środa, 4 stycznia 2017

Tam gdzie zmagali się poprzednicy Bolta i Kusocińskiego, czyli wizyta w antycznej Olimpii cz. I


Czy antyczna Olimpia to kolejna sterta starych, greckich kamieni, którą zwiedzający może sobie spokojnie darować? Zwłaszcza jeśli wcześniej był w Delfach czy Koryncie. Takie opinie wielokrotnie czytaliśmy w Internecie. Że wszystko jest zbyt zrujnowane, że nic tam właściwie nic nie ma, że kamulce to kamulce, wszędzie jednakowe, więc szkoda dwunastu Euro, by je oglądać. I tak dalej. I tak dalej.
Chcieliśmy w naszych, kilku kolejnych postach pokazać, że warto odwiedzić to miejsce, bo mimo, że z dawnych konstrukcji niewiele po kilku tysiącach lat pozostało, to nadal jest tam atmosfera minionych dni. Tylko trzeba potrafić ją poczuć.
Jeśli chociaż jedną osobę przekonamy – będzie to nasz sukces.



8 września 2016 r. Grecja Półwysep Peloponeski

Wąska, pozbawiona poboczy droga wręcz przeciska się przez tarmoszone wiatrem, wysokie trzciny. Skąd ich się tu wzięło tyle? Zupełnie jakbyśmy jechali przez bagna. I pustka wokół. Nie widać zabudowań, ludzkich osad, gospodarstw. Teren wydaje się niezamieszkały i jakiś taki... mało przyjazny. Może dlatego, że wszystko zasłaniają wysokie trawy niepokojąco szeleszczące na wietrze. Minęliśmy wprawdzie miasteczko o nazwie Makrisia, ale tylko to niewielka, zagubiona wśród wzgórz i pól Elidy osada. Monotonna i szara. Trochę niedoinwestowania? Ale może tutaj po prostu tak się żyje? Wydaje się być pełna żalu, że chociaż sławna, przyciągająca setki tysięcy turystów Olimpia jest tuż za miedzą, to tutaj, w Makrisiji nikt się nawet na chwilkę nie zatrzymuje. Nikt nie zostawia cennych Euro. Autokary z turystami, jeśli nawet się tu zapędzą, szybko przeciskają się przez ciasne uliczki i mkną dalej, za przepływająca niedaleko rzekę Alfios, do miejsca gdzie narodziła się idea igrzysk.
 
Marisja nie jest urokliwym miasteczkiem

Okolicja jest pusta, ale przed nami jedzie autokar turystyczny - zakładamy, że do Olimpii. Jedziemy za nim.

Trzciny gną się na wietrze i złowieszczo szeleszczą

Wjeżdżamy na most na Alfios. To najdłuższa na Peloponezie i niezwykle sławna rzeka. Jej wód - zmyślnie je przekierowując - użył sprytny Herakles do oczyszczenia stajni nijakiego Augiasza. Jak na tę wodę patrzę przez okno samochodu wydają mi się jednak trochę zbyt leniwie płynąca, by oczyścić z gigantycznych kup gnoju budynki gospodarcze króla Elidy. Ale może w mitycznych czasach rzeka była bardziej dziarska.

Rzeka Alfios 
Tak czy inaczej kiepski był z tego króla Augiasza gospodarz, bowiem mając ogromne stada koni, owiec i trzody prawie wcale bydlątkom w stajniach, oborach i innych chlewniach nie sprzątał. Dziwne, bo król powinien jednak mieć służbę do takich celów. Polski rolnik-hodowca byłby z pewnością oburzony takim traktowaniem zwierząt gospodarskich, a o ekologach to nawet nie wspomnę. „Waniać” to gospodarstwa musiało w każdym razie okrutnie do czasu gdy w sprawę wmieszał się dzielny Herakles. Heros posprzątał wszystko w jeden dzień, tak jak sobie król Augiasz życzył, tyle tylko, że od monarchy zapłaty za uczciwie wykonaną robotę nie otrzymał. Bo Augiasz był skąpy. Źle jednak dusigrosz na tym wyszedł. Wściekły heros go zabił. Według greckiego poety Pindara właśnie wtedy Herakles ustanowił igrzyska olimpijskie. Ale to tylko jedna z wersji dotyczących początków sławnych zawodów. W dodatku mało przekonywująca, bo co niby miało zostać w ten wspaniały sposób uczczone? Sprzątanie gnoju, czy morderstwo?

Olimpia. W starożytności miasto nie istniało - Olimpia to było sanktuarium
Współczesna Olimpia wygląda bardzo sympatycznie. Jest  to niewielkie, zabudowane typowymi dla Grecji, ale stosunkowo nowymi domami i bardzo schludne miasteczko. Kilka szerokich ulic wypełnionych jest sklepami z pamiątkami, kafejkami i restauracjami. Na pewno pomyszkujemy tu później, najpierw jednak coś dla ducha. 
Spory parking zajęty przez wycieczkowe autokary uświadamia nam, że jesteśmy na miejscu. Znajdujemy miejscóweczkę, stawiamy Fordusia, bierzemy plecaki, kurtki, aparaty i w drogę. Niestety coraz mocniej wieje i zaczyna padać. Trudno. Nigdzie nie jest napisane, że w Grecji zawsze musi świecić Słońce.

Eksponat z muzeum w Olimpii

Eksponat z muzeum w Olimpii
Kierujemy się do nowoczesnego budynku mieszczącego miejscowe muzeum archeologiczne. Z lewa, z prawa, z przodu i z tyłu słychać język polski. Wygląda na to, że do Olimpii przyjechali głównie nasi rodacy. Podmuchy wiatru są coraz dotkliwsze, więc z przyjemnością wchodzimy do środka. Płacimy 24 Euro za dwa bilety i „zanurzamy się” w świat starożytności. Jest na co popatrzyć, nie ma co. Nie jesteśmy już jednak tak przytłoczeni i zauroczeni kunsztem dawnych artystów i rzemieślników jak było to trzy tygodnie temu w Werginie, czy w Delfach. To siła przyzwyczajenia. Odwiedziliśmy w ciągu ostatnich tygodni wiele podobnych miejsc, nie wydajemy więc już głośnych zachwytów w stylu: „och, popatrz jakie to cudowne”. Podziwiamy  w ciszyt artyzm dawnych mistrzów . 
W Grecji praktycznie każde archeologicznie i historycznie cenne miejsce ma swoje muzeum. Tak jest w Delfach, w Koryncie, w Epidauros, tak jest też w Olimpii. Wystawiane są w tych placówkach wspaniałe eksponaty wydobyte spod ziemi przez archeologów. Dach zabezpiecza je przed współczesnymi zagrożeniami takimi jak na przykład kwaśne deszcze. Przed złodziejami nie zawsze niestety daje ochronę. Ludzie kradli przed wiekami, kradną i dzisiaj. Cztery lata temu dwaj zamaskowani złodzieje odwiedzili również olimpijskie muzeum.  Ukradli około 70 cennych przedmiotów, głównie statuetki z brązu i gliny. Na szczęście trudniej jest wynieść duże rzeźby, a tych w muzeum nie brakuje.

Eksponat z muzeum w Olimpii

Eksponat z muzeum w Olimpii

Eksponat z muzeum w Olimpii

Eksponat z muzeum w Olimpii

Eksponat z muzeum w Olimpii

Eksponat z muzeum w Olimpii
Mijamy kolejne muzealne sale, kolejne gabloty pełne wspaniałych przedmiotów wykonanych przez artystów tworzących ponad dwa i pół tysiąca lat temu. Artefakty są piękne, misternie zdobione ogromnym nakładem pracy ludzkich rąk, dopracowane do granic możliwości, wręcz dopieszczone. Współcześnie często rezygnujemy ze zdobień. Modne jest głównie to co proste, gładkie i nie skomplikowane. A może to zwyczajne lenistwo? Są w szklanych gablotach poustawiane żołnierskie hełmy (między nimi skromny, pognieciony hełm Militadesa, dowódcy spod Maratonu złożony, jak informuje inskrypcja, Zeusowi w podzięce), są fragmenty zbroi, są naczynia (między nimi garnuszek Fidiasza), są świątynne ornamenty, są figurki wotywne, są wreszcie wspaniałe rzeźby. Wśród tych ostatnich trudno jest minąć obojętnie pieczołowicie wydobyte z gruzów i zrekonstruowane układy rzeźbiarskie z dwóch frontonów olimpijskiej świątyni Zeusa.

Rekonstrukcja wschodniego frontonu świątyni Zeusa

Rzeźby z wschodniego frontonu świątyni Zeusa, w środku Oinomaos

Rzeźby z wschodniego frontonu świątyni Zeusa
Fronton wschodni to przedstawienie mitu o wyścigu rydwanów między Pelopsem i Oinomaosem. Grecki geograf Pauzaniasz w swoim dziele Wędrówki po Helladzie napisanym mniej więcej w drugim wieku naszej ery - a więc jeszcze przed zniszczeniem świątyni Zeusa – wspomina, że wyrzeźbił tę scenę Pajonios z Mende w Tracji (czyli z półwyspu Chalkidiki). Fronton zachodni przedstawiał walkę Lapithów z Centaurami. Pauzaniasz rzeźby przypisywał nijakiemu Alkamenesowi, artyście współczesnemu Fidiaszowi. 
Andrzej pstryka zdjęcia, a ja stoję przed ogromnymi postaciami z kamienia i myślę sobie, że kiedyś to się jednak ludziom chciało. I ponownie nachodzi mnie myśl jacy to dzisiaj zrobiliśmy się leniwi.

Rzeźby z zachodniego frontonu świątyni Zeusa

Rzeźby z zachodniego frontonu świątyni Zeusa

Rzeźby z zachodniego frontonu świątyni Zeusa
Idziemy dalej. W ciemnych pomieszczeniach światło wydobywa z cienia prawdziwe piękno. Czy dzisiaj jeszcze ktoś tak rzeźbi? Marmurowa Nikie wygląda jak gdyby właśnie zeskakiwała z piedestału, a Hermes z malutkim Dionizosem na ręku uroczo kokietuje oglądające go damy. Niezłe ciacho z tego Hermesa! Chociaż nie wiem czy powinnam tak pisać o tym szacownym i raczej wiekowym panu.

Hermes z Dionizosem

Afrodyta Knidyjska
 - rzeźba autorstwa Praksytelesa.
Prawda, że w stylu podobna.
źródło: Shakko/Wikipedia
Rzeźbę Hermesa odkopali niemieccy archeolodzy sto czterdzieści lat temu w ruinach świątyni Hery, oczywiście w starożytnej Olimpii. Nikt się specjalnie nie zdziwił, że bóg pasterzy, złodziei, kupców, dróg i uwaga: podróżnych leży tam sobie zagrzebany, bo napisał o tym, we wspomnianych już Wędrówkach po Helladzie, Pauzaniasz. Geograf ów jako autora cudownego posągu wymienił Praksytelesa z Aten. Na pierwszy rzut andrzejowego tudzież mojego oka - czyli oczu laików - wygląda, że może to być prawdą. Praksyteles był bardzo zdolnym artystą (świadczą o tym jego dzieła), a „wyczarowane” przez niego z kamienia postacie są zazwyczaj bardzo „lekkie”, eleganckie i malowniczo wygięte w pozie na jednej nodze. Tworzył jednak w czwartym wieku przed naszą erą i od tego czasu wykonano z pewnością wiele kopii tej rzeźby. I właśnie część uczonych sądzi, że Hermes z Dionizosem z Olimpii to dawna, ale jednak kopia. Rzeźbę odkopano troszkę zniszczoną. Nie znaleziono na przykład prawej dłoni, w której Dionizos trzymał kiść winogron zabawiając nimi młodziutkiego Dionizosa. Obie łydki i lewą stopę, których również brakowało, zrekonstruowano. Na pewno jednak autentyczna jest prawa stopa obuta w sandałek. I właśnie ten sandałek jest podobno nie do końca taki jak by wypadało, żeby był w czwartym wieku przed naszą erą. Jest charakterystyczny dla góra drugiego wieku przed Chrystusem. Tak twierdzi część naukowców, ale oczywiście nie wszyscy. Kopia czy nie, Praksyteles czy nie Praksyteles, rzeźbę wykonano ponad dwa tysiące lat temu więc nie ma co narzekać. Była w świątyni Hery, więc raczej dla świątyni w Olimpii ją zrobiono. I jest piękna, obłędnie piękna.
Stoję przed Hermesem i gapię się zachłannie na regularne, męskie ciało i zwisającą pod pupą Dionizosa tkaninę. Mam ochotę za nią pociągnąć i sprawdzić czy spadnie. Idziemy – ciągnie mnie za kurtkę Andrzej – inne też chcą popatrzeć.
Drugą rzeźbą od której nie można oderwać oczu jest Nike.

Nike z Olimpii

Nike z Olimpii

Podobnie jak Hermes z Dionizosem ma ponad dwa metry wysokości. „Wyczarował” ją dłutem z marmuru Pajonis z Mende około czterysta dwudziestego roku przed naszą erą. Zrobił to na zamówienie Meseńczyków w podzięce dla Zeusa za pokonanie Spartan. Nike na przestrzeni dziejów straciła skrzydła, ale i tak jest leciutka jak piórko. Aż chce się złapać za nogę, by nie uciekła. Sztuka z najwyższej półki na wyciągnięcie ręki.

Zeus i Ganimedes
terakotowa rzeźba znaleziona
 na stadionie w Olimpii
pochodzi z pierwszej ćwierci V w.p.n.e.

Posąg cesarza Hadriana
Mijamy ostatnie gabloty pełne skarbów starożytnej Olimpii. Przed nami jeszcze zwiedzanie stanowiska archeologicznego, a już tyle wrażeń za nami. Wychodzimy na dwór i asfaltową alejką udajemy się do miejsca gdzie modlili się, ćwiczyli ciała i ścierali się w walkach starożytni sportowcy. Ku naszemu zmartwieniu wiatr wieje coraz mocniej.


C. d.n. w przyszłym tygodniu. Zapraszamy.


2 komentarze:

  1. Jeśli ktoś wychodzi z założenia, że "kupy kamieni nie warto oglądać" to nawet nie ma sensu go przekonywać :) Zawsze warto! Mnie też Olimpia urzekła, muzeum jest piękne, a same wykopaliska magiczne.
    No właśnie, "kiedyś się ludziom chciało". Artyści stawali rano żeby tworzyć i rzeźbili i rzeźbili aż do nocy. I to pięknie. A dzisiaj, co niezbyt ładne to komputer wymaże.
    Ładne zdjęcia, dziękuję za tę podróż :) Powspominałam nieco :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękujemy za opinie. Zapraszamy do czytania kolejnych relacji z naszej wyprawy. Pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń