Trochę wspomnień:
Lato ubiegłego, 2015 roku mijało nam pod znakiem
kurzu, pyłu, okropnego bałaganu, częstych wizyt w marketach budowlanych i
ogólnej dezorganizacji życia rodzinnego czyli po prostu remontu. Dni, tygodnie,
miesiące szwędających się po domu fachowców, poupychanych po kątach i
pookrywanych folią mebli i sprzątania, sprzątania, sprzątania. Oczywiście to
ostatnie bez większych efektów. Wreszcie pod koniec sierpnia stwierdziliśmy, że
dłużej nie da się tak egzystować. Dach, elewacja, podłogi i inne zamierzone
inwestycje wykonane. Na malowanie zabrakło sił. Przekładamy je na przyszły rok.
Kilka dni intensywnego sprzątania i wreszcie
koniec. Można usiąść na wyczyszczonej kanapie. Zrobić sobie w wypucowanej,
wyglądającej jak nowa kuchni kawusię i planować przyszłoroczne malowanie. Cisza
zapanowała wokoło, spokój błogi nas ogarnął, nastał wreszcie czas na wypoczynek.
Wtedy stała się rzecz nieprzewidziana i straszna. Na ścianie dzielącej kuchnię i
hol zobaczyliśmy plamę. Mokrą. Brudną. Wieszczącą kłopoty. Oznaczającą, że pękła rura z wodą.
Nie byle jaka rura, ale rura w ścianie. Właśnie teraz. Gdy już wszędzie jest posprzątane.
Po tygodniowej walce z wszechobecnym kurzem cały bal od nowa.
* * *
Andrzej znikł w drzwiach do piwnicy. Po chwili
wrócił. „Koniec prac remontowych. - - Zakręciłem
wodę. Jutro wyjeżdżamy na wakacje. Zaczniemy od Norymbergii.
- Jeśli mam odpocząć, chcę do Toskanii. –
powiedziałam.
- Pojedziemy. Przez Szwajcarię.
I tak zaczęła się nasza kolejna, może ,mini, ale
jednak wyprawa po Europie.
* * *
Zapakowany po dach, leciwy, ale żwawy Forduś Galaxy zaparkował na Ursynowie. Był 6 września 2015. Godzina 15.00. Późno, ale
zdecydowaliśmy się przekazać klucze od domu
dzieciom. Tak na wszelki wypadek. Może z raz podleją kwiatki? Nie raczej nie. A
może jednak?
Anka, córka Andrzeja ze śmiechem zagląda do wnętrza
samochodu. Podnosi koc, którym okryliśmy pieczołowicie nasz dobytek. A tam… wszystko
co potrzebne na najbliższe kilka dni, tygodni – to się jeszcze zobaczy. Są
garnki, trochę puszek, makaronów, zupki w proszku, oczywiście ubrania (zawsze
zabieram zbyt dużo), jest butla gazowa z palnikiem, kuferek z lekami, tony map
i przewodników, laptop, aparat fotograficzny i spanie, czyli pościel z naszej sypialni.
Śpimy w aucie. Jak w łóżku. Jest super:
wygodnie, ciepło, zawsze sucho i przede wszystkim mobilnie.
Oto co zanotowaliśmy tego dnia wieczorem:
„Pierwszy dzień podróży. Wyjechaliśmy z Warszawy o
15. Po godzinie byliśmy w Łodzi. Wiadomo - autostrada. Przez Łódź jechaliśmy
koleją godzinę. Wiadomo - polskie drogi.
O drodze S8 (Łódź - Wrocław) powiedziałabym: wygodna i szybka, gdyby nie
deszcz. Lało jak z cebra. Chmury, chmury, chmury. I właśnie dlatego postanowiliśmy
nie szukać kempingu tylko nocować w motelu. Motel Sleep, we Wrocławiu,
niedaleko S8 jest czysty, wygodny, miła obsługa, niestety niezbyt tani. Dwójka
(duża) ze śniadaniem 183 złotych. Drogo, ale niech tam. Kolacja prawie 60
złotych. To jednak chyba bardzo drogo. Ważne, że przestało padać. „
|
W drodze |
Niestety czarne, ponure chmurzyska witają nas
również następnego dnia. Ta wyprawa będzie wyprawą deszczową i raczej chłodną. W
2016 roku wrzesień wyraźnie zawiódł pod względem pogody. Ale tego ranka jeszcze
o tym nie wiemy i ciągle liczymy na Słońce.
Plan to dojechać w okolice Norymbergii, przenocować,
a następnego dnia udać się na spotkanie z historią. Tą przyjemniejszą, renesansową
i tą mniej przyjemną, nazistowską. Na myśl o wejściu na trybunę, z której
przemawiał do swoich zwolenników Adolf Hitler czujemy niewielki, ale jednak dotkliwie
natarczywy niepokój. Zupełnie jakby turystyczne zwiedzanie tego typu obiektu nie
uchodziło, było nie fair w stosunku do ofiar II wojny światowej. Jakby nasza ciekawość była nie na miejscu. Ciekawe czy tylko my mamy takie odczucia? Czy
innych nachodzą podobne wątpliwości? Jednocześnie jednak chcemy tam pójść.
Zobaczyć co z Norymbergą zrobił ten człowiek i co z tych jego obłędnych działań
zostało dzisiaj. Jak tę wątpliwą pamiątkę historyczną traktują sami Niemcy i
jak wykorzystują dzisiaj tę ogromną przecież, wybetonowaną przestrzeń. Czy z symboli pychy i nienawiści prowadzących
do ogólnoświatowej tragedii powstała atrakcja turystyczna, czy może jest to
zapomniany relikt niechlubnej przeszłości. Ale to wszystko ma być następnego dnia. Na
razie przed nami droga i deszcz, coraz więcej deszczu.
|
Na autostradzie |
Opuszczamy autostradę i wjeżdżamy do Bayreuth, miasta, które zdecydowaliśmy się po drodze zobaczyć. Jest
pochmurno i zimno. Szaro-ołowiane, ciężkie chmury wiszą nad nami zakrywając
niebo. Wyraźnie zbiera się po raz kolejny na deszcz. Bez ciepłych,
przeciwdeszczowych kurtek się nie obejdzie. Martwimy się, że zdjęcia będą
ponure.
Miasto jest puste. Po prostu zupełnie puste. I chłodno
monumentalne. Mało ludzi, mały ruch samochodowy, za to sporo majestatycznych,
wyłożonych żółtawymi płytami piaskowca budynków przypominających nasze podstawówki. Tysiąclatki jakich sporo kilkadziesiąt lat temu
wybudowano w Polsce. Też proste, żółte płyty piaskowca i niewiele ozdób
elewacji. Trochę dziwne skojarzenie, ale nie wygląda to brzydko. Finezji
może nie za wiele, ale całość jest
atrakcyjna.
Zastanawiam się dlaczego jest tak pusto. No tak,
turystów już nie ma, bo mamy wrzesień, a studentów jeszcze nie. Bo Bayreuth to miasto uniwersyteckie.
|
Bayreut |
Mimo, że Bayreyth jest niezbyt duże, około 73
tysięcy mieszkańców, szybko znajdujemy piętrowy parking. Co ważne, obok wjazdu do podziemi jest wyznaczone miejsce do parkowania dla kamperów.
Niezbyt często się to spotyka, a przecież ten środek turystycznego transportu w
ostatnich latach staje się coraz popularniejszy. Zwłaszcza wśród „dziadków” i
„dziadkopodobnych” turystów.
Parkplatz & Tiefgarage Stadthalle zaskakuje nas
jeszcze raz po zjechaniu do podziemi. „Nur für Frauen“, „Nur für Frauen“, „Nur
für Frauen“. Kilka miejsc parkingowych oznaczonych jest takimi napisami. Natychmiast
kojarzymy to ze znaną nam jedynie z rodzinnych opowieści i filmów okupacją
hitlerowską. Tym bardziej, że jesteśmy przecież w mieście wybranym i lubianym
przez Adolfa Hitlera. Ale to tylko nasza, polska fobia. Prawdopodobnie
są to miejsca parkingowe przeznaczone dla kobiet uczęszczających do
niedalekiego, damskiego fitness. Wolnych miejsc parkingowych jest sporo więc
nie musimy rozstrzygać dylematu czy freuen musi być samotna czy może być z
mężem. Nadal jednak niepokojąco dzwoni nam w głowie znane w Polsce z niemieckiej
okupacji Nur für Deutche. Duch nazizmu wyziera za rogu i macha ogonem? Przesadzam. Czy nie?
|
Bayreuth, parking tylko dla pań |
Wychodzimy na ulicę Friedrichstrasse. Mamy mało
czasu, bo do Norymbergii jeszcze kawałek drogi, a jest już późno, zobaczymy
więc niewiele. Szkoda, bo Bayreuth chociaż jest miastem zaledwie powiatowym,
leżącym w kraju związkowym Bawaria, na
brak ciekawych miejsc i muzeów narzekać nie może. Muzeum Richarda Wagnera,
muzeum Franciszka Liszta, rezydencje dawnych władców, Niemieckie Muzeum
Wolnomularstwa, Niemieckie Muzeum Maszyn do Pisania, Muzeum Tytoniu to tylko te
ciekawsze o których przeczytałaliśmy w Internecie. Dobrze, że po powrocie, bo zostalibyśmy w tym mieście tydzień.
Idąc w kierunku Nowej Rezydencji inaczej zwanej
Nowym Pałacem (Neues Schloss), którą jako jedyną postanowiliśmy zwiedzić
przyglądamy się miastu. Jest, jak już wspominaliśmy, puste (może dlatego, że
pogoda nienajlepsza), bardzo czyste (w końcu niemieckie) i trzeba przyznać, że jednak
ma charakterystyczny klimacik. W powietrzu daje się wyczuć delikatny powiew
historii. Wielkiej historii.
|
Bayreuth, Nowy Pałac |
Bayreuth jest miastem wiekowym chociaż nikt nie zna
dokładnej daty jego powstania. Pierwsza wzmianka o nim pochodzi z końca XII
wieku. Nazywało się wówczas Baierrute, czyli jak podejrzewają historycy miejsce
wykarczowane przez Bajuwarów (Bawarów). Poważna sprawa, świadcząca o głębokich,
historycznych korzeniach, a my
nazwaliśmy je na własny użytek zwyczajnie i zupełnie niepoważnie „Bejrutem“. Ale wracając do
historii. Bajuwarowie to plemie, które na kartach historii po raz pierwszy
zaznaczyło swoja obecność mniej więcej w połowie VI wieku. Czy rzeczywiście to
oni dali początek nazwie miasta? Może tak, może nie. Tak na prawdę wszystko co
wiemy o historii, i tej związanej z miastem Bayreut i każdej innej, jest jedynie
mniej lub bardziej trafioną teorią opartą na mniej lub bardziej znaczących przesłankach.
Jak było na prawdę nikt nie wie, i raczej już się nie dowie. Tamten świat bowiem nie istnieje.
|
Bayreuth, przed wejściem do Nowego Pałacu |
Wracajmy jednak do historii Bayreuth. W 1603 roku władcy
marchii Brandenburg-Kulmbach przenieśli tu swoją siedzibę i od tego momentu
miasto zaczęło wychodzić z cienia. W XVIII wieku margrabią Bayreuth był
Fryderyk z rodu Hohenzollern margrabia Brandenburg-Bayreuth. Nie jego jednak,
najstarszego syna Jerzego Fryderyka Karola i Doroty
Schleswig-Holstein-Sonderburg-Beck zasługą była rosnąca świetność Bayreuth, a
jego żony – Fryderyki Zofii Wilhelminy księżniczki pruskiej, córki Fryderyka
Wilhelma I i Zofii Doroty Hanowerskiej, ukochanej siostry króla pruskiego
Fryderyka II Wielkiego. Jeśli ktoś nie pamiętam kim był ten ostatni pan to
przypominamy: twórca potęgi Prus, człowiek który dążąc do powiększenia
terytorium swojego kraju bezlitośnie wykorzystywał liczne słabości Polski i
nieudolne rządy królów z dynastii Sasów, główny wnioskodawca w sprawie rozbioru
Polski, skutecznie namawiający do tego carycę Katarzynę II. Nie przysłużył się nam Polakom. Ale siostrę
Wilhelminę kochał bardzo.
|
Bayreuth, park przy Nowym Pałacu |
Fryderyka Zofia Wilhelmina (tylko trzy imiona u
arystokratki z tamtych lat – dziwna sprawa) trafiła do Bayreuth z przymusu i za
karę. Ludzie ze szczytów władzy też nie mają lekkiego życia. Ale po kolei.
Wilhelmina (nie wiemy czy wypada tak wysoko urodzoną kobietę tykać, ale co tam)
wychowała się na ponurym, okropnie
purytańskim, i bardzo spartańskim dworze ojca w Poczdamie. Dla porządku tylko
dodam, że urodziła się w 1709 roku. Fryderyk Wilhelm I, jej tata, uwielbiał wojsko,
w potęgę armii wierzył bezgranicznie i inwestował w nią wszystko, nie lubił zaś
dworskiego życia, gardził wręcz wszechstronną edukacją i jakby tego było mało
był okropnym skąpiradłem. Aż dziw bierze, że jego córka wyrosła na – jak piszą
jej biografowie – osobę inteligentną, o wszechstronnych zainteresowaniach,
wyrafinowanym guście artystycznym, a poza tym uzdolnioną muzycznie. Młoda
arystokratka bardzo przyjaźniła się z bratem, późniejszym Fryderykiem Wielkim,
który od młodych lat darł z ojcem koty. Właśnie wybryki brata posłużyły tacie jako
straszak na nieusłuchaną córkę. A było tak. Mama Wilhelminy dążąca do zacieśnienia
stosunków w dynastią hanowerską, z której sama pochodziła, optowała za wydaniem
córki za mąż za swojego siostrzeńca Fryderyka Ludwika, księcia Walii. Jak
wiadomo w dawnych czasach córki osób z wyższych sfer w sprawie swojej
przyszłości nic nie miały do powiedzenia, a ich małżeństwa służyły głównie jako
gwaranty zawieranych sojuszy. Wilhelmina nie miała jednak nic przeciwko
poślubieniu księcia Walii i zostaniu królową Anglii. Nic dziwnego. Perspektywa
nie najgorsza. Cóż z tego gdy plany taty były inne. Aby zmusić córkę do wyjścia
za mąż za również Fryderyka, ale niestety nie księcia Walii, a margrabiego
Bayreuth, zagroził jej osadzeniem w twierdzy Spandau, oskarżając o udział w
zmowie mającej na celu pomoc w ucieczce z kraju jej bratu Fryderykowi Wilhelmowi. Późniejszy
Fryderyk Wielki musiał bardzo mieć na
pieńku z tatusiem skoro podjął tak ekstremalną decyzję i w sierpniu 1730 roku
postanowił bez niczyjej wiedzy opuścić kraj, czyli – jak uznał tata -
zdezerterować. Ucieczka się nie udała. Fryderyk został aresztowany i był nawet
sądzony za zdradę, ale jaki sędzia odważy się skazać na śmierć syna władcy.
Późniejszemu królowi Prus upiekło się, Niestety jego przyjaciela Hansa Hermanna
von Katte skrócono o głowę. Podobno byli nie tylko przyjaciółmi, ale nie chcemy rozsiewać plotek.
Skoro już jesteśmy przy bracie margrabiny Bayreuth
to mała anegdota związana z nim i jednym
z naszych królów elekcyjnych. Otóż przyszły Fryderyk Wielki, pod którego
rządami Prusy stały się jednym z najpotężniejszym krajów Europy, w młodości
odwiedził z ojcem i gronem pruskich ministrów Drezno i jego władcę Augusta II
Mocnego (w latach 1697–1706 i 1709–1733
elekcyjnego króla Polski, a także z Łaski Bożej wielkiego Księcia
Litewskiego, Ruskiego Pruskiego, Mazowieckiego, Żmudzkiego,
Kijowskiego, Wołyńskiego, Podolskiego, Podlaskego Finlandzkiego, Smoleńskiego,
Siewierskiego, Czernichowskiego oraz Księcia Saksonii Julich, Kleje, Bergu,
Engern, westfalii, arcymarszałka Świętego Cesarstwa Rzymskiego i Księcia
elektora, landgraf Turyngii, margrabiego Miśnin oraz Górnych i Dolnych Łużyc,
burgrabiego Magdeburga itd., itd.. – o rany.) Ta wizyta miała podobno brzemienne
w skutkach konsekwencje, albowiem to po niej (podobno) Fryderyk zwany później
Wielkim stracił zainteresowanie … kobietami. Dlaczego? Otóż nasz polski,
chociaż jednak saski, król urządził podczas owej wizyty pokaz tak zwanych
żywych obrazów. Bardzo modnych w tamtych, nie znających jeszcze telewizji,
czasach. Tworzyły je nagie kobiety, które na młodym Fryderyku wywarły tak
piorunujące wrażenie, że zainteresowanie
owymi stracił na zawsze. Ożenił się wprawdzie, zmuszony przez tatusia, ale plotkowano,
że związek nigdy nie został skonsumowany. Może jednak zaborczy tatuś nie tylko
za zdradę skrócił o głowię przyjaciela Fryderyka.
|
Bayreuth, w pałacowym parku |
Jaki by Fryderyk nie był. siostra Wilhelmina chyba
go kochała i rozumiała. On zmuszony przez ojca ożenił się z Elżbietą
Krystyną Braunschweig-Wolfenbüttel-Bevern, ona wyszła za mąż za
margrabiego Bayreuth.
Miasto bardzo skorzystało na przybyciu nowej pani.
Margrabina Bayreuth modernizowała, projektowała i budowała. Powstały wówczas
liczne - jak byśmy dzisiaj powiedzieli -
inwestycje. Między innymi Opera Margrabiów, Nowy Pałac czy Ermitaż.
Wchodzimy do Nowego Pałacu, którydzisiaj jest muzeum.
Wybudowany został w 1753
roku przez budowniczego z Francji St. Pierre‘ą i, jak można przeczytać we
wszystkich przewodnikach, jest wspaniałym przykładem bayreudzkiego rokoko. Nic
dziwnego, bo Wilhelmina i jej dwór zapoczątkowali w tym mieście tę właśnie
epokę. Nam niestety pałac w niczym nie przypomina francuskich, rokokowych
pałacyków. Jest bardziej pruski niż rokokowy. Duży, ciężkawy,
trochę monotonny. Wnętrza z pewnością jednak należy zobaczyć, chociaż również nie
porażają finezyjnością. Oryginalnością - też nie. No ale nie jesteśmy
historykami sztuki, więc pewnie się nie znamy, zwłaszcza na rokoko. Wiele z pomieszczeń
margrabina zaprojektowała sama. Również słynny Gabinet Lustrzany. Wymieniany we
wszystkich przewodnikach pokój jest czymś wyjątkowym – podobno. Nam wydaje
się nieco dziwny, żeby nie powiedzieć dziwaczny, jakby udekorowany obrazkami
zrobionymi z potłuczonych byle jak lusterek, na pewno nie piękny, za to z
pewnością oryginalny. Zobaczyć warto. Niestety w muzeum nie wolno robić zdjęć,
a miły pan pilnujący sal nie odstępuje nas na krok. Pewnie bardzo mu się nudzi,
bo jesteśmy jedynymi zwiedzającymi.
Piękna podobno jest Opera Margrabiów. Uważana za
jedną z najpiękniejszych oper barokowych w Europie. W 2012 roku wpisano ja na
listę dziedzictwa Kultury UNESCO. Niestety – z braku czasu – nie widzieliśmy
jej, tak zresztą jak i wielu innych budowli w Bayreuth. Ale z zewnątrz również
lekkością nie grzeszy. No cóż takie to niemieckie rokoko.
|
Bayreuth, Opera Margrabiów |
c. d o Bayreuth nastąpi.