Polska jesień potrafi być piękna, słoneczna i bajecznie kolorowa.
Niestety potrafi też być szara, mokra i ponura. Właśnie takie mgliste dni to
czas wspomnień. Wracamy więc myślami do Grecji, niestety nie zawsze słonecznej.
Na kempingu Castle Viev w Mistrze przeżyliśmy nocną, 12-godzinną burzę. Nie
wiedzieliśmy wtedy, że jest to ogromne załamanie pogody nad Grecją, i że ulewy
oraz huragany będą nam towarzyszyć przez najbliższe kilka dni. Na szczęście
Nasze Dobre Duchy postarają się, żebyśmy ani razu nie trafili w „oko cyklonu”.
Czarne chmury i morze |
Niestety powiedzenie, że po burzy
następuje słońce nie sprawdza się. Nadal pada deszcz. Na szczęście w dziennym
świetle nawet mokry świat wygląda optymistycznie. Mimo wszystko obudziliśmy się
w dobrych nastrojach i cieszymy się, bo nie leje. Z nieba nie spadają już na ziemię
wiadra wody tylko zwyczajnie, po ludzku pada. Mocny kapuśniaczek. No, może
trochę więcej niż kapuśniaczek.
Już nie leje, już tylko pada |
Ale da się wyjść z samochodu i przebiec pod
dach restauracyjnego tarasu bez konieczności natychmiastowej zmiany odzieży.
Jest nieźle. Zresztą jak to mawiało się w młodości: nie pogoda ważna, a
towarzystwo.
W nocy budziłam się kilkakrotnie
i sprawdzałam czy samochód nie stoi w większej kałuży bądź w małym jeziorku,
ewentualnie rzeczce. No i czy stoi tam gdzie go Andrzej zaparkował wieczorem, to znaczy, czy woda nas nie przesunęła w inne
miejsce. Już raz, rok temu, we Francji, obudziliśmy się po nocnym deszczu w
wodzie po kolana. Wtedy udało się z błocka wyjechać bez kłopotów i strat, ale
padało mniej i krócej. Na szczęście górka, na której zaparkował Fordzio okazała
się bezpieczna. Woda płynęła dookoła, a my, we względnym spokoju (nie licząc
hałasu jaki powodowała burza) przespaliśmy noc.
Pod dachem kempingowej restauracji |
Andrzej postanowił przejechać
samochodem na kempingowy parking, tak byśmy mogli przepakować torby na tył auta
i przygotować je do jazdy nie mocząc zbytnio nóg w trawie. Ja idę się
rozejrzeć. Z basenu, który w upalne dni z pewnością był radością dla wracających
z wspinaczki po uliczkach starej Mistry turystów, wylewa się woda. Niedaleko
restauracji stoi samochód fachowców od wodociągów. Poszli z właścicielem Castle
View oglądać miejsce, gdzie wczoraj coś pękło, czy coś się przerwało. Nie sprawdziliśmy
co to było i czym groziło, bo mieliśmy własne kłopoty z deszczem i wodą, ale
pracownicy kempingu długo walczyli, by rzeka spływającego z gór rzadkiego błocka
ominęła namioty i kampery. Zza ciągle jeszcze zasnuwających niebo, ołowianych
chmur powoli zaczyna wyglądać uśmiechnięta gębusia Słoneczka. Niestety nie
przestaje padać.
Coś jemy, coś pijemy, żegnamy
miłych właścicieli kempingu Castle View i w drogę. Niestety nasze plany
wymagają korekty. Trochę z rozsądku, a trochę z obawy o jakość zalanej deszczem
i zasnutej mgłami drogi rezygnujemy z przeprawy przez góry. We mgle przecież
niewiele zobaczymy. Szkoda. Trzeba jednak myśleć realnie.
Mistra we mgle |
Deszcz nadal kropi, a położona na
górskim zboczu stara Mistra, tak pięknie prezentująca się przed wczorajszą
burzą, zniknęła we mgle. Wioska o tej samej nazwie, leżąca dzisiaj u stóp wzniesienia,
na stoku którego dawni mieszkańcy Mistry wybudowali swoje domy i kościoły,
wygląda natomiast jak po solidnym praniu. Spłukane przez płynącą deszczówkę
drogi błyszczą niczym skóra wynurzających się z fal orek. Wokół jest wilgotno i
mgliście, ale miejscowe knajpki czekają już na turystów. Krzesełka, stoliki,
obrusiki, na stołach kwiatki – wszystko gotowe. Nocna ulewa, nocną ulewą, a
interes musi się kręcić. Grecy są niesamowici.
Mijamy Spartę, niezbyt urodziwe,
ale typowe greckie miasto i kierujemy się na południe.
Opuszczamy Mistrę |
Sparta |
Sparta w deszczu |
Chmury i burze, które
szalały nad Spartą i Mistrą minionej nocy najwyraźniej są przed nami i straszą
swoim granatowo – szarym wyglądem. Jadąc na południe gonimy błyskawice
przecinające od czasu do czasu niebo. Wcale nas to nie cieszy. Czarno-ołowiane poduchy chmur wiszą nad Zatoką Lakońską. Obrazy, które pojawiają się za szybą uświadamiają
nam, że nocne szaleństwa aury to coś więcej niż długotrwała, letnia burza.
Zniszczenia są duże. Oliwkowe gaje wyglądają jak mangrowce. Drzewa stoją w
ponad półmetrowej wodzie.
Oliwki w wodzie |
Jedziemy ostrożnie, bo co kilka kilometrów droga
zalana jest brunatnym błotem, które spłynęło z gór. Co jakiś czas przez drogę
przelewa się woda. Wyspę Elafonisos, na którą się jeszcze dwa dni temu chcieliśmy
pojechać zobaczymy podczas następnej podróży do Grecji. Dzisiaj uciekamy przed
ulewami lub jak kto woli, jedziemy w stronę Słońca. Na zachód. Do Areopoli i
Kalamaty.
Niestety, już kilkanaście
kilometrów za Spartą natrafiamy na drogową zaporę. Uprzejmy policjant pyta
dokąd chcemy dotrzeć. Do Githio? Da radę, ale objazdem. Proszę skręcić w lewo,
prosto nie ma przejazdu.
Woda na drodze |
Jedziemy szosą, którą nie
planowaliśmy jechać. Jedziemy i jedziemy. Deszcz czasem kropi, czasem
przestaje. Jest pusto. Pusto zarówno na drodze jak i w całej okolicy. Od czasu do czasu, w oddali, wśród porośniętych oliwkami i
oleandrami pagórków majaczą niszczejące, zrujnowane budynki. Gdzie my jesteśmy?
Zrujnowane domy na pustkowiu |
Postanawiamy spróbować wrócić do drogi E961, którą planowaliśmy jechać do
Githio. Mocno już sfatygowana mapa Półwyspu Peloponeskiego pokazuje drogę.
Trzeba skręcić do wsi Krokees. Przez tę wieś przebijemy się do upragnionej
E961. Przecież zatory i inne przeszkody na drodze, te o których wspominał
policjant, nie mogą być aż tak duże. Na pewno je już minęliśmy. Skręcamy i po
kilku kilometrach jazdy przez zalane, oliwne gaje dojeżdżamy do małego miasteczka.
Dużo wody |
Krokees to dzisiaj miejscowość
znana między innymi z produkcji oliwy. Podobno ta oliwa ma wyśmienity smak i
jest jedną z najlepszych na świecie. Nie gwarantuje, bo nie próbowałam, ale nie
widzę powodu, żeby pochlebne opinie o tym tłuszczu kwestionować. W
starożytności natomiast Krokees słynęło z porfiru. To taka wulkaniczna skała.
Ta z Krokees jest wyjątkowa, bo zielonkawa ze złotymi plamkami. Z tego kamienia
wykonano między innymi dekoracje w łaźniach Koryntu, w Agia Sophia w
Konstantynopolu i w kościele św. Pawła za Murami w Rzymie. Również z porfiru z
Krokees zrobiony jest podobno grób 300 Spartan pod Termopilami.
Nam Krokees nie z porfirem
jednak, a z brakiem drogowskazów będzie się kojarzył. Docieramy do czegoś w
rodzaju miejskiego ryneczku. Ludzka, poranna krzątanina trwa. Mężczyźni stoją
na chodnikach i dyskutują. Są w strojach roboczych więc pewnie oderwali się od
pracy, by wymienić opinie o ostatnich zdarzeniach pogodowych. Korzystamy z
okazji, by dowiedzieć się jak dotrzeć do drogi do Githio. Pytam po angielsku,
ale ten język jest im raczej obcy. Wszyscy natomiast tłoczą się wokół samochodu
i coś do nas wykrzykują po grecku. Wyraźnie mocno podnieceni i
zaaferowani. Potok niezrozumiałych słów. Szkoda. Moja znajomość greckiego
kończy się na jakiś 20 słowach. Potrafię powiedzieć „den katalawano” czyli nie
rozumiem, potrafię też zapytać ile co kosztuje i podziękować grzecznie mówiąc
do widzenia. W sklepach, te moje lingwistyczne wyczyny, zawsze wzbudzają
zachwyt Greków i powoduję, że na ich twarzach niezmiennie pojawia się szeroki
uśmiech. W Krokees jednak to nie wystarcza. Nie możemy się dogadać, a sprawa
jest chyba ważna, bo wszyscy coraz głośniej krzyczą, zupełnie jakby to od siły
głosu zależało czy zrozumiemy greckie słowa. Bardzo chcą nam pomóc, to widać. Tylko w czym? Nagle przez spory już tłumek
greckich farmerów, przepycha się niewysoki, starszy pan w drelichu. Rękoma
odpycha kumpli i każe być im cicho. Faktycznie milkną. Pan mocno
gestykulując wyrzuca z siebie kolejny potok słów. Tym razem rozumiemy powtarzaną
wielokrotnie nazwę miejscowości Skala i tekst … bum, bum, bum – jak
bombardowanie.
W ten to właśnie sposób, jak to
mówią „od słowa do słowa”, zrozumieliśmy, że trzeba wracać.
Githio po i przed burzą |
Drogę do Githio, z
której jakiś czas temu zawrócił nas wspominany już policjant, zawaliły
prawdopodobnie zmyte płynącą z gór wodą, skały (to owe bum, bum, bum), a Skala
to miejscowość na południu, przez którą musimy przejechać, żeby dotrzeć do
Githio. No proszę, jak konieczność przyciśnie to zawsze i z każdym można się
porozumieć. Wracamy i ruszamy w drogę do
Skali. Czas leci, a nam drogi nie ubyło lecz przybyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz