czwartek, 23 lutego 2017

Vasil, ośmiornica i butelka oliwy czyli na kempingi w albańskim Himare subiektywny rzut oka



Śnieg zniknął, temperatura rośnie, pierwsze wiosenne kwiaty wychodzą spod ziemi, ptaki coraz głośniej śpiewają, a to wszystko oznacza, że wiosna jest coraz bliżej. Czas najwyższy pomyśleć więc o wakacjach i zacząć planować kolejną wyprawę. Zanim jednak zdecydujemy czy będzie to Rumunia, czy może inna część Europy proponujemy kilka wspomnień z ubiegłego roku. Zapraszamy do albańskiego Himare.

Albania, Himare, 15 września 2016 roku

Jest cieplutki, wrześniowy wieczór. Wieje leciutka morska, bryza. Z zapadających powoli nad plażą Livadhi ciemności dobiega uspakajający szum morskich fal. Plaża Livadhi w Himare to, naszym zdaniem, jedna z najładniejszych plaż w Albanii. Nie ma tu wprawdzie pięknego piasku, takiego jak w Polsce, ale są wyszlifowane przez morskie fale kamyki i cudowny lazur krystalicznej wody.

Siedzimy przy stoliku w malutkiej, skromnej knajpce na kempingu Moskato. To nie Ritz wprawdzie, ale właściciel tego malutkiego kawałka Albanii, Vasil, swoim zachowaniem sprawia, że czujemy się jak Super VIP-y. Dodajmy, że Super VIP-y za super niską cenę. Nocleg we wrześniu na kempingu Moskato (dwie osoby, samochód, elektryczność i WiFi) to jedynie 7 Euro. Taniocha. 

Każda forma reklamy jest dobra, każdy drogowskaz prowadzi do celu

Wjazd na kemping Moskato

Restauracyjka na kempingu Moskato nie jest wielka, ale widok na morze wspaniały
Na stole ląduje nasza gorąca kolacja. Pomocnik Vasila, przystojny brunet biegłym władający (tak jak wielu Albańczyków, w tym jego chlebodawca) angielskim,  przynosi potrawy. Mama Vasila usmażyła Andrzejowi naleśnika, a przede mną pojawia się talerz pełen grillowanych ramion ośmiornicy. Trzy ogromne, białawe macki, całe w brązowych przyssawkach, prawie wyłażą z talerza. Zupełnie jak żywe. Na szczęście nie ruszają się. Chłopak, który wszystko przyniósł, coś do mnie mówi, ale ja, jak zahipnotyzowana, gapię się na specjał na moim talerzu. Wprost nie mogę oczu od niego oderwać. Andrzej też się gapi, tyle że na mnie. Pewnie zastanawia się: zje czy ucieknie?  Nie odrywając oczu od podanego mi dania skupiam się w sobie i słucham co nasz kelner chce mi powiedzieć. Coś o tym głowonogu z talerza może? Aaa, przestrzega bym nie doprawiała już dania. Wszystko zostało dodane. Sól, zioła, cytryna i cała reszta. Tylko jeść. Smacznego.
Dziękuję bardzo. Chciałam to mam. Dobrze, że to zwierze nie łypie na mnie oczkiem i nie kłapie dziubkiem.

W nadmorskich skałach nieopodal Himare, w czasach istnienia Układu Warszawskiego, powstała baza okrętów podwodnych. Stacjonowali tam dawniej Rosjanie, później Albańczycy. Dzisiaj budowle wojskowe popadają w ruinę...

... ale wybetonowany brzeg wykorzystywany jest jako plaża.
Jadłam już ośmiornicę. Tydzień temu w Grecji. Była niezła, ale kawałek do przełknięcia malutki. A teraz przede mną leży wielka góra z ośmiornicy.
Uwielbiam frutti di mare i jako osoba ciekawska z natury pakuję do buzi wszystko co trafia pod mój widelec (inaczej niż Andrzej - stąd ten naleśnik), ale danie przede mną jest i ogromne, i dziwaczne. Szkoda, że nie wzięłam z samochodu aparatu fotograficznego. Nie będzie zdjęć. Trudno. Dyskretnie zeskrobuję nożem z ramion głowonoga przyssawki starając się, by siedzący obok, zajadający się mulami Niemcy nie zobaczyli mojego wahania. Zeskrobuję, bo jak mi się to to do podniebienia przyczepi to … żołądek z pewnością puknie o zęby. 

Nadmorska droga z południa Albanii do Himare jest bardzo malownicza

Lokalna hodowla kóz nieopodal kempingu Moskato w Himare
Zmrok zamienia się powoli w noc. Nie widać już górującego nad kempingiem Moskato i plażą Livadhi starego Himare. Kamienne, proste, przylegając do skalnego zbocza domki, niezwykle malowniczo prezentują się na tle błękitnego nieba. Z dołu trudno jednak dostrzec, że większość posesji to niezamieszkane ruiny spoglądające na lazurowe Morze Jońskie pustymi oczodołami bezszybych okien. Po upadku w Albanii komunizmu, w 1992 rok, wielu Himariotes (czyli mieszkańców tego regionu) wyemigrowało do Grecji. Może to jest przyczyną takiego stanu rzeczy. A może po prostu Himariotes wolą mieszkać w nowych i nowoczesnych domach.

Z kempingu Moskato jest piękny widok na stare Himare

Wiele domów w starym Himare jest już zrujnowanych ...

... ale nadal wyglądają bardzo malowniczo
Himare pojawiło się na kartach historii wiele stuleci temu. Istniało już przed II wiekiem p.n.e.. Założyli je prawdopodobnie Chaonians. Był to grecki lud z północno-zachodniego Epiru. Do dzisiaj ten region Albanii zamieszkuje prawosławna ludność pochodzenia greckiego. To bardzo niezależna i dumna nacja, niezłomnie, przez wieki walcząca o swoją niezależność. Podobni są do nas, Polaków.


Kemping Moskato ze starym Himare w tle
Chłopak, który przyniósł nam jedzenie podsyca teraz żar w wielkim grillu. Ogromna czarna, metalowa rynna pełna jest czerwieniejącego węgla rozgrzewanego podmuchem powietrza z suszarki do włosów (fajny patent). Biorę na widelec kawałek ośmiornicy i pakuję do ust. Chwila niepewności. Zaciekawione spojrzenie Andrzeja i… jest dobra. Nawet bardzo dobra. Szybko zapominam o przyssawkach i zajadam zwierzaka popijając wszystko winem. Mięso jest bardzo delikatne. Nie przypomina ryby, nie jest też gumowate, chociaż większość ludzi – nie wiedzieć czemu - uważa, że takie powinno być. Objadam się okropnie. Rozpoczyna się nasza pierwsza noc na albańskiej ziemi, w kraju, który jeszcze miesiąc temu był dla nas wielką i niepokojącą niewiadomą. Teraz czujemy się tu jak w domu.


Z drogi widać wieżę prawosławnego kościoła w Himare

Piękna plaża Livadhi w Himare

Na kempingu Moskato rosną drzewa oliwkowe
Nowe miasto Himare leży kilka kilometrów na południe od miejsca w którym siedzimy. Wiedzie przez nie nadmorska droga SH8 łącząca Sarandę z Vlorą. Himare to bardzo ładna, turystyczna miejscowość, w której jest wiele nowych hoteli i pensjonatów. Jest już druga połowa września i wyraźnie widać, że o tej porze roku sezon dobiega tu końca. Kilka godzin temu, gdy tam byliśmy szukając noclegu słońce prażyło, woda zachęcająco wabiła chłodnym błękitem, ale plaże były praktycznie puste, liczne knajpki zresztą  też.
Do zatrzymania samochodu w centrum miasteczka zachęciła nas spora tablica z napisem Kamping, Campers, Caravans. Zaparkowaliśmy więc samochód przy plaży, przeszliśmy przez niezbyt szeroką w tym miejscu jezdnię i weszliśmy na teren owego kempingu. Wyglądał jak wymarły, tylko w oddali stało kilka krzywo rozbitych namiotów. Poza tym zupełnie pusto. Nie przypadło nam to miejsce do gustu, chociaż tutejsze plaże, liczne knajpki i cała okolica zachęcała do pozostania. Ale cóż,  nawet nie wiedzieliśmy którędy wjechać na zadrzewiony plac, czy w ogóle wolno tam wjechać, gdzie szukać właścicieli, nie widać było przyłączy elektrycznych, nie zauważyliśmy kempingowych gości. Całość niezbyt atrakcyjna i szczerze mówiąc pomyśleliśmy, że kemping jest w likwidacji. Ale może był to tylko efekt końca sezonu. Dziewczyna zamiatająca chodnik przed jedną z restauracji powiedziała, że kilka kilometrów dalej, przy plaży Livadhi są inne kempingi. 


Nowe Himare jest na prawdę nowe

Nadmorski bulwar w Himare jest ładny i czysty, tylko w połowie września już pusty

Plaża w Himare we wrześniu

Domy w Himare
Nie będziemy ukrywać, że wybierając się do Albanii zastanawialiśmy się jakie będą tamtejsze kempingi, czy będą nam odpowiadać, jaki jest ich standard, czy przypominają polskie, niemieckie, włoskie, czy może są to jedynie pola namiotowe, nie strzeżone, bez zwyczajowych udogodnień? Nie znaczy to oczywiście, że potrzebujemy super wygód, ale nie ukrywamy, że elektryczność bywa niezbędna, woda przydatna, a WiFi mile widziane. Z powodu tych niepewności pierwszy plan naszej bałkańskiej wyprawy zakładał zaledwie jeden nocleg w Albanii. Tak na wszelki wypadek. Wprawdzie nasza kuzynka, która to państwo odwiedziła z mężem parę razy była z turystycznej infrastruktury zadowolona, ale większość znajomych zadawała jedno pytanie: czy wy się nie boicie tam jechać? Jeśli cię tak ludzie zapytają kilkanaście razy, to zaczynasz się zastanawiać: a może mają rację, może faktycznie jest się czego obawiać? Oj, stereotypy, stereotypy.

"Nasz" kawałek kempingu Moskato
Ośmiornica zniknęła z talerza, naleśnik też. Siedzę przy stoliku i patrzę na ukrywające się w ciemności morze, a Andrzej rozmawia z Polakami, którzy przed chwilą przyjechali na kemping Moskało po wodę. Mają spore zbiorniki w swoim, przystosowanym do podróży samochodzie. Ich znajomi zanocują na „naszym” kempingu, a oni, szczęśliwi posiadacze auta z napędem na cztery koła, jadą spędzić noc nad samym morzem, na dzikiej plaży. Dwaj kilkuletni chłopcy z blond czuprynami, prawdopodobnie ich synkowie, radośnie podskakują przy grillu. Szczęściarze.

Plaża Livadhi

Tak witają nas na kempingu Moskate
Polska rodzina odjeżdża, a my udajemy się do pobliskiego sklepiku. Jest niewielki, ale nieźle zaopatrzony. Nazywa się Market Dhimitri. Prowadzi go Grecja rodzina. Dziewczyna, która trzy godziny temu siedziała przy kasie obiecała przygotować dla nas dużą butelkę (były tylko malutkie) miejscowej oliwy. Uwielbiam oliwę, taką swojską, tłoczoną w gospodarstwach, przez panie domu. Kupowaliśmy ją we Włoszech, w Chorwacji, w Grecji, teraz czas na albański produkt. Miła sprzedawczyni chwali się, że zimą jej mama sama wyciska oliwki.

Oliwki w Himare
Przed sklepem rozsiadła się cała rodzina. Wymieniają pewnie wrażenia z mijającego dnia. Butelka z zielonkawo-złotym, gęstym płynem już na nas czeka. Plastikowa, po Fancie, ale z boku przyklejona jest karteczka z odręcznym napisem: „From Himara with love”. Miłe. Zimą polewając nią sałatki będziemy przypominać sobie to piękne miejsce i przemiłych ludzi. Płacimy i wychodzimy.

Już połowa oliwy z Himare została zjedzona. Możemy potwierdzić - jest pyszna.
Jest już ciemno. Jeszcze rzut oka na Morze Jońskie i … czas spać.

*  *  *

Trzy noce spędziliśmy na albańskich kempingach. Zapewniamy: są takie jak w całej Europie, jak w Niemczech, Szwajcarii, Austrii, Grecji, Francji, czy Włoszech. Są też tańsze. Przynajmniej na razie.

Oto kilka informacji dotyczących kempingów, w okolicach Himare:

</ di

Kemping Himara - to ten w samym Himare. Tak na prawdę nie wiemy czy jeszcze działa.


Adres:

Livadh Beach

SH8, Himarë, Albania

Telefon: +355673122122
Przed wyjazdem na Bałkany nawiązaliśmy kontakt mailowy z kempingiem Kranea. Podobnie ja Moscato, położony jest przy pięknej plaży Livadhi w Himare. Ma wyznaczone place biwakowe, rozdzielone roślinnością.  Głód można zaspokoić w małej restauracyjce.
Kemping jest niewielki, rzec można kameralny i naprawdę ładny. W połowie września było tylko kilka wolnych placów więc pewnie również popularny. Właściciele Utworzyli też niezłą stronę internetową. Dlatego jeśli ktoś chce tam spędzić wakacje radzimy rezerwować miejsca.
Ceny nie są jeszcze wysokie. Według cennika z ubiegłego roku za dwie osoby, naszego Forda Galaxy, w którym śpimy i elektryczność zapłacilibyśmy 12 Euro. To blisko połowę ceny podobnego kempingu w Grecji.


Byliśmy tam, zobaczyliśmy i zrezygnowaliśmy. Dlaczego? Bo proponowano nam miejsce kempingowe było w pełnym słońcu, a kilka zacienionych przeznaczono jedynie dla kamperów. Drobiazg, ale nas zniechęcił. 

Kemping Moskato pod koniec sezony jest pusty.

Gdzie niegdzie jest troszkę bałaganu...

...ale Polaków witają wspaniale

Kemping Moskato jest kamienisty, więc miłośnicy namiotów powinni zabrać ze sobą młotek do wbijania śledzi...

...plaża też jest kamienista, ale piękna i z widokiem
Kemping Moskato – nie ma własnej, internetowej strony, a szkoda. 

Ale proponujemy zajrzeć tutaj i tutaj .

Kemping Moskało położony jest przy tej samej plaży Livadhi co kemping Kranea. Tu spaliśmy i polecamy to miejsce, chyba, że ktoś uwielbia eleganckie luksusy. My wolimy lokalny koloryt.

Nie ma na kempingu Moskało eleganckich, dużych łazienek, ale jest kilka nowo postawionych pryszniców i toalet. Zrobione może trochę chałupniczym sposobem, są jednak nie zniszczone, bardzo czyste, a woda płynie z kranów gorąca. W sezonie, gdy gości nocuje tu wielu może być tłok, ale to nie tutejsza specyfika, na wielu europejskich kempingach bywa podobnie.

Nie ma na kempingu Moskało wyznaczonym placów biwakowych, wyraźnie rzuca się w oczy lekki chaos i bałagan, tu i ówdzie wystają kable, w oddali szczeka przywiązany do drzewa pies – my na takie niedogodności nie zwracamy uwagi. Miejsce jest idealne, bezpieczne, atmosfera super, a właściciel Vasil to uroczy i pomocny człowiek. Miło się z nim gawędziło. Polacy, których wielu na jego kemping przyjeżdża, kojarzą mu się głównie z ogromną ilością piwa, ale chyba nieźle na nas zarabia, bo polskie flagi łopoczą na bramie wjazdowej. Vasil chętnie dzieli się z gośćmi kempingu swoją wiedzą. Mówił nam, że mieszkańcy rejonu Himare to ludzie niezależni. Jesteśmy dumnym narodem – przekonywał nas kilka godzin temu. Tak bardzo zależało mu na tym byśmy dobrze zrozumieli, co chce nam przekazać, że zadzwonił do koleżanki w Polsce, by zapytać jak po polsku powiedzieć angielskie słowo „proud”. 

W okolicach Himara - jak wszędzie w Albanii - widać bunkry
Za tydzień zaprosimy Was do Orikum, antycznej miejscowości po którym kiedyś Juliusz Cezar chadzał, a dzisiaj chodzi wojsko, archeolodzy i oczywiście my: dziadki w podróży.
  
P.s. Czy ktoś wie jak przyrządzić taką ośmiornicę. Jeśli tak to proszę o podpowiedź. Chcielibyśmy powspominać nad talerzami. 


poniedziałek, 13 lutego 2017

Albania – kogo i co można spotkać w drodze i na drodze


Siedzimy z Andrzejem na kanapie patrząc na zaśnieżony i mroźny świat za oknem. Uwijające się przy karmniku sikory dzielnie walczą o ziarna słonecznika z dużo większymi sójkami. Podziwiamy ptasi świat i wspominamy nasz ubiegłoroczny wyjazd na Bałkany. Wiele dni, wiele kilometrów i wiele krajów, a wśród nich ten, którego byliśmy najciekawsi.


Albańskie bunkry są sławne i jest ich sporo, ale obrastająca je trawa jest coraz wyższa
Albania, mały kraj, kojarzący się z długoletnią izolacją, dyktatorem Hodżą, biedą, złymi drogami, podobno wszechobecną mafią i korupcją nam się bardzo spodobał. To, bowiem także kraj pięknych kobiet, przystojnych facetów, przemiłych, dumnych i przedsiębiorczych ludzi, mało znanej historii, setek bunkrów, z których zrobiono turystyczną atrakcję i islamu, który (gdyby nie stroje części kobiet i wyrastające z krajobrazu minarety) nie byłby w ogóle zauważalny.
Jest to też kraj, w którym cały czas czuliśmy się bezpiecznie - nawet odwiedzając biedne i zaniedbane peryferie miast.

Różnego rodzaju środki transportu można spotkać w Albanii. Czterokopytne...
... i dwukołowe.
To kraj, który wyrwawszy się z łap dyktatury każącej wielbić jedynie słuszny ustrój i najwspanialszego przywódcę, próbuje szybko nadrobić zmarnowane lata i doszlusować do Europy. Że nie wszystko od razu? Że mają nadal różne problemy? Normalka. W Polsce wielu rzeczy do dzisiaj nie zmieniliśmy, zwłaszcza w ludzkiej świadomości.
*  *  *
Wjechaliśmy z Grecji do Albanii przez stosunkowo nowe przejście graniczne Qafe Bote – Sagiada Mavromati. Niewielkie, ale nowoczesne. Polecamy, bo jest stosunkowo rzadko uczęszczane. Jeśli ktoś wracając z Grecji chce odwiedzić Sarandę i Butrint – to nie ma lepszego miejsca do przekroczenia granicy. Niestety od helleńskiej strony dojeżdża się tam asfaltowymi, ale wąskimi, lokalnymi, prowadzącymi przez pustkowia drogami.


Droga łącząca przejście graniczne z Sarandą jest na prawdę dobra...
... ale w samej Sarandzie jest bardzo ciasno.
Ładna brunetka w eleganckim mundurze albańskiej straży granicznej, mówiąca biegle po angielsku, sprawdziła paszporty i życzyła nam miłego pobytu w jej kraju. Wszystko oficjalnym, pozbawionym wszelakich uczuć tonem, jakiego używają pogranicznicy w całej Europie. Nasz załadowany po brzegi Forduś nie wzbudził zainteresowania.


Ulice albańskich miast bywają bardzo zatłoczone
Samochody i inne pojazdy parkują gdzie się da. Pół biedy jeśli ulica jest szeroka.
Od granicy do Sarandy prowadzi wygodna, szeroka, nowa szosa. Gładziutka jak stół. Piękna i pusta. Żeby tak w Polsce wszystkie takie były. A tyle złego nasłuchaliśmy się, o jakości tutejszych dróg. Witaj Albanio.


Uczestnicy albańskiego ruchu drogowego mają nie tylko koła, ale też nogi. Czasem dwie, czasem cztery.
Saranda. Nie wygląda na biedne, zacofane miasto.
Albania to państwo, które jeszcze kilkanaście lat temu było odizolowane od reszty Europy, rządzone przez dyktatora Hodżę, którego wizerunek, jako swoista atrakcja umieszczany jest dzisiaj na pamiątkowych kubkach dla turystów, państwo, z którego nie wolno było wyjechać, w którym budowano tysiące bunkrów na wypadek imperialistycznego ataku. Dzisiaj jest w tym kraju jeszcze wiele biedy. W miastach straszą bloki z minionej epoki w stylu gorszym niż nasz, krajowy „późny Gomułka”, brudne, zaniedbane, obdarte z farby, a czasami i tynku, niczym kamienne slumsy „atakujące” turystę swoim widokiem. Ale Albania to też nowoczesne, apartamentowce i wspaniałe hotele. Ich liczba i wielkość bardzo nas zaskoczyła. Tego się nie spodziewaliśmy. Są nie gorsze niż na Francuskiej Riwierze. Nie jest to wprawdzie efekt gwałtownego wzbogacenia się Albańczyków, ale rosnącego zainteresowania tym krajem zachodnich (mówi się też, że mafijnych) inwestorów, ale widok już użytkowanych i nadal budowanych hotelowych gigantów, na przykład w Sarandzie, wprost zapiera dech w piersiach. Tylko drogi przez miasta pozostały stare. Często wąskie, zapchane autokarami i samochodami, pozbawione odpowiedniej liczby miejsc parkingowych. No, ale zamiast krytykować przyjrzyjmy się polskim, wielkim osiedlom mieszkaniowym i dróżkom, którymi starają się z nich codziennie wydostać kierowcy.


Albańskia wioska przy drodze, na wybrzeżu 
Po kilku godzinach jazdy przez Albanie, takie spotkanie na drodze przestało na nas robić wrażenie
Wjazd na Przełęcz Llogara

Albańskie drogi – czy się ich obawiać?

Tego obawialiśmy się najbardziej. Jak nasz, starawy w końcu, Forduś wytrzyma podróż po albańskich, koszmarnych podobno, drogach? Czytaliśmy o tym na internetowych forach, słyszeliśmy opowieści osób, które w Albanii były. I rozczarowaliśmy się na plus. W ostatnim czasie Albańczycy zainwestowali w drogi. Wiele z nich ma nową nawierzchnię, są poszerzone, naprawdę dobre. Oczywiście dotyczy to zachodniej, czyli nadmorskiej, intensywnie rozwijającej turystykę, Albanii. W interiorze, zwłaszcza w górach jest inaczej, drogi są polne lub szutrowe. Ciągle jeszcze jest dziko, ale podobno uroczo. Nie byliśmy, ale się wybieramy.


Droga na Przełęcz Llogara jest wygodna i bezpieczna...
... a widoki - bajka
Przed Przełęczą Llogara natknęliśmy się na taką budowlę. Miły Albańczyk, właściciel widocznych na zdjęciu osiłków i mułów objaśnił, że kiedyś stacjonowało tu wojsko i był zakaz wstępu, a teraz jest demokracja, wojska nie ma i można chodzić.
Jednak nie drogi są naszym zdaniem komunikacyjnym problemem w Albanii, lecz ich użytkownicy. Andrzej, którego doświadczenie za kierownicą jest ogromne, który przejeździł po Europie i krajach arabskich tysiące kilometrów radzi: jeśli jesteś początkującym lub niezbyt doświadczonym „drajwerem” odłóż podróż do Albanii własnym autem na później, albo bardzo uważaj na drodze. Dlaczego?


Drogowe serpentyny wiodące na Przełęcz Llogara...
...i  powstające przy tej drodze eleganckie parkingi
Albańska, podmiejska ulica jest ruchliwa i tłoczna
W Albanii jest dużo nowych arterii komunikacyjnych, ale mentalność mieszkańców tego kraju jest jeszcze stara. Autostradę można wybudować w kilka lat, ale tego, co jest w głowach Albańczyków, ich przyzwyczajeń, w kilka lat się nie zmieni. Spotykali się dawniej z sąsiadami na ulicy, po drogach pędzili stada swoich zwierząt, – dlaczego dziś mieliby tego nie robić? Trakty wprawdzie nie są już polne i szutrowe tylko asfaltowe, ale to dla nich nadal te same trakty. Dlatego właśnie stado kóz pędzone przez pasterza po autostradzie pod prąd to nic nadzwyczajnego. Wyjazdy z domowych podwórek wprost na autostradę to norma. Trzeba na to uważać i o tym pamiętać.


Kozy - w Albanii, podobnie jak w Grecji są normą. Chcesz jeść fetę, musisz oglądać kozy.
Drogi zachodniej Albanii.
W Sarandzie nowe hotele usiłują wcisnąc wszędzie.
Zwierzęta hodowlane wybiegające nagle z krzaków lub zbiegające ze wzgórza na szosę to też w Albanii częsty obrazek (w Grecji też). Przez kilka dni jazdy po tamtejszych drogach natknęliśmy się na biegające luzem i bez opieki: osły, konie, krowy, kozy, owce i nawet jedną, łaciatą, nieźle podtuczoną świnkę. Lazło to „towarzystwo” przed naszym samochodem spokojnie, nie płosząc się niczym, nie stresując samochodowym warkotem. Wyraźnie do motoryzacji przyzwyczajone są bestie. My, mieszkańcy Unii Europejskiej, od wolnej hodowli już odwykliśmy, więc trzeba o tej albańskiej specyfice pamiętać. Człowiek na osiołku to też częsty obrazek. Są to bardzo malownicze widoczki, ale na pewno stwarzają zagrożenie w ruchu. Taki kraj. Chcesz go odwiedzić – zaakceptuj.

W Szkodrze, na rondzie są ławeczki
Albania zachodnia
Pasy na jezdni - jak widać nie są niezbędne.

Również w albańskich miastach trzeba bardzo uważać.

Kierowcy i piesi ruch drogowy traktują troszkę inaczej niż my, a stosunek do przepisów jest tam po prostu luzacki. Można powiedzieć, że prawo o ruchu drogowym mają europejskie, ale starają się by im zbytnio w codziennym życiu nie przeszkadzało. Powszechny jest na przykład widok samochodów parkujących na pasie ruchu, „na drugiego” (wszystkie miejsca przy krawężniku są zajęte, a gdzieś stanąć trzeba). Nikomu, nawet tamtejszej policji to nie przeszkadza, nikt się nie stresuje nawet, jeśli wywołuje to zator na drodze. Byliśmy w Sarandzie (droga przez miasto jest tam wąska i zatłoczona) świadkami sytuacji, w której kierowca taksówki zaparkował na środku pasa drogowego (przy krawężniku wszystkie miejsca były zajęte) i rozparty w fotelu gadał przez telefon. Za nim tłoczyły się turystyczne autokary, próbując go wyprzedzić na pełnej aut drodze. Stali, czekali, nikt nawet nie zatrąbił. Taki kraj.


Krowy...
...osiołki...
... i jeszcze osiołki...
... o.. i pan z osiołkiem
Czyżby samotna krowa w górach...?
Tak, to samotna krowa w górach.
Oooo, wcale nie samotna...
... i jest też owieczka.
W Szkodrze jest rondo, ładne i wyraźnie nowe. Nie wiedzieć jednak, po co na owym rondzie postawiono wypoczynkowe ławeczki. Przecież – przynajmniej teoretycznie - pieszy nie ma tam wstępu. To szkoderskie rondo, to jedyne miejsce w Albanii, w którym andrzejowe nerwy, jak to się zwykło mawiać, puściły. Wiązanka, którą puścił nie nadaje się do publikacji. Co go tak zdenerwowało? Tłok na rondzie – nie. To, że pasy wyznaczone na jezdni nikogo nie obchodzą, każdy jedzie „na skróty” – też nie. Rowerzysta lawirujący między autami, usiłujący przejechać rondo w poprzek i na skróty, w dodatku pod prąd – to jeszcze wytrzymał. Dwie starsze panie obładowane siatkami pełnymi zakupów z pobliskiego bazaru idące w poprzek ronda – tak, ale dopiero, gdy na środku jezdni zatrzymały się i zaczęły wymieniać ploteczki. Taka jest Albania.


Albańska ulica...
...bywa niezbyt wygodna...
... a pojady najróżniejsze, ale stacje benzynowe są takie jak u nas.

Dziurawe, albańskie drogi – prawda czy mit?

I prawda i mit – tak można na to pytanie odpowiedzieć jednym zdaniem.

Główne drogi, łączące miejscowości turystyczne są już w większości nowe. Na przykład nadmorska trasa prowadząca z Sarandy do Vlore przez Przełęcz Llogara. Niezwykle malownicze serpentyny wspinają się na wysokość blisko 1030 m.n.p.m. Jeden z piękniejszych widoków w Europie. Jeszcze kilka lat temu dobry asfalt był tylko na zakrętach tej powstałej w latach dwudziestych ubiegłego wieku drogi – tak przynajmniej mówił nam spotkany Albańczyk. Dzisiaj droga jest nadal stroma (to przecież Góry Cika), ale dobra i bezpieczna.
Inna sprawa to podmiejskie ulice w większości miast, w których byliśmy. Wielkie wyrwy w asfalcie i dziury, w których można bez problemu zostawić koło to nadal norma. Trzeba uważać. Nam zdarzyło się omijać nawet studzienki kanalizacyjne bez pokryw. Jeszcze raz przypominamy – po prostu trzeba bardzo uważać.


Są też w Albanii eleganckie arterie - jak wszędzie.
I eleganckie ulice - jak wszędzie
I już na koniec. W Albanii byliśmy tydzień. Przejechaliśmy drogami zachodniej Albanii kilkaset kilometrów. Nie widzieliśmy żadnej, podkreślamy, żadnej kolizji drogowej. Nikt na nas nie zatrąbił, nikt nam nie wygrażał zza samochodowego okna, nikt nas nie poganiał na drodze. Taki kraj.


Pojazd czterokopytny na drodze


Oczywiście wszystkie nasze uwagi o jakości albańskich dróg dotyczą Albanii zachodniej. Interior to już inna sprawa.