wtorek, 5 września 2017

Dracula baby, czyli spacerkiem po Sighisoarze



Za oknem deszczyk, za oknem ponura słota, za oknem zupełnie jesienny koniec naszego, polskiego lata. Ku pokrzepieniu serc i ociepleniu atmosfery zapraszamy więc Wszystkich do słonecznej Sighisoary, Sighisoary sprzed kilku dni. Jeśli zachęcimy w ten sposób kogoś do odwiedzenie w przyszłym roku Rumunii będziemy usatysfakcjonowani.

Malownicze kawiarenki, kolorowe domki - Sighisoara
24 sierpnia 2017

Dochodzi godzina dwunasta w południe. Dodajmy: nasze, polskie południe, bo tutaj w Rumunii jest już wpół do pierwszej. Na błękitnym niebie, niczym piana w balii z praniem, kłębią się biało szare obłoki, ale na szczęście nie wróżą pogorszenie pogody, jest ciepło i przyjemnie. Dziarsko wstawszy wczesnym rankiem, szybko ze względy na sporawy chłód, spakowaliśmy nasze bambetle i pożegnawszy miłych gospodarzy opuściliśmy gościnny kemping Mustang skryty głęboko we wsi Campu Cetati, w górach Ghurgiu. Na pewno tam jeszcze kiedyś wrócimy, bo jest to piękne i dzikie miejsce. Przemknęliśmy następnie przez zatłoczone uzdrowisko w Sovacie, rumuńskie spa słynące ze słonego i ciepłego (jedyne w Europie jezioro helio-termiczne) jeziora Ursu i podziwiając przydrożne, urokliwe, rumuńskie wioski pomknęliśmy do Sighisoary.



Sovata to rumuński kurort

Za tym płotkiem jest oblegane przez wczasowiczów słone jezioro Ursu (Jezioro Niedźwiedzie)


Niewielu Rumunów sprzedaje coś przy drodze, ale w tej wiosce można było kupić warkocze czerwonej cebuli, czosnek (może na wampiry😆) dynie i pomidory

Malownicze, rumuńskie wioski przyciągają wzrok
Sighisoara to świetnie zachowane, średniowieczne miasto - twierdza w 1999 roku, a więc niecałe osiemnaście lat temu, wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, miasto będące „ofiarą” nieoczekiwanych „zygzaków” historii, które spowodowały między innymi to, że mogą się do niego dzisiaj przyznawać saksońscy Niemcy, Węgrzy i Rumuni jednocześnie.
Położone na wzgórzu dawne centrum jest niedostępne dla większości pojazdów, dlatego zatrzymujemy Fordusia na parkingu przygotowanych specjalnie dla złaknionych wrażeń turystów. Anektujemy świetną miejscówkę w pobliżu szlabanu zamykającego brukowaną drogę prowadzącą do jednej z staromiejskich bram. Miejsce postojowe jest dobre, bo położona blisko automatu, w którym można kupić bilet parkingowy (5 RON za cały dzień) i blisko pana parkingowego mającego oko na wszystko wokoło. Parking jest duży, ale wolne miejsca znikają jak świeże bułeczki w porze śniadania. Co chwila podjeżdżają autokary i samochody osobowe. Obok nas zatrzymują się mili, polscy motocykliści. Gdybyśmy przyjechali godzinę później ze znalezieniem parkingu dla Fordusia byłby pewnie problem.



Czapki na głowy, plecaki na plecy, aparaty na szyje i po chwili wspinamy się dzielnie pod górę, w kierunku miasta nazywanego kiedyś przez Niemców Schaßburg, przez Węgrów Segesvar, przez Polaków Segieszów, a przez Rumunów oczywiście Sighisoara. Po paru minutach naszym oczom ukazuje się skąpana w słonecznym blasku, masywna, posiadająca dwa zamykane niegdyś kratami wejścia Wieża Krawców. Podobnych budowli obronnych wzmacniających miejskie fortyfikacje jest w Sighisoarze więcej. Tak jak mury obronne wybudowali je miejscowi rzemieślnicy troszcząc się o bezpieczeństwo miasta. Wieżę Krawców wzniesiono w XIV wieku. 

Powoli, wędrując od parkingu pod górę , zbliżamy się do Wieży Krawców
Wieża Krawców od strony miasta
Wchodzimy do dawnego centrum miasta, w labirynt ulic i uliczek, które były centrum Sighisoary w średniowieczu. Słońce kładzie się cieniem na ściany niektórych domów, inne wręcz topiąc w ostrym blasku. Stoimy na środku wąskiej uliczki i chłoniemy atmosferę minionych lat zapisaną w starych ścianach małych kamieniczek. Nie ma wielu zwiedzających, więc zamykamy oczy i uruchamiamy wyobraźnię. W otaczającej nas ciszy prawie słychać nawoływania dawnych gospodyń, stukot konnych wozów o kamienny bruk, głosy targujących się rzemieślników i sklepikarzy. Większość ze stu sześćdziesięciu czterech domów starej Sighisoary ma co najmniej 300 lat.
Malownicze uliczki Sighisoary

Kolorowe, małe domki ze spadzistymi dachami są urocze i fotogeniczne

Tu czas się zatrzymał
Sighisoarę zbudowali w XII wieku sprowadzeni na te tereny przez węgierskiego króla z rodu Arpadów Gezę II koloniści niemieccy z Saksonii, zwani przez miejscową ludność Sasami. Mieli oni bronić granic węgierskiego królestwa i przyczynić się do gospodarczego rozwoju okolicznych ziem. Ich potomkowie żyją w Siedmiogrodzie do dzisiaj, chociaż już w niewielkiej liczbie, ponieważ w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy tylko pojawiła się możliwość wyjazdu, większość z nich opuściła Rumunię i po ośmiu stuleciach powróciła do Niemiec porzucając swoje domy i swoją ziemie. Dzisiaj w opuszczonych i zaniedbanych, saskich siedzibach mieszkają Romowie.

Dom pod Jeleniem, jak wiele starych domów w Sighisoarze mieści restaurację. Zjedliśmy w niej ciorbę i wypiliśmy kawkę

Sighisoara leży na wzgórzach, idziemy więc raz pod góre, raz na dół
Siedemnastowieczny kronikarz, nijaki Georg Krauss pisał, że pierwsze saskie osiedla powstały w obecnej Sighisoarze w 1191 roku. Wioskę nazywano wówczas Castrum Sex (Twierdza Siódma) i dopiero w 1280 roku sami Sasi nazwali je Schespurg. W 1367 roku Schespurg pod nazwą Civitas de Segusvar otrzymał od króla węgierskiego prawa miejskie. Obecna nazwa Sighisoara pojawiła się w źródłach pisanych dopiero w 1435 roku. Użył jej tatuś znanego pewnie wszystkim Vlada Drakuli, nijaki Vlad II Diabeł, hospodar wołowski, człowiek dzielnie wspierający Węgrów, w tym naszego Władysława Warneńczyka, w walce z Turkami. Nie taki, więc Diabeł straszny, jak go Bram Stoker wymalował.
Zaraz za Basztą Krawców skręcamy w lewo i wąską, kolorową uliczką biegnącą wśród urokliwych domków wędrujemy w stronę widniejącego w oddali, dziewiętnastowiecznego kościoła katolickiego. Obok niego znajduje się kolejna baszta, bardzo piękna, przykryta stożkowym dachem z malutką wieżyczką, otoczona malowniczymi, drewnianymi schodami – siedemnastowieczna Baszta Szewców. W świetnie zachowanych murach obronnych Sighisoary było kiedyś kilkanaście wież, fundowanych i utrzymywanych przez poszczególne cechy rzemieślnicze. Do dzisiaj przetrwało ich dziewięć. Mieszczanie ufortyfikowali swoje miasto w obawie przez najazdami Turków.

Skręcamy w lewo, w malowniczą uliczkę. Na jej końcy widać dziewiętnastowieczny kościół katolicki

Baszta Szewców
Zaglądamy na chwilkę do powstałego pod koniec XIX wieku kościoła katolickiego. Wnętrze jest bardzo skromniutkie. Świątynię tę wybudowano na potrzeby węgierskich mieszkańców Sighisoary, w miejscu, gdzie dawnymi czasy stały Baszta Ślusarzy i kościół franciszkanów. Przy kościele skręcamy w lewo. Najwyraźniej jesteśmy w rzadziej odwiedzanej przez turystów części starego miasta, bo samotnie wędrujemy starymi uliczkami. Po króciutkiej chwili docieramy do budynku magistratu, z którego dziedzińca roztacza się piękny widok na rzekę Wielką Tyrnawę i dzisiejsze dolne miasto. Kiedyś w tym miejscu stały zabudowania klasztoru Dominikanów. Dziś po rezydujących tutaj niegdyś zakonnikach pozostał tylko kościół klasztorny, który w 1547 roku, po przejściu miejscowych Sasów na luteranizm, został ich główną świątynią. Zwiedzanie kościoła jest odpłatne, (jeśli dobrze pamiętamy kosztuje 8 RON od osoby). Niestety, ze względu na ograniczony czas, rezygnujemy z obejrzenia trzydziestu pięciu wschodnich kobierców zgromadzonych w tej świątyni, które wracający ze Wschodu kupcy darowywali kościołowi, jako vota i idziemy dalej. Czasu mamy mało, a jeszcze chcemy wejść na sighisoarskie wzgórze, gdzie stoi inny kościół, najcenniejsza budowla Sighisoary. 

Budynek magistratu

Widok na rzekę i dzisiejsze dolne miasto. Biała światynia to prawosławna katedra Świętej Trójcy

Kościół klasztorny
Tymczasem zbliżamy się do Wieży Zegarowej, ale zanim przyjdzie się nam zachwycić jej architekturą, naszą uwagę przykuwa spory tłum turystów kłębiący się przed żółtym domem. Wszyscy z wielkim zapałem fotografują budowlę. Jak nic jest to tak zwany Dom Drakuli.

Tłum turystów pod tak zwanym Domem Draculi. Gdy w 1431 roku Vladek Draculek się tu rodził (jeśli tak było, bo to tylko bardzo prawdopodobna, ale jednak hipoteza) dom był znacznie niższy
O wampirze Drakuli, dzięki wielkiej wyobraźni i literackim talentom Brana Stokera słyszeli wszyscy. O tym, że człowiek będący inspiracją dla pomysłowego literata nie był wampirem, a jedynie bezwzględnym, ale i skutecznym obrońcom swoich ziem przed turecką zachłannością, słyszało pewnie niewielu. Sama nazwa Drakula, mająca dzisiaj jednoznaczną konotację (facet w czarnym płaszczu z zakrwawionymi kłami), jest po prostu efektem przynależności ojca naszego bohatera, a także jego samego, do tak zwanego Zakonu Smoka (draco to po łacinie smok, od którego to słowa do innego wyrazu - dracul, czyli diabeł już niedaleko) i niezbyt pochlebnego obrazu samego Vlada pozostawionego potomności przez jego nieprzyjaciół.
Zakon Smoka powstał w 1408 roku, a założył go ówczesny węgierski król Zygmunt Luksemburczyk. Celem tego zrzeszenia możnych z naszego kontynentu była ochrona chrześcijańskiej Europy przed zagrażającymi im wówczas Turkami. Członkami zakonu byli nie tylko Vlad Drakula i jego ojciec Vlad II Diabeł, ale też nasz król Władysław Jagiełło i jego braciszek Witold. Jakoś nikt tych dwóch ostatnich panów z wampirami nie kojarzy.
A wracając do Vlada Draculi zwanego też niestety Palownikiem, to z pewnością był to ciekawy człowiek. Bardziej bezwzględny i okrutny niż współcześni mu władcy (używał pala do nabijania ludzi częściej niż inni), nie miał jednak ani łatwego, ani spokojnego życia, walcząc o przetrwanie w epoce, w której ludzkie życie nie miało takiej wartości jak dzisiaj.
Jaki był Vlad Dracula taki był, dziś jest na pewno jednym z lepszych, jeśli nie najlepszym, rumuńskim produktem turystycznym, który sądząc z gęstego tłumu fotografującego żółty dom, sprzedaje się ciągle nieźle. 

Po lewej Dom Draculi. Trzeba go sfotografować z każdej strony

W Domu Drakuli jest dzisiaj restauracja. Dbają w niej o odpowiedni nastrój, na ścianie na tle panoramy miasta namalowano podobiznę Vlada Palownika
Restauracja zaopatrzyła się też w stosowny, "smoczy" szyld
Dlaczego jednak ten niczym specjalnym nie wyróżniający się, trzykondygnacyjny budynek z dwoma rzędami niewielkich okien nazywany jest Domem Draculi? Otóż ten najprawdopodobniej najstarszy świecki budynek w Sighisoarze dawniej znany był pod nazwą: dom Pauliniego. Od kiedy jednak odnaleziono dokumenty potwierdzające, że w latach 1431 – 1436 mieszkał tutaj ojciec naszego Draculi, Vlad II Smok wysunięto hipotezę, że sławny Vlad Dracula zwany też Palownikiem właśnie tu się urodził. Może tak było, może nie, ale żółty dom, w którym dzisiaj mieści się restauracja, jest z pewnością najczęściej fotografowanym obiektem w Sighisoarze. 

Vlad II Smok tatuś Vlada Draculi zwanego Palownikiem. Raczej nie wyglada groźnie
Domena publiczna
Gapimy się chwilkę na żółte ściany, pstrykamy fotki jak reszta turystycznego tłumu i leciutko zawiedzeni, że żaden wampir z komina nie wylatuje wędrujemy w prawo, w kierunku Wieży Zegarowej. Jest to wieża, przez która prowadzi główne wejście do starego  miasta i jest też wieżą najwyższą – ma 64 metry wysokości. Podobno zaczęto ja budować już w XIII wieku, ale w XIV wieku  była zaledwie dwukondygnacyjną wieżą bramna. Obecnych kształtów budowla ta nabrała dopiero w XVI wieku, kiedy to dobudowano dwa piętra i balkon obserwacyjny. Dzisiaj ze szczytu wieży można oglądać panoramę miasta, dawniej wypatrywano wrogów lub oznak pożaru. Dzisiaj w wieży mieści się muzeum, dawniej pełniła nie tylko rolę wieży bramnej, ale też ratusza, bo obradowała w niej rada miejska. No i jest jeszcze zegar, z ruchomym mechanizmem. Naprawdę interesujący, niestety nie mamy okazji zobaczyć figurek w akcji. Stoją w bezruchu, milczą jak zaklęte. 


Z prawej Wieża Zegarowa
Zegar i jego ruchomy mechanizm

A tak zegar wygląda z drugiej strony

Pod Wieżą Zegarową można przejść
Słońce praży coraz mocniej, tłum turystów gęstnieje wokoło z każdą minutą, a my wędrujemy powolutku w górę, w kierunku opisywanych we wszystkich przewodnikach schodów szkolnych i Kościoła na Wzgórzu. Intrygują nas zwłaszcza te schody. Jakie są, czy może pięknie i bogato zdobione, czy raczej mają oryginalny kształt. Wiemy, że miały chronić w czasie niepogody nauczycieli i uczniów istniejącej na górze od 1619 roku szkoły. Przyglądamy się stromemu podejściu i przestajemy się dziwić, że powstały. Droga pod górę musiała być trudna, a padający deszcz i wiejący jesienno – zimowy wiatr stwarzały niebezpieczeństwo utraty równowagi i błyskawicznego oraz niekontrolowanego przemieszczenia się na czterech literach w dół. By temu zapobiec w 1662 roku wybudowano zadaszone schody – dzisiejszą atrakcję turystyczną Sighisoary. Stoimy przed wejściem do drewnianego tunelu, zaglądamy ostrożnie do środka. Przez szczeliny między ciemno brązowymi deskami wpadają promienie słońca tworząc dziwną, pasiastą mozaikę. Bardzo zwyczajne to schody i bardzo strome. Dzisiaj nie są już tak wysokie jak dawniej. Zostało niewiele ponad sto siedemdziesiąt stopni z istniejących dawniej trzystu. Ale i tak ledwo weszliśmy. Jednak latka lecą.

Szkolne schody

Przed wejściem na schody sprzedawcy pamiątek prezentują swój towar, w dużej mierze made in China

Jeszcze przez chwilkę wspinamy się brukowaną drogą prowadzącą pomiędzy starą, a nową szkołą i wreszcie stajemy przed najstarszym i najcenniejszym zabytkiem Sighisoary – Kościołem na Wzgórzu. To wyjątkowy przykład sakralnego gotyku Rumunii. Nie jest może bardzo imponujący, ale na pewno jest bardzo stary. Już na początku XIV wieku wyrosła w tym miejscu trójnawowa bazylika. Przebudowano ją później kilka razy, aż powstał obecny kościół. U miłej pani, znającej kilka słów po polsku, kupujemy dwa bilety (8 RON za jedną osobę) i wchodzimy do środka. Nad wejściem widnieje łaciński napis: Dzieło ukończono z Bożą pomocą w 1488 r., kiedy w dniu św. Gerarda (23 września) ciężki śnieg spadł, łamiąc drzewa owocowe”. Napis wykonał Jacob Kendlinger, Austriak, który w tej świątyni namalował również freski. Delikatnie, krok po kroku stąpamy po kamiennej posadzce oglądając ołtarze, rzeźby, drewniane skrzynie (nie odkryliśmy do czego służyły), kamienne nagrobki, chrzcielnice – wszystkie te rzeczy pamiętają minione stulecia, ważne wydarzenia, wspaniałe i tragiczne chwile. Oj gdyby potrafiły mówić. Opowiedziały by pewnie o tym jak Jerzego I Rakoczego wybrano tu księciem Siedmiogrodu i królem Węgier. Ale są ciche i milczą, a my czytając otrzymaną od pani bileterki polską wersję informacji o kościele chłoniemy powiewy historii. 

Kościół na Wzgórzu

Freski w Kościele na Wzgórzu

Jeden z bocznych ołtarzy

Napis nad wejściem

Freski

Freski

Chrzcielnica

Płyta nagrobna

Ołtarz

Ołtarz w prezbiterium

Ołtarz w nawie bocznej

Krypta
Wychodzimy z kościoła i schodzimy ze wzgórza na rynek. Czas na ciorbę i kawkę.

Sighisoara


Sighisoara - malownicze średniowieczne miasto w Rumunii
PRZYDATNE INFORMACJĘ

Samochodem do Sighisoary w sezonie turystycznym najlepiej przyjechać rano. Łatwiej wówczas znaleźć bezpieczne, wygodne i położone niedaleko starówki miejsce parkingowe. My zaparkowaliśmy na ulicy Starda Anton Pann. Koszt 5 RON za cały dzień.

Bilety do muzeów i kociołw nie sa drogie: zwiedzanie Kościoła na Wzgórzu podobnie jak Kocioła Klasztornego kosztuje 8 RON od osoby.

Nie nocowaliśmy w Sighisoarze. Zniechęciły nas bardzo złe, internetowe opinie o tamtejszych kempingach, które potwierdzili spotkani po drodze Polacy. Lepiej więc poszukać kempingu w innym miejscu.

Sighisoarskie knajpki nie są bardzo drogie, ale i nie tanie. Popularna ciorba, czyli słynna rumuńska zupa niewiele, albo wręcz nic się od naszej, polskiej nie różniąca, kosztuje tam około 10 – 14 Lei. Nam się wydaje, że to jednak sporo.

Dachy Sighisoary

2 komentarze: