Za oknem raz deszczowa, raz słoneczna jesień. Pogoda uświadamia, że
wielkimi krokami zbliża się zima. W długie wieczory będzie więc czas na
pisanie, o tym, co nas podczas „naszej wielkiej greckiej wyprawy”
zafascynowało, a o czym jeszcze nie napisałam. To już wkrótce, ale teraz coś
aktualnego.
Miniona sobota, którą spędziliśmy
na targach Word Travel Show sprawiła nam wiele radości. Kilka godzin wśród miłośników podróży i wśród
samych podróżników pozwoliło nam, nie opuszczając Warszawy, poczuć dreszczyk emocji
jaki wyzwala poznawanie nowych miejsc i nowych ludzi. Taka mała, ale fajna
namiastka podróżniczej frajdy.
Same targi duże i trochę
chaotyczne. Mydło i powidło jak stwierdził Andrzej.
Kampery, przyczepy kempingowe i
łodzie motorowe. Eleganckie cacka do popatrzenia. Na pewno nie do kupienia. Nie
tylko bardzo drogie, ale także do naszego stylu podróżowania zupełnie nie pasujące.
Bardzo eleganckie wnętrza, ale jeśli się bliżej przyjrzeć i skonfrontować to z
potrzebami użytkownika, często wręcz nieprzydatne. Bo po co komu w podróży
lodówka większa od domowej? Zajmuje dużo miejsca i ładnie wygląda, nic poza
tym. Albo czemu ma służyć elegancka, puchata wykładzina na podłodze? Kto ją
będzie trzepał i płukał z wnoszonego do kampera błota? Miejsca do spania też na
pierwszy rzut oka wyglądają fajnie i wygodnie, ale już na drugi rzut
zobaczyłam, że w naszym Fordzie Galaxy mamy więcej przestrzeni do spania.
Turystyka kamerowa z roku na rok
zyskuje na popularności. Niemcy, Holendrzy, Francuzi w średnim i starszym wieku
pod tym względem przodują. W sezonie zapełniają po brzegi zachodnioeuropejskie
kempingi, przynosząc – jak sądzę – właścicielom tych miejsc sowity dochód.
Przyznam szczerze – kamerowego bakcyla nie łyknęliśmy.
No bo porównajmy wady i zalety
takiego sposobu wypoczynku. Kamper jest dużo wygodniejszy od naszego Fordusia
gdy leje deszcz. To pierwsza zaleta. Druga…no właśnie, nic o drugiej nie wiem.
Teraz wady: nie wszędzie wiedzie,
a właściwie nie wjedzie w najfajniejsze miejsca, do małych wiosek, czy miasteczek
o ciasnych uliczkach, bo jest za wielki; nie każdą drogą przejedzie, bo jest szeroki i za
ciężki; nie wszędzie można zaparkować bo
jest za duży; pali dużo więcej niż samochód osobowy; wolniej jedzie niż
samochód osobowy; a jednocześnie jeśli jest ładna pogoda to się z niego
niewiele korzysta, bo na powietrzu przyjemniej; w upalne dni jest w nim duszno;
jest drogi w utrzymaniu, żeby nie powiedzieć bardzo drogi i niewiele przypomina
prawdziwe biwakowanie, a to jest w kempingowym życiu najfajniejsze.
To tyle o karawaningu. Zgodnie
stwierdziliśmy z Andrzejem, że kampery są przydatne, ale innym.
Wracając do targów Word Travel
Show. Poza producentami kamperów byli też oczywiście przedstawiciele
organizacji turystycznych z kilku krajów. Trafiliśmy na państwa bałkańskie,
Ukrainę, kilku przedstawicieli naszych rodzimych regionów. Byli też
przedstawiciele biur turystycznych i kilku wydawców literatury podróżniczej.
Na
stoisku Kontynentów swoje książki podpisywał Marek Kamiński, fajny facet, który
nie skupił się na sobie i swoich wyczynach – jak wielu jemu podobnych
podróżników – ale cały czas udowadnia, że podróżować może każdy i wszędzie. Że,
nie ułomność fizyczna jest przeszkodą w
spełnianiu podróżniczych marzeń, a jedynie to co mamy w głowie. I że podróżować
można wszędzie, a każda podróż może być fascynująca. Zależy to tylko od nas, a
nie od naszych możliwości fizycznych, czy finansowych.
Autograf Marka Kamińskiego |
Najważniejszym
gościem Word Travel Show był Aleksander Doba. Człowiek dzięki któremu wiem, że
zestarzeję się wtedy gdy na to pozwolę, że starość to stan ducha, a nie ciała.
I że 70 lat nie oznacza, że wszystko już za nami. Można jeszcze przecież wsiąść
w kajak i na ocean. A swoją drogą książki pana Aleksandra powinny być
obowiązkową lekturą dla pracodawców, którzy uważają, że 40-latek jest już za
stary by go zatrudnić.
Oczywiście
stanęliśmy w kolejkach po autografy obu panów. Mamy ich podpisane książki i
jesteśmy dumni.
Nasze nabytki |
Kolejki były
długie, ale nic nie przebije tej do Neli małej reporterkii. Spotkaliśmy ja na
stoisku National Geografic. Dzieci z
rodzicami stały i stały, czekały i czekały, płakały gdy się nie doczekały. Nela
podpisywała, występowała, miała prezentacje. Już nie Nela mała reporterka, ale
Nela mała instytucja.
A mnie się
wydawało, że to w krajach tak zwanego trzeciego świata wykorzystują nieletnich
do ciężkiej pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz