piątek, 3 czerwca 2016

Deszczowy początek czyli Bayreuth cz. I

Trochę wspomnień:

Lato ubiegłego, 2015 roku mijało nam pod znakiem kurzu, pyłu, okropnego bałaganu, częstych wizyt w marketach budowlanych i ogólnej dezorganizacji życia rodzinnego czyli po prostu remontu. Dni, tygodnie, miesiące szwędających się po domu fachowców, poupychanych po kątach i pookrywanych folią mebli i sprzątania, sprzątania, sprzątania. Oczywiście to ostatnie bez większych efektów. Wreszcie pod koniec sierpnia stwierdziliśmy, że dłużej nie da się tak egzystować. Dach, elewacja, podłogi i inne zamierzone inwestycje wykonane. Na malowanie zabrakło sił. Przekładamy je na przyszły rok.
Kilka dni intensywnego sprzątania i wreszcie koniec. Można usiąść na wyczyszczonej kanapie. Zrobić sobie w wypucowanej, wyglądającej jak nowa kuchni kawusię i planować przyszłoroczne malowanie. Cisza zapanowała wokoło, spokój błogi nas ogarnął, nastał wreszcie czas na wypoczynek. Wtedy stała się rzecz nieprzewidziana i straszna. Na ścianie dzielącej kuchnię i hol zobaczyliśmy plamę. Mokrą. Brudną. Wieszczącą kłopoty. Oznaczającą, że pękła rura z wodą. Nie byle jaka rura, ale rura w ścianie. Właśnie teraz. Gdy już wszędzie jest posprzątane. Po tygodniowej walce z wszechobecnym kurzem cały bal od nowa.
*  *  *

Andrzej znikł w drzwiach do piwnicy. Po chwili wrócił.  „Koniec prac remontowych. - - Zakręciłem wodę. Jutro wyjeżdżamy na wakacje. Zaczniemy od Norymbergii.
- Jeśli mam odpocząć, chcę do Toskanii. – powiedziałam.
- Pojedziemy. Przez Szwajcarię.
I tak zaczęła się nasza kolejna, może ,mini, ale jednak wyprawa po Europie.

*  *  *

Zapakowany po dach, leciwy, ale żwawy Forduś Galaxy zaparkował na Ursynowie. Był 6 września 2015. Godzina 15.00. Późno, ale zdecydowaliśmy się  przekazać klucze od domu dzieciom. Tak na wszelki wypadek. Może z raz podleją kwiatki? Nie raczej nie. A może jednak?
Anka, córka Andrzeja ze śmiechem zagląda do wnętrza samochodu. Podnosi koc, którym okryliśmy pieczołowicie nasz dobytek. A tam… wszystko co potrzebne na najbliższe kilka dni, tygodni – to się jeszcze zobaczy. Są garnki, trochę puszek, makaronów, zupki w proszku, oczywiście ubrania (zawsze zabieram zbyt dużo), jest butla gazowa z palnikiem, kuferek z lekami, tony map i przewodników, laptop, aparat fotograficzny  i spanie, czyli pościel z naszej sypialni. Śpimy w aucie. Jak w łóżku.  Jest super: wygodnie, ciepło, zawsze sucho i przede wszystkim mobilnie. 

Oto co zanotowaliśmy tego dnia wieczorem:

„Pierwszy dzień podróży. Wyjechaliśmy z Warszawy o 15. Po godzinie byliśmy w Łodzi. Wiadomo - autostrada. Przez Łódź jechaliśmy koleją godzinę. Wiadomo - polskie drogi.
O drodze S8 (Łódź - Wrocław) powiedziałabym: wygodna i szybka, gdyby nie deszcz. Lało jak z cebra. Chmury, chmury, chmury. I właśnie dlatego postanowiliśmy nie szukać kempingu tylko nocować w motelu. Motel Sleep, we Wrocławiu, niedaleko S8 jest czysty, wygodny, miła obsługa, niestety niezbyt tani. Dwójka (duża) ze śniadaniem 183 złotych. Drogo, ale niech tam. Kolacja prawie 60 złotych. To jednak chyba bardzo drogo. Ważne, że przestało padać. „

W drodze

Niestety czarne, ponure chmurzyska witają nas również następnego dnia. Ta wyprawa będzie wyprawą deszczową i raczej chłodną. W 2016 roku wrzesień wyraźnie zawiódł pod względem pogody. Ale tego ranka jeszcze o tym nie wiemy i ciągle liczymy na Słońce.
Plan to dojechać w okolice Norymbergii, przenocować, a następnego dnia udać się na spotkanie z historią. Tą przyjemniejszą, renesansową i tą mniej przyjemną, nazistowską. Na myśl o wejściu na trybunę, z której przemawiał do swoich zwolenników Adolf Hitler czujemy niewielki, ale jednak dotkliwie natarczywy niepokój. Zupełnie jakby turystyczne zwiedzanie tego typu obiektu nie uchodziło, było nie fair w stosunku do ofiar II wojny światowej. Jakby nasza ciekawość była nie na miejscu. Ciekawe czy tylko my mamy takie odczucia? Czy innych nachodzą podobne wątpliwości? Jednocześnie jednak chcemy tam pójść. Zobaczyć co z Norymbergą zrobił ten człowiek i co z tych jego obłędnych działań zostało dzisiaj. Jak tę wątpliwą pamiątkę historyczną traktują sami Niemcy i jak wykorzystują dzisiaj tę ogromną przecież, wybetonowaną przestrzeń.  Czy z symboli pychy i nienawiści prowadzących do ogólnoświatowej tragedii powstała atrakcja turystyczna, czy może jest to zapomniany relikt niechlubnej przeszłości.  Ale to wszystko ma być następnego dnia. Na razie przed nami droga i deszcz, coraz więcej deszczu.


Na autostradzie                
Opuszczamy autostradę i wjeżdżamy do Bayreuth, miasta, które zdecydowaliśmy się po drodze zobaczyć. Jest pochmurno i zimno. Szaro-ołowiane, ciężkie chmury wiszą nad nami zakrywając niebo. Wyraźnie zbiera się po raz kolejny na deszcz. Bez ciepłych, przeciwdeszczowych kurtek się nie obejdzie. Martwimy się, że zdjęcia będą ponure.
Miasto jest puste. Po prostu zupełnie puste. I chłodno monumentalne. Mało ludzi, mały ruch samochodowy, za to sporo majestatycznych, wyłożonych żółtawymi płytami piaskowca budynków przypominających nasze podstawówki. Tysiąclatki jakich sporo kilkadziesiąt lat temu wybudowano w Polsce. Też proste, żółte płyty piaskowca i niewiele ozdób elewacji. Trochę dziwne skojarzenie, ale nie wygląda to brzydko. Finezji może nie za wiele, ale  całość jest atrakcyjna.
Zastanawiam się dlaczego jest tak pusto. No tak, turystów już nie ma, bo mamy wrzesień, a studentów jeszcze nie.  Bo Bayreuth to miasto uniwersyteckie.


Bayreut
Mimo, że Bayreyth jest niezbyt duże, około 73 tysięcy mieszkańców, szybko znajdujemy piętrowy parking. Co ważne, obok wjazdu do podziemi jest wyznaczone miejsce do parkowania dla kamperów. Niezbyt często się to spotyka, a przecież ten środek turystycznego transportu w ostatnich latach staje się coraz popularniejszy. Zwłaszcza wśród „dziadków” i „dziadkopodobnych” turystów.
Parkplatz & Tiefgarage Stadthalle zaskakuje nas jeszcze raz po zjechaniu do podziemi. „Nur für Frauen“, „Nur für Frauen“, „Nur für Frauen“. Kilka miejsc parkingowych oznaczonych jest takimi napisami. Natychmiast kojarzymy to ze znaną nam jedynie z rodzinnych opowieści i filmów okupacją hitlerowską. Tym bardziej, że jesteśmy przecież w mieście wybranym i lubianym przez Adolfa Hitlera. Ale to tylko nasza, polska fobia. Prawdopodobnie są to miejsca parkingowe przeznaczone dla kobiet uczęszczających do niedalekiego, damskiego fitness. Wolnych miejsc parkingowych jest sporo więc nie musimy rozstrzygać dylematu czy freuen musi być samotna czy może być z mężem. Nadal jednak niepokojąco dzwoni nam w głowie znane w Polsce z niemieckiej okupacji Nur für Deutche. Duch nazizmu wyziera za rogu i macha ogonem?  Przesadzam. Czy nie?

Bayreuth, parking tylko dla pań
Wychodzimy na ulicę Friedrichstrasse. Mamy mało czasu, bo do Norymbergii jeszcze kawałek drogi, a jest już późno, zobaczymy więc niewiele. Szkoda, bo Bayreuth chociaż jest miastem zaledwie powiatowym, leżącym w kraju związkowym Bawaria,  na brak ciekawych miejsc i muzeów narzekać nie może. Muzeum Richarda Wagnera, muzeum Franciszka Liszta, rezydencje dawnych władców, Niemieckie Muzeum Wolnomularstwa, Niemieckie Muzeum Maszyn do Pisania, Muzeum Tytoniu to tylko te ciekawsze o których przeczytałaliśmy w Internecie. Dobrze, że po powrocie, bo zostalibyśmy w tym mieście tydzień.
Idąc w kierunku Nowej Rezydencji inaczej zwanej Nowym Pałacem (Neues Schloss), którą jako jedyną postanowiliśmy zwiedzić przyglądamy się miastu. Jest, jak już wspominaliśmy, puste (może dlatego, że pogoda nienajlepsza), bardzo czyste (w końcu niemieckie) i trzeba przyznać, że jednak ma charakterystyczny klimacik. W powietrzu daje się wyczuć delikatny powiew historii. Wielkiej historii.

Bayreuth, Nowy Pałac
Bayreuth jest miastem wiekowym chociaż nikt nie zna dokładnej daty jego powstania. Pierwsza wzmianka o nim pochodzi z końca XII wieku. Nazywało się wówczas Baierrute, czyli jak podejrzewają historycy miejsce wykarczowane przez Bajuwarów (Bawarów). Poważna sprawa, świadcząca o głębokich, historycznych korzeniach,  a my nazwaliśmy je na własny użytek zwyczajnie i zupełnie niepoważnie „Bejrutem“. Ale wracając do historii. Bajuwarowie to plemie, które na kartach historii po raz pierwszy zaznaczyło swoja obecność mniej więcej w połowie VI wieku. Czy rzeczywiście to oni dali początek nazwie miasta? Może tak, może nie. Tak na prawdę wszystko co wiemy o historii, i tej związanej z miastem Bayreut i każdej innej, jest jedynie mniej lub bardziej trafioną teorią opartą na mniej lub bardziej znaczących przesłankach. Jak było na prawdę nikt nie wie, i raczej już się nie dowie. Tamten świat bowiem nie istnieje.

Bayreuth, przed wejściem do Nowego Pałacu
Wracajmy jednak do historii Bayreuth. W 1603 roku władcy marchii Brandenburg-Kulmbach przenieśli tu swoją siedzibę i od tego momentu miasto zaczęło wychodzić z cienia. W XVIII wieku margrabią Bayreuth był Fryderyk z rodu Hohenzollern margrabia Brandenburg-Bayreuth. Nie jego jednak, najstarszego syna Jerzego Fryderyka Karola i Doroty Schleswig-Holstein-Sonderburg-Beck zasługą była rosnąca świetność Bayreuth, a jego żony – Fryderyki Zofii Wilhelminy księżniczki pruskiej, córki Fryderyka Wilhelma I i Zofii Doroty Hanowerskiej, ukochanej siostry króla pruskiego Fryderyka II Wielkiego. Jeśli ktoś nie pamiętam kim był ten ostatni pan to przypominamy: twórca potęgi Prus, człowiek który dążąc do powiększenia terytorium swojego kraju bezlitośnie wykorzystywał liczne słabości Polski i nieudolne rządy królów z dynastii Sasów, główny wnioskodawca w sprawie rozbioru Polski, skutecznie namawiający do tego carycę Katarzynę II.  Nie przysłużył się nam Polakom. Ale siostrę Wilhelminę kochał bardzo.

Bayreuth, park przy Nowym Pałacu
Fryderyka Zofia Wilhelmina (tylko trzy imiona u arystokratki z tamtych lat – dziwna sprawa) trafiła do Bayreuth z przymusu i za karę. Ludzie ze szczytów władzy też nie mają lekkiego życia. Ale po kolei. Wilhelmina (nie wiemy czy wypada tak wysoko urodzoną kobietę tykać, ale co tam) wychowała się na  ponurym, okropnie purytańskim, i bardzo spartańskim dworze ojca w Poczdamie. Dla porządku tylko dodam, że urodziła się w 1709 roku. Fryderyk Wilhelm I, jej tata, uwielbiał wojsko, w potęgę armii wierzył bezgranicznie i inwestował w nią wszystko, nie lubił zaś dworskiego życia, gardził wręcz wszechstronną edukacją i jakby tego było mało był okropnym skąpiradłem. Aż dziw bierze, że jego córka wyrosła na – jak piszą jej biografowie – osobę inteligentną, o wszechstronnych zainteresowaniach, wyrafinowanym guście artystycznym, a poza tym uzdolnioną muzycznie. Młoda arystokratka bardzo przyjaźniła się z bratem, późniejszym Fryderykiem Wielkim, który od młodych lat darł z ojcem koty. Właśnie wybryki brata posłużyły tacie jako straszak na nieusłuchaną córkę. A było tak. Mama Wilhelminy dążąca do zacieśnienia stosunków w dynastią hanowerską, z której sama pochodziła, optowała za wydaniem córki za mąż za swojego siostrzeńca Fryderyka Ludwika, księcia Walii. Jak wiadomo w dawnych czasach córki osób z wyższych sfer w sprawie swojej przyszłości nic nie miały do powiedzenia, a ich małżeństwa służyły głównie jako gwaranty zawieranych sojuszy. Wilhelmina nie miała jednak nic przeciwko poślubieniu księcia Walii i zostaniu królową Anglii. Nic dziwnego. Perspektywa nie najgorsza. Cóż z tego gdy plany taty były inne. Aby zmusić córkę do wyjścia za mąż za również Fryderyka, ale niestety nie księcia Walii, a margrabiego Bayreuth, zagroził jej osadzeniem w twierdzy Spandau, oskarżając o udział w zmowie mającej na celu pomoc w ucieczce z kraju jej bratu Fryderykowi Wilhelmowi. Późniejszy Fryderyk Wielki  musiał bardzo mieć na pieńku z tatusiem skoro podjął tak ekstremalną decyzję i w sierpniu 1730 roku postanowił bez niczyjej wiedzy opuścić kraj, czyli – jak uznał tata - zdezerterować. Ucieczka się nie udała. Fryderyk został aresztowany i był nawet sądzony za zdradę, ale jaki sędzia odważy się skazać na śmierć syna władcy. Późniejszemu królowi Prus upiekło się, Niestety jego przyjaciela Hansa Hermanna von Katte skrócono o głowę. Podobno byli nie tylko przyjaciółmi, ale nie chcemy rozsiewać plotek.
Skoro już jesteśmy przy bracie margrabiny Bayreuth to mała anegdota związana z nim i  jednym z naszych królów elekcyjnych. Otóż przyszły Fryderyk Wielki, pod którego rządami Prusy stały się jednym z najpotężniejszym krajów Europy, w młodości odwiedził z ojcem i gronem pruskich ministrów Drezno i jego władcę Augusta II Mocnego (w latach 1697–1706 i 1709–1733  elekcyjnego króla Polski, a także z Łaski Bożej wielkiego Księcia Litewskiego, Ruskiego Pruskiego, Mazowieckiego, Żmudzkiego, Kijowskiego, Wołyńskiego, Podolskiego, Podlaskego Finlandzkiego, Smoleńskiego, Siewierskiego, Czernichowskiego oraz Księcia Saksonii Julich, Kleje, Bergu, Engern, westfalii, arcymarszałka Świętego Cesarstwa Rzymskiego i Księcia elektora, landgraf Turyngii, margrabiego Miśnin oraz Górnych i Dolnych Łużyc, burgrabiego Magdeburga itd., itd.. – o rany.) Ta wizyta miała podobno brzemienne w skutkach konsekwencje, albowiem to po niej (podobno) Fryderyk zwany później Wielkim stracił zainteresowanie … kobietami. Dlaczego? Otóż nasz polski, chociaż jednak saski, król urządził podczas owej wizyty pokaz tak zwanych żywych obrazów. Bardzo modnych w tamtych, nie znających jeszcze telewizji, czasach. Tworzyły je nagie kobiety, które na młodym Fryderyku wywarły tak piorunujące wrażenie, że zainteresowanie owymi stracił na zawsze. Ożenił się wprawdzie, zmuszony przez tatusia, ale plotkowano, że związek nigdy nie został skonsumowany. Może jednak zaborczy tatuś nie tylko za zdradę skrócił o głowię przyjaciela Fryderyka.

Bayreuth, w pałacowym parku
Jaki by Fryderyk nie był. siostra Wilhelmina chyba go kochała i rozumiała. On zmuszony przez ojca ożenił się z Elżbietą Krystyną Braunschweig-Wolfenbüttel-Bevern, ona wyszła za mąż za margrabiego Bayreuth.
Miasto bardzo skorzystało na przybyciu nowej pani. Margrabina Bayreuth modernizowała, projektowała i budowała. Powstały wówczas liczne  - jak byśmy dzisiaj powiedzieli - inwestycje. Między innymi Opera Margrabiów, Nowy Pałac czy Ermitaż. 
Wchodzimy do Nowego Pałacu, którydzisiaj jest muzeum.
Wybudowany został w 1753 roku przez budowniczego z Francji St. Pierre‘ą i, jak można przeczytać we wszystkich przewodnikach, jest wspaniałym przykładem bayreudzkiego rokoko. Nic dziwnego, bo Wilhelmina i jej dwór zapoczątkowali w tym mieście tę właśnie epokę. Nam niestety pałac w niczym nie przypomina francuskich, rokokowych pałacyków. Jest bardziej pruski niż rokokowy. Duży, ciężkawy, trochę monotonny. Wnętrza z pewnością jednak należy zobaczyć, chociaż również nie porażają finezyjnością. Oryginalnością - też nie. No ale nie jesteśmy historykami sztuki, więc pewnie się nie znamy, zwłaszcza na rokoko. Wiele z pomieszczeń margrabina zaprojektowała sama. Również słynny Gabinet Lustrzany. Wymieniany we wszystkich przewodnikach pokój jest czymś wyjątkowym – podobno. Nam wydaje się nieco dziwny, żeby nie powiedzieć dziwaczny, jakby udekorowany obrazkami zrobionymi z potłuczonych byle jak lusterek, na pewno nie piękny, za to z pewnością oryginalny. Zobaczyć warto. Niestety w muzeum nie wolno robić zdjęć, a miły pan pilnujący sal nie odstępuje nas na krok. Pewnie bardzo mu się nudzi, bo jesteśmy jedynymi zwiedzającymi. 
Piękna podobno jest Opera Margrabiów. Uważana za jedną z najpiękniejszych oper barokowych w Europie. W 2012 roku wpisano ja na listę dziedzictwa Kultury UNESCO. Niestety – z braku czasu – nie widzieliśmy jej, tak zresztą jak i wielu innych budowli w Bayreuth. Ale z zewnątrz również lekkością nie grzeszy. No cóż takie to niemieckie rokoko.  
Bayreuth, Opera Margrabiów
c. d o Bayreuth nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz