptaną. Tak czy inaczej
jesteśmy na najwyższej przełęczy w Szwajcarii, przez którą można przejechać
samochodem. Kiedyś latem jeździły tędy dyliżansy pocztowe. Zimą nie ryzykowano
zdrowia ludzi i koni. Szczerze mówiąc nie wiemy, czy obecnie droga jest czynna
zimą, ale pewnie nie. Nawet latem nie mogą na nią wjeżdżać samochody z
przyczepami turystycznymi.
|
Azymut na Lodowiec Rodanu |
Widoki są rzeczywiście piękne,
chociaż ścielące się w dolinach chmury nieco je przysłaniają. Trzeba pożegnać
dwuzębne widły, bo tyle oznacza nazwa Furca w języku łacińskim. Jedziemy rzucić
okiem na lodowiec Rodanu. Zanim się rozpuści.
Mapa drogi, którą przejechaliśmy od Chur do Furkapass
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz