sobota, 11 czerwca 2016

Stawiamy na kempingi

Muszę psychiczne odpocząć od ponurej historii nazizmu, a jako że przed nami Norymberga, proponuję krótką przerwę. Poświęcę ją temu gdzie i jak sypiamy w podróży.

Stawiamy na kempingi.

To prawda, że wiele lat temu z powodów finansowych wybraliśmy ten sposób spędzania nocy, ale dzisiaj, za żadne skarby świata, nie zamienilibyśmy biwakowania na hotelowe wygody. Już wyjaśniam dlaczego. Podróż to przygoda. Zmiana sposobu życia i myślenia. Czas poznawania miejsc i ludzi, ludzi których w normalnym, codziennym życiu nawet byśmy nie zauważyli. Czas robienia rzeczy, których zazwyczaj nie robimy. Po prostu czas bycia sobą. A hotel? Hotel z tego punktu widzenia ma same wady. Bo jaka w hotelu może człowieka spotkać niespodzianka, czy przygoda, chyba prusaki za umywalką, ewentualnie brud albo pluskwy w tapczanie. W hotelu nie ma też potrzebnego do życia luzu, jest za to sztywno i prawie zawsze próbuje być elegancko. Gdy pewnego razu, po długiej i męczącej podróży, ubrani w niezbyt czyste za to mocno wygniecione dresy,  meldowaliśmy się w hotelu, uprzejma do granic możliwości pani z recepcji poprosiła o uregulowanie rachunku z góry. Strasznie się  mitygowała gdy zaczęliśmy z mężem chichotać. Hotel to obce łóżko, hotel to też anonimowość korzystającego z tego łóżka gościa, bo trudno przecież zaprzyjaźnić się z sąsiadem, od którego dzieli cię ściana. I za te wszystkie wady trzeba płacić dużą kasę. Szkoda marnować wakacje na hotele.

W drodze

Co innego kemping.

Tam czujesz się zawsze jak w domu, bo jesteś jak ślimak z własną chałupką na grzbiecie. Wszystkie rzeczy pod ręką, czyli w samochodzie. Nad głową niebo, a dookoła, w zasięgu wzroku, sąsiedzi, biwakowicze tacy jak ty. Ludzie, z którymi można pogadać. Wymienić doświadczenia i informacje o tym gdzie warto pojechać, co zobaczyć, których dróg unikać, a które warto przejechać ze względu na olśniewające i zapierające dech w piersiach widoki. I to nie prawda, że trzeba być poliglotą. Nie. Wystarczy podstawowa znajomość języka angielskiego, odwaga, sprawne ręce i dobre chęci. I jeszcze jedna, bardzo ważna rzecz. Na kempingu nie ma ludzi starych ani młodych. Tam każdy ma lat tyle na ile się czuje. Wszyscy około 20-tki.



Nieduży samochód wiedzie wszędzie

Samochód czyli nasze miejsce do spania.

Spanie w samochodzie może wydawać się mało wygodne. Wszystko jednak zależy od tego jaki to samochód. Zwykły sedan oczywiście się nie nadaje, bo noc spędzona na siedząco lub co najwyżej pół leżąco odpada. W podróży trzeba być wypoczętym, by mieć siły i chęci do zwiedzania, poznawania, oglądania i odkrywania. Poza tym urlop to przyjemność i odpoczynek, a nie kara i męczarnia, więc wygodne spanie to podstawa. Kilkanaście lat temu, gdy po raz pierwszy sami zaplanowaliśmy i zorganizowaliśmy podróż (była to włóczęga po Włoszech) zdecydowaliśmy się na namiot. Mieliśmy wprawdzie pewne wątpliwości dotyczące tego czy ludzie po pięćdziesiątce powinni tak sypiać, bo to i na czworakach trzeba łazić, i wilgoć większa, no i codzienne rozbijanie obozu może okazać się zbyt męczące.  Wszystkie nasze obawy okazały się jednak bezpodstawne. Frajda była ogromna. Kupiliśmy namiot trzyosobowy z dużym przedsionkiem, w którym mieścił się stolik i krzesła. Rozbijaliśmy go codziennie wieczorem i codziennie rano zwijaliśmy. Nie zniechęciło nas nawet rozbijanie obozu w strugach deszczu, jakie przytrafiło się nam w Asyżu. A współczesne namioty to po prostu istne cuda, ich rozstawienie jest stosunkowo proste i szybkie, a kilka dni temu, będąc w jednym z marketów sportowych, widzieliśmy nawet namiot, który sam się nadmuchuje. Tak więc nie ma się co bać. Dzisiaj jednak śpimy inaczej.



Nasz dom w podróży

Van jak tapczan.

Kilka lat po wyprawie do Włoch zauważyliśmy, że samochód combi może świetnie służyć jako tapczan. Wystarczy zostawić na swoim miejscu dwa przednie fotele, pozostałe wyjąć. Powstaje dużo wygodnego miejsca do spania. Sprawdźcie sami. Jeszcze lepiej pod tym względem sprawdza się van. Dzisiaj jeździmy po Polsce i  Europie siedmioosobowym Fordem Galaxy, który na czas wyprawy staje się dwuosobowym „vanem z tapczanem”. Z grubej na 10 cm gąbki wycięliśmy materac dopasowany do tyłu samochodu. Uszyłam pokrowce. Takie spanie jest niewiele węższe od tego domowego, za to na kołach, więc sucho i ciepło. Podczas jazdy, na okrytych kocem materacach leżą, pod plandeką, bagaże. Wieczorem przenosimy je na przednie fotele i spanie gotowe. Niektórych to trochę dziwi, innych śmieszy. W zeszłym roku miły Szwajcar kontrolujący nas na granicy w żaden sposób nie potrafił zrozumieć co oznaczają moje słowa, że śpimy w samochodzie. Widać załadowany tył naszego Forda nie wydawał mu się miejscem przygotowanym do spania. Dopiero wyciągnięcie poduszki i pokazanie kołdry wystającej spod innych niezbędnych na kempingu bagaży spowodowało pojawienie się na jego twarzy nagłego wyrazu zrozumienia. Pojął, ale bardzo starał się ukryć rozbawienie. Musiał uznać nas za dziwaków z Polski. Na kempingach natomiast nikogo nie dziwi nic.


W Chorwacji

Ostatnio zaszaleliśmy. Dokupiliśmy szybko rozkładany namiot – świetlicę. Bez podłogi, ze wszystkich stron zamykany. Nazywamy go zamkiem, bo przypomina rozstawiamy namiot - zamek naszej wnuczki. Jest tylko dużo, dużo większy. Przekonał nas do takiego rozwiązania ubiegłoroczny deszczowy wrzesień. Taki namiot to dach nad stołem w czasie deszczu. Zobaczymy jak się sprawdzi. W lipcu planujemy szkoleniowe rozkładania i zwijania nowego nabytku w ogródku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz