|
Agios Nikolaos |
Czternasty dzień naszej wielkiej,
greckiej wyprawy, 7 września 2016r.:
Grecja pod wodą. Są ofiary
śmiertelne i poważne zniszczenia – takie tytuły artykułów znalazłam wieczorem
w Internecie, wkrótce po tym gdy rozbiliśmy nasz obóz na kempingu w Kalamacie. Do
ich wyszukania skłonił mnie mail od kuzynki z Gdańska. Wyraźnie zaniepokojona
pytała czy nic nam się nie stało?
Dziwne pytanie. A co miałoby się stać? I dlaczego?
Ale nieprzyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa pozostało.
Mailuję. Pytam Ulę o co chodzi? Odpowiada, że w Grecji pogoda narozrabiała,
i że się cieszy, że nam nic nie jest, bo są podobno ofiary śmiertelne wielkiej
powodzi. Polska telewizja pokazuje powstałe zniszczenia.
Ofiary śmiertelne? Powodzi? Jakiej powodzi? Jest aż tak źle? I gdzie w
Grecji jest ta powódź?
Wprawdzie widzieliśmy zalane błotem i zasypane kamieniami drogi, zniszczone
i zabrudzone plaże, brudną wodę w rybackich porcikach, nawet kilka
pogniecionych przez płynące błoto i to co ono niosło samochodów, ale wyglądało
to tylko na spory bałagan. Poza tym wydawało nam się, że zostawiliśmy to już za
sobą. Przecież dzisiaj świeci Słońce.
|
W dole droga z Areopoli do Kalamaty i wioska Limeni |
Otwieram stronę internetową TVN Meteo i czytam:
W niektórych miejscowościach jednego dnia spadło 140 litrów wody na metr
kwadratowy. Ulewy wywołały powodzie, w których zginęły trzy osoby, a jedna jest
zaginiona. Na wyspie Zakintos pojawiła się trąba wodna. Powodzie powstały w miejscowościach
ciągnących się w pasie od Salonik do Sparty. Deszcz na drogach wywołał wiele
utrudnień dla kierowców. W miejscowości Pirgos woda zalała sklepy i
domy. Straż pożarna otrzymała 170 zgłoszeń w miejscowości Kalamata i 30 ze
Sparty. Powódź zalała również autostradę w Salonikach. Nigdy wcześniej nie
widziałem czegoś takiego - powiedział Panagiotis Nikas, burmistrz miasta
Kalamata. - Spadło około 140 l/mkw. deszczu - dodał.
Przecież jesteśmy w Kalamacie. Na kempingu Fare. Przyjechaliśmy godzinę
temu. Jest cicho i spokojnie, wokół stoją
kampery, których mieszkańcy nieśpiesznie przygotowują kolacje. Jak to na
wakacjach. Dzieciaki biegają grając w piłę. Ktoś jedzie na rowerze. Ktoś inny
wraca z zakupami ze sklepu. Starsza pani zamiata liście z rozłożonej przed
samochodem kempingowym maty. Dookoła leniwie łażą koty przymilając się o
smakołyki z ludzkiego stołu. O minionym deszczu świadczy jedynie mokra ziemia i
nasze, żółciutkie jak cytrynki, przeciwdeszczowe płaszczyki suszące się na
sznurku. Zmokły wczoraj, w Mistrze.
|
Na kempingu Fare w Kalamacie |
|
Nasz kemping w Kalamacie leży przy nadmorskim bulwarze |
Pytam o deszcz sympatycznego młodzieńca,
który wielkim, czarnym „czołgiem” przyjechał do kempingowej recepcji pobrać od
nas opłaty. Padało, padało, ale jakieś dwa
dni temu – odpowiada.
Czyżby nie zauważył kataklizmu?
Pytam, czy jest bezpiecznie, bo tuż przy kempingu z
gór spływa spora
rzeczka. Jest wprawdzie trochę poniżej kempingu, ale głośno bulgoce w niej
brunatna woda. Facet śmieje się i zapewnia, że możemy spać spokojnie. W innych
miejscach Kalamaty, kilkadziesiąt metrów dalej pozalewało, owszem, ale tutaj
nic się nie stało.
Nie wygląda na przestraszonego, nawet na zaniepokojonego, więc chyba
wszystko jest w porządku, ale po takim oberwaniu chmury powinien przynajmniej
troszeczkę być poruszony. Przecież zginęli ludzie. Albo nie chce nas straszyć,
albo nie ogląda telewizji.
|
Na kempingu |
Robimy kolację. Już tradycyjnie Andrzej kroi pomidory, ogórki, paprykę,
cebulkę i ser feta do sałatki. Dorzuca oliwki. W Grecji żywimy się grecką
sałatką. W Polsce nigdy za nią nie przepadałam, ale w tutejszym, oryginalnym
wydaniu zachwyciła nasze kubki smakowe. Może to kwestia smaku pomidorów i
papryki, wyhodowanych w ciepłym klimacie, wygrzanych w Słońcu i gorąco
słodziutkich, a może to tutejsza oliwa zapewnia niepowtarzalny smak potrawie. I
ten kukurydziany chleb. Niebo w gębie. Puszysty, niezapomniany. Istna pycha.
Poza tym papryka i cebula, z którymi w Polsce nie radzą sobie nasze wątroby, tutaj
zupełnie nie szkodzą. Nie obieramy też pomidorów. Ta grecka, pomidorowa skórka
jest jakaś cieńsza, kruchsza, smaczniejsza. Efekt klimatu, czy może naszego
zauroczenia Grecją?
Do sałatki greckie kiełbaski w naszym, polskim, torebkowym sosie
pieczeniowym i ponownie pyszny chlebek kukurydziany. Na deser pomarańcze i
melony. Często to jemy. Może niezbyt urozmaicony jadłospis, ale podczas podróży
smakuje jak ambrozja. Ambrozja czyli pokarm bogów. Nieśmiertelności – jak Zeusowi - raczej ten
posiłek nie przyniesie, ale młodość…kto wie? 😊
Za nami kawał drogi. Ponad 160 kilometrów z Mistry, 80 kilometrów z
Areopoli.
Wyciągam się na turystycznym krzesełku, zamykam oczy i przypominam sobie
ostatnie kilka godzin:
|
Limeni |
|
Tylko nieliczne zabudowania wokół Limeni są zrujnowane |
Droga łącząca Areopoli z Kalamatą
biegnie wzdłuż wybrzeża i jest wielce urokliwa. Nie przypomina wprawdzie
autostrady, jest bowiem stosunkowo wąska, kręta i bez poboczy, ale za to w
miarę gładka i niezbyt ruchliwa. To zbliża się to oddala od morza. Raz wijąc
się zboczami gór niczym wstążeczka, innym razem jak lamówka przylegając do
wody. Mijamy Limeni, mały porcik, z którego korzystali i pewnie nadal
korzystają mieszkańcy Areopoli. To niewielka miejscowość. Poza sezonem – a mamy
przecież wrzesień – wygląda bardzo sennie i pusto. Kamienne domy, jak wszędzie
na Mani, są czworokątne, zwarte, przypominające wieże, w których bronili się
przed atakami sąsiadów zadziorni mieszkańcy tego półwyspu. Niektóre się rozpadają, ale
większość prezentuje się okazale, jakby dopiero przeszły renowację. Właśnie w
tej miejscowości swój dom-pałac miała, wielce dla greckiej niepodległości
zasłużona, rodzina Mavromichalis. W sezonie Limeni gości z pewnością wielu
turystów. Dzisiaj zaledwie kilka osób odpoczywa na niewielkiej, betonowej
plaży. Odnosimy wrażenie, że miasteczko powoli układa się do zimowego snu.
|
Wieże w Limeni |
Droga wiedzie wśród oliwnych gajów
odgrodzonych od jezdni malowniczymi, kamiennymi murkami. Sporo wysiłku musiało
kosztować ich ułożenie. Pstrykam fotki z okna samochodu, bo na postój jest zbyt
kręto i zbyt wąsko.
|
Droga z Areopoli do Kalamaty |
Góry Tejget, których zbocze teraz trawersujemy
są, puste, kamieniste i suche. Jak na całym Mani. Od czasu do czasu mijamy
urocze osady z wszechobecnymi kamiennymi domami. Kamień jako budulec jest
charakterystyczny dla Europy Południowej. Nic dziwnego. Buduje się na ogół z
tego co jest pod ręką, a lasów rośnie tu niewiele, żeby nie powiedzieć wcale,
za to skał wszędzie pod dostatkiem. My, ludzie północy, budowaliśmy z drewna,
bo puszcze gęsto porastały okolice, w których żyli nasi przodkowie. Niestety
nasze budowle bardzo często pochłaniał ogień. Te kamienne są znacznie trwalsze.
|
Charakterystyczne dla Półwyspu Mani wieże są widoczne w wielu miejscowościach |
|
Oliwki i kamienie |
Jedziemy dalej. Jeszcze stosunkowo
niedawno, przed zbudowaniem w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, drogi łączącej
Kalamatę z Areopoli, do wielu, nadmorskich, rybackich wiosek dotrzeć można było
jedynie od strony morza. Dzisiaj stały się turystycznymi atrakcjami tego
regionu Grecji. Agios Nikon, do której wjeżdżamy, leży wprawdzie w pewnej
odległości od brzegu, ale również zwraca uwagę turystów. Zwłaszcza tych
preferujących górskie wędrówki.
|
Ag.Nikon |
|
Ag.Nikon |
Po kilku kilometrach dojeżdżamy do
kolejnej wioski. Nazywa się Lagkada. Zatrzymujemy się, by obejrzeć tutejszy
kościół Przemienienia Zbawiciela. Pochodzi z czternastego wieku i jest jednym z
wielu monastyrów, jakie można podziwiać na Półwyspie Peloponeskim.
|
Lagkada |
|
Monastyr Przemienienia Zbawiciela w Lagkadzie |
|
Monastyr w Lagkadzie |
|
Stare monastyry w Grecji to częsty widok |
|
Przydrożna świątynia |
|
Lagkada |
Drzwi są
otwarte, więc bez problemu wchodzimy. Oglądamy freski. Niestety tych widocznych
jest mało. Większość pokrywa tynk. Szkoda. Są równie wiekowe jak mury, na których
je wymalował artysta. Patrzymy w oczy świętych „przyglądających” nam się z zaciekawieniem ze
ścian. Kościół jest otwarty mimo, że na wiejskiej ulicy nie ma właściwie ludzi.
Tylko miła pani, prawdopodobnie mieszkanka Lagkady, która zjawiła się
natychmiast po naszym wejściu do świątyni, dyskretnie pilnuje, żebyśmy czegoś
nie podwędzili😊. Chętnie udziela informacji. W Polsce po prostu zamyka się kratę,
albo kościelne wrota i tyle. A szkoda, bo na polskich wsiach są poukrywane
prawdziwe perełki.
|
Monastyr w Lagkadzie |
|
Monastyr w Lagkadzie |
|
Freski w monastyrze w Lagkadzie |
|
Freski w monastyrze w Lagkadzie |
Białe obłoki pokryły niebo. Do
Kalamaty zostało kilkadziesiąt kilometrów. Niepokoją nas jednak coraz
liczniejsze ślady ulewy. Musiało tu nieźle padać. Droga zaczyna coraz bardziej przypominać
tę z okolic Githio i Skali. Czerwone błoto na drodze i kamienie, które
sprzątają kierowcy i pasażerowie zatrzymujących się pojazdów. Już wiemy, że
wczorajsze urwanie chmury Kalamaty nie ominęło.
|
Ślady ulewy i potopy |
|
Po ulewie trzeba jechać bardzo ostrożnie |
Zjeżdżamy z drogi w prawo, do
rybackiej wioski Agios Nikolaos. Klimatyczny, grecki porcik, pełen tawern i
knajpek serwujących owoce morza, dzisiaj pełen jest brązowej mazi. Trochę
zaskoczeni tym co musiało się tu wydarzyć oglądamy zniszczenia, chociaż najwyraźniej
mieszkańcy zrobili już pierwsze porządki. Nakryte obrusami stoliki, niebieskie
krzesełka czekają od rana na głodnych wczasowiczów. Nieliczni jeszcze o tej porze ludzie siedzą
przy stolikach, popijając kawę i piwo, jak gdyby w nocy nie było nawałnicy.
Tylko brunatna, brejowata, pełna połamanych badyli woda w porcie przypomina o
kataklizmie. I kilka pogniecionych samochodów stojących nieopodal, zepchniętych
jeden na drugi przez gwałtowną powódź. I błoto. I brunatne morze po horyzont.
Dobrze, że nas tu zeszłej nocy nie było.
|
Ag.Nikolaos po ulewie |
|
Po ulewie w Ag. Nikolaos |
|
Porcik w Ag.Nikolaos |
|
Woda zbrązowaiała |
|
Agios Nikolaos |
|
Mokro jest w Ag. Nikolaos |
|
Greckie tawerny czekają na gości |
Ag. Nikolaos nie jest miejscowością z
długą historią. Dawniej nazywała się Sellinitas co według jednych znaczy po
prostu wioska, a według innych ma coś wspólnego z księżycem. Dlaczego nazwę
zmieniono nie bardzo wiadomo, ale starsi mieszkańcy jeszcze czasami używają tej
dawnej. Po II wojnie światowej Ag. Nikolaos opustoszała, podobnie jak inne
osady w tej okolicy. Dopiero budowa szosy Kalamata – Areopoli dała szanse
rozwoju turystyki, a więc i całej wsi.
|
Agios Nikolaos |
|
Agios Nikolaos |
Jak już mówiłam Agios Nikopolis wielką
i długą historią poszczycić się może, ale w Grecji jak to w Grecji, historii,
mitologii lub legend zawsze i wszędzie można się dogrzebać. Wystarczy tylko
chcieć. Chciałam i znalazłam. Otóż podobno na plaży niedaleko Ag. Nikopolis
wylądował, płynący porwać Piękną Helenę, Parys. Nie jestem jednak przekonana, czy, można w tę opowieść tak na sto procent wierzyć, bo musiałby się biedaczek przez Góry Tajget do
Sparty przedostać, a przecież wygodnej drogi jeszcze wtedy nie było. Rozsądniej
by ów zauroczony młodzieniec zrobił zawijając do spartańskiego portu Githio,
zwłaszcza, że nie przybył do Sparty potajemnie tylko oficjalnie, z wizytą do
męża Heleny, Menelaosa. I porwał biedakowi żonę, w wyniku czego panowie Grecy zabijali
się pod Troją przez 10 lat, ale o tym to już każde dziecko wie.
|
Urokliwe wioski przy drodze do Kalamaty |
|
Z drogi podziwiamy piękne widoki. |
|
Przejeżdzamy przez wioski i wioseczki tak różne od naszych rodzimych |
|
Owocujące opuncje przy drodze |
Otwieram oczy i wracam do rzeczywistości. Kempingowe krzesełka uwierają już
trochę w tyłeczki więc postanawiamy iść na wieczorny spacer po plaży. Do zachodu
Słońca zostało kilkanaście minut. Mijamy pustą budkę recepcyjną, przygotowującą
się na przyjęcie gości ogromną restaurację przylegająca do kempingu Fare,
przechodzimy przez ruchliwą, mimo późnej pory, drogę i jesteśmy na plaży. Duża,
prawie piaszczysta, czyli pokryta drobnym żwirkiem, z malowniczo powiewającymi
na wietrze trzcinowymi parasolami. Była by fajna, gdyby nie miniona powódź. Dzisiaj
zawalona jest wszystkim co z gór razem z hektolitrami deszczówki spłynęło.
Pełno patyków, patyczków, badyli, desek, a przecież wyraźnie widać, że już tu
ktoś sprzątał. Musiało być bardzo groźnie.
|
Plaża w Kalamacie |
|
Plaża w Kalamacie |
|
Plaża trochę zniszczona |
Jak tak na te resztki bałaganu patrzę to myślę sobie, że Kalamata ma pecha.
Dość często nawiedzały to miasto trzęsienia ziemi, a to z września 1986 roku do
tego stopnia zrujnowało domy, że dzisiaj trzeba dobrze szukać, by dopatrzeć się
resztek osiemnastowiecznej i dziewiętnastowiecznej zabudowy. Zginęło wówczas 20
osób, 80 zostało rannych, zawaliło się kilka bloków, 20% wszystkich budynków
rozebrano, bo nie nadawały się do odbudowy. Wszystko przez płyty tektoniczne
(afrykańską i euroazjatycką), które pchały się, pchają i będą pchały na siebie.
Ale starej Kalamaty, jak i wielu innych, greckich miasteczek, już nie ma.
|
Niewiele starych domów zostałow w Kalamacie po trzęsieniu z 1986 roku |
|
Ulice Kalamaty |
|
Pozostałości dawnej zabudowy Kalamaty |
|
Bulwar w Kalamacie |
|
Nowa Kalamata |
Wracamy nadmorskim bulwarem wysadzonym palmami. Za nami błyszczą wieczorne
światła nadmorskiego centrum miasta. Nie powiedziałabym, że Kalamata to piękne
miejsce. Ma jednak swoja historię i tradycje. Istniała już w okresie mykeńskim,
ale nazywała się wówczas Fares. Zapisała się też w historii greckiego,
wielkiego powstania narodowego przeciw Turkom, w 1826 roku. Właśnie Kalamatę,
jako pierwsze miasto, wyzwolili powstańcy.
|
W Kalamacie dzień jak co dzień. Rybacy wrócili z połowu |
|
Malutkie te greckie kutry w Kalamacie. |
|
Odważni greccy rybacy wypływają tymi skorupkami na połów |
|
Port rybacki w Kalamacie |
Dzisiaj znana jest przede wszystkim z produkcji oliwek i z tańca.
Oliwki są wyjątkowe. Pochodzą z drzew specjalnej odmiany. Charakteryzują się
tym, że mają liście większe od przeciętnych. Owoce są mięsiste i co najbardziej
charakterystyczne zrywane są fioletowe, a więc dojrzałe. Żeby ich nie uszkodzić
nie można owoców obtrząsać z drzewa, jak to się robi przy zbiorze oliwek
przemysłowych. Trzeba je zbierać ręcznie. Podobno smakują wybornie. Jeśli
natomiast chodzi o taniec to nazywa się on kalamatianos. Ludzie trzymają się za
ręce i w rytm muzyki tańczą po okręgu. Grecy lubią wspólnie tańczyć. To ich jednoczy. Od 1995 roku odbywa się też w Kalamacie Międzynarodowy Festiwal
Tańca. Może nie od razu był międzynarodowy, ale dzisiaj ma już swoją renomą.
|
Woda po burzy |
Brunatna woda chlupie w morzu. O kąpieli trzeba zapomnieć, bo jak tu wejść
do tej zawiesiny pełnej gliniastych, zmąconych osadów wody. No i nikt nie
zagwarantuje, że na dnie nie leżą dechy z gwoźdźmi. Jutro jedziemy do
Olimpii. Miejmy nadzieję, że limit kataklizmów na naszej drodze już się
wyczerpał. No bo co by jeszcze mogło być? Trąba powietrzna?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz