środa, 10 marca 2021

Kacze kupry i rosyjska twierdza, czyli krótki wypad za miasto

 


Nie jest ważne, ani jak długa, ani i jak daleka jest podróż. Ważne, żeby za oknem przesuwał się świat. Dlatego pierwszy, naprawdę ciepły i słoneczny dzień tego roku wyciągnął nas z domu. Tylko na kilka godzin, ale gębusie od razu się śmieją. Forduś zmuszony przez pandemię do długotrwałego postoju troszkę zgrzyta, ale dzielnie prze do przodu. Azymut na Zalew Zegrzyński. Może niezbyt to oryginalne ale… zawsze jakaś odmiana.

„Wschodnia obwodnica Warszawy” 

        Uwielbiamy boczne drogi. Zazwyczaj to nimi się przemieszczamy. Tym razem jednak coś nas podkusiło i – licząc na szybki „przelot” do Nieporętu – postanowiliśmy skorzystać z dobrodziejstwa nowopowstałej arterii. W Rembertowie wjeżdżamy więc w ulicę Żołnierską. Droga jest wprawdzie nowa, równiutka i dwupasmowa, na pierwszy rzut oka prezentuje się okazale, ale już drugi rzut oka sprowadza nas do parteru. Stoimy w korku. Myślicie, że to roboty drogowe, albo co gorsza wypadek? Nic podobnego. To najzwyklejsze przejście dla pieszych z ruchem kierowanym światłami. Miejskie życie, cóż począć. Ale nie ma co narzekać, już po 15 minutach jesteśmy niecałe 300 metrów dalej. Jeszcze chwilka i mkniemy nie zmodernizowaną, wąską drogą usytuowaną na dosyć wysokim wale. Pamiętam ją z dzieciństwa, gdy jeździłam tędy z rodzicami. Wydawała mi się prześliczna, otoczona podmokłymi lasami, w których wiosną kwitły żółciutkie kaczeńce, wyłożona brązowawym, błyszczącym klinkierem (przeraźliwie śliskim po deszczu). Wtedy ruchu na niej praktycznie nie było, dzisiaj jest spory. Są też na poboczach liczne panie niezbyt ciężkich obyczajów, nie ma za to felernego klinkieru. To znaczy pewnie jest, ale pod warstwą asfaltu. Tak wygląda dzisiaj „wschodnia obwodnica Warszaw” mówi Andrzej. 

Zalew Zegrzyński skuty lodem

        Zalew Zegrzyński to wielkie sztuczne jezioro pod Warszawą, które pojawiło się na mapie Polski w 1963 roku. W Dębem na  rzece Narwi, niedaleko miejsca, w którym wpada do niej Bug, wybudowano tamę i powstał zbiornik retencyjny. Przy zaporze uruchomiono nawet elektrownię wodną, ale o niewielkiej mocy. Po co więc przegrodzono Narew skoro prądu z tego mało? Otóż planowano na Bugu budowę całej kaskady zbiorników, co miało uczynić rzekę dostępną dla żeglugi. Jezioro Zegrzyńskie (taka jest oficjalna nazwa chociaż naprawdę jest to zalew) było pierwszym i jak się wkrótce okazało ostatnim, zbudowanym zbiornikiem. Z planów nic nie wyszło, ale podwarszawskie jezioro – jako, że już było  -stało się jeziorem rekreacyjnym. Zaczęły wokoło wyrastać ośrodki wypoczynkowe, powstawały plaże i najróżniejsze atrakcje. Było fajnie, mieszkańcy stolicy mieli tu swój weekendowy raj. A jak jest dzisiaj? Chyba tak sobie. Zagospodarowanie, tak atrakcyjnego dla mieszkańców Warszawy miejsca jest zupełnie do bani. Wszystko wygląda jak jedna wielka samowolka, miejscami wręcz bardzo brzydka, bez pomysłu, bez polotu, bez planu. Zupełnie jakby każdy, kto ma jakiekolwiek prawa do gruntów nad zalewem usilnie starał się zbudować coś brzydszego od sąsiada. Jedynie żeglarze się cieszą, bo łódek wszelakiej maści jest dookoła Zalewu Zegrzyńskiego mnóstwo. Latem naprawdę pięknie wyglądają kolorowe żagle nad taflą wody.

Pięknie wyglada Zalew Zegrzyński w zimowej aurze

            No, ale do rzeczy. Mimo, że Zalew Zegrzyński ma ponad 40 km długości i ponad 3 km szerokości fajnego dostępu do wody mają warszawiacy niewiele więc tam gdzie jest to możliwe, pchają się całymi rodzinami. I od razu jest tłok, którego (przecież mamy pandemię) raczej unikamy. Mijamy więc szybko Nieporęt z jego gigantycznymi hotelo-knajpami, które rozsiadły się na dawnej, nadwodnej łące, mijamy malutką publiczną plażę pełną rodzin z dziećmi karmiącymi łabędzie, mijamy sławetne Zegrze. 

Zegrze

    No właśnie. Zegrze. Naszym zdaniem (podkreślam naszym zdaniem) jedna z najbrzydszych miejscowości w okolicy. Chaotyczna i bez planu. Wyglądające na zaniedbane porty jachtowe sąsiadują z gigantycznym, nowym hotelem, a poszarzałe ze starości pozostałości po socjalistycznych ośrodkach wypoczynkowych graniczą z resztami niewiadomo czego. Latem, gdy wszystko skryje zieleń, może nie będzie to wyglądało tak niechlujnie. Ale zima brutalnie odsłania brzydotę, dodatkowo upstrzoną licznymi reklamami i plakatami. A mogło być tak pięknie. 

Zalew Zegrzyński - widok od stronu północnej

Mijamy przedwojenne zbudowania jednostki wojskowej, dzisiaj wykorzystywane przez cywilny świat

      Jedziemy dalej. Za mostem skręcamy w prawo. Mijamy przedwojenne zbudowania jednostki wojskowej, dzisiaj wykorzystywane przez cywilny świat (sklepy, poczty, zakłady usługowe), mijamy nowopowstałe apartamentowce (nawet ładne, ale trochę jakby nie na miejscu) i dojeżdżamy do Pałacu Zegrzyńskiego. Obecnie to hotel. Brama jest otwarta (za co bardzo pięknie dziękujemy zarządcom obiektu) więc wjeżdżamy. Zostawiamy Fordusia na schludnym parkingu i idziemy rzucić okiem na dziewiętnastowieczny budynek oraz jezioro. Słońce mocno świeci. Jest wręcz gorąco, bardzo przyjemnie i co najważniejsze zupełnie bezludnie.

Pałac Zegrzyński - dzisiaj hotel

W parku hotelowym stoi kilka domków kempingowych
Kiedyś mieszkali tu Krasińscy i Radziwiłłowie

         Pałac zbudowano na wysokiej skarpie. W dole, między drzewami parku, błyszczy w promieniach słońca zlodowaciała tafla jeziora. Lśni jak białe złoto. Aż oczy bolą. W starych drzewach cichutko szumi wiatr. W pałacu, na piętrze ktoś, wykorzystując słoneczną pogodę, szoruje okna. Ten budynek ma ponad 170 lat. Zbudowali go Krasińscy, ówcześni właściciele Zegrza. Założyli folwark i zbudowali pałac. Dostała go w posagu Jadwiga Krasińska wychodząc za mąż w 1862 roku za Macieja Józefa Radziwiłła. Nie byle kto tu więc mieszkał, bo nazwiska są z polskiego, arystokratycznego szczytu. 

W parku przy Pałacu Zegrzyńskim rosną stare drzewa

Pałac Zegrzyński stoi w ładnie utrzymanym parku

Krasińscy swoją siedzibę zbudowali na skarpie
Andrzej wszystkich pozdrawia

        Młoda para nie cieszyła się długo luksusami tego miejsca. W 1889 roku car Aleksander III (a był to już okres zaborów jak pewnie wszyscy z historii pamiętają) postanowił zbudować na terenach wsi Zegrze i Zagroby twierdzę. Jak postanowił tak też zrobił. A że carowi się bezkarnie nie odmawiało, małżeństwo Radziwiłłów zmuszone zostało do sprzedaży swoich włości. Straty wielkiej wszakże nie ponieśli. Maciej Radziwiłł był lojalnym, rosyjskim poddanym, o wolną Polskę raczej nie walczącym. Był też szambelanem na carskim dworze, a później dworskim łowczym więc car mu krzywdy nie zrobił. Za zegrzyńskie dobra Radziwiłłowie dostali 300 tysięcy rubli i przenieśli się do nowo wybudowanego pałacu w niedalekim Jadwisinie. A co z pałacem zegrzyńskim? Zaczęto nazywać go Pałacem Generałów, bo stał się siedzibą dowódcy Warszawskiego Regionu Umocnionego. Może był w nim nawet car Mikołaj II, który w sierpniu 1897 roku odwiedził Zegrze i tamtejszą świeżo oddaną do użytku twierdzę. Tylko czy to jest znowu dla nas taki zaszczyt? Dwadzieścia jeden lat później Polska odzyskała niepodległość. Rosyjscy generałowie się wynieśli, a ich miejsce zajął polski dowódca twierdzy pułkownik artylerii Olgierd Pożerski. Mieszkał sobie tam spokojnie do 1921 kiedy to twierdzę zlikwidowano. 

Pałacowa oficyna

Miejsce jest spokojne i urokliwe

Z wysokości skarpy widok na zamarzniete jezioro jest wspaniały

        Bardzo nam się podoba otoczenie pałacu, ale czas jechać dalej. Przez Zegrze, Nieporęt, Białobrzegi i Rynię objeżdżamy Zalew Zegrzyński dookoła. Z mostu na rzece Rządzy widzimy wędkarzy łowiący ryby spod lodu. Siedzą skuleni na stołeczkach nad przeręblami i czekają na branie. Jest bardzo ciepło. Mamy nadzieję, że lód jest odpowiednio gruby. 

Wędkarze na lodzie

Rzeka Rządza skuta lodem

    Za rzeką skręcamy w lewo. Dokąd jedziemy? Można by powiedzieć bez cienia przesady, że dokąd nas oczy poniosą. Szukamy ładnego, spokojnego miejsca, by się zatrzymać i wypić kawkę. Dookoła są lasy, są pola, są też wsie. Mijamy malutką wioskę Myszyniec i wjeżdżamy do Arciechowa. Nic nadzwyczajnego na pierwszy rzut oka. Zwyczajna osada, kiedyś zamieszkana przez niezamożnych chłopów, dzisiaj pewnie latem pełna letników. Ale jest tu coś jeszcze. Są kurhany. I to nie jeden, nie dwa, nie trzy, ale całe dwadzieścia jeden. Natrafiono na nie całkiem niedawno, pod koniec ubiegłego wieku. Jest to podobno cmentarzysko z epoki żelaza z okresu między I, a IV wiekiem naszej ery. Na wszelki wypadek nie powiemy gdzie dokładnie się kurhany znajdują, nie pokażemy też zdjęcia. Jeszcze by komuś przyszło do głowy wybrać się tam z łopatką.

Forduś na polnej drodze za Aciechowem

Kawka i ciasto w plenerze

Drzewa pięknie odbijają się w niezamarzniętej wodzie starorzecza Bugu

    Mijamy ostatnią chałupę Arciechowa i wreszcie - eureka. Polna, jeszcze zasłana rozmarzającym lodem droga z prawej strony ociera się o sosnowy las, z lewej „zwisa” nad wodą, która jest pozostałością starorzecza Bugu. Co by to jednak nie było jest to miejsce nad wyraz urokliwe i malownicze, więc stajemy, wyciągamy termos, szklaneczki, pyszną szarlotkę i zaczynami delektować się słonecznym ciepełkiem i pięknem krajobrazu. Po wodzie pływa, szukając posiłku, para kaczek krzyżówek. Są urocze. Zupełnie mają nas w nosie zajęte szukaniem pokarmu. Tylko kuperki, niczym wędkarskie spławiki, wystawiają do słońca. Pierwsze ciepełko tej wiosny. 

Towarzyszyła nam para kaczek

Kuperek jak spławik

Kacze żerowanie

       Warto było tu przyjechać i przez kilka godzin znowu być dziadkami w podróży.


1 komentarz: