Niewiele brakowało, a ominęli byśmy to miejsce. Postanowiliśmy tam nie
jechać mimo zachęcających opinii na temat mieszczącego się w tej wsi kempingu. A
dlaczegóż to chcieliśmy zrezygnować z noclegu w miejscu, którym zachwycało się
ogromne grono internautów-podróżników? Otóż wszyscy, jak jeden mąż, pisali o
fatalnej drodze dojazdowej. Filmik nakręcony przez motocyklistę pokazywał
głównie dziury i to na dłuższym odcinku wąziutkiej pseudo asfaltowej
dojazdówki. Forduś to nie młodzieniaszek, swoje latka ma, przeglądu przed
wyjazdem nie przeszedł, szkoda by było gdyby rozkraczył się na jakimś
marmaroskim ubytku drogowym, wśród północno rumuńskich „dzikich pół” i to późnym wieczorem. I tu
wtrącił się tak zwany ślepy los. Kemping w Sapandzie zajęła wycieczka
kilkunastu słowackich kamperów. Kemping w miejscowości Syhot Marmaroski z "za
płota" wyglądał wprawdzie porządnie, ale lokalizacja, daleko od centrum miasta, nie
przekonywała. Postanowiliśmy więc zaryzykować podwoziem Fordusia i jak zwykle
diabeł okazał się nie taki straszny jak go malują.
|
Stóg na łącze, z lewej, za drzewami stoi Forduś |
Rumuńska wieś ma różne oblicza. Wystarczy
tylko wspomnieć pełną wypasionych domów-rezydencji miejscowość Certeze,
dziwaczny efekt dorabiania się jej mieszkańców na saksach - pisaliśmy o tym w
tekście zatytułowanym Witajcie w
zamierzchłych czasach, czyli Rumunia po raz pierwszy. W większości jednak rumuńska,
a na pewno marmaroska wieś, jedną nogą stoi jeszcze w poprzedniej epoce i
dlatego ludziom takim jak my, troszkę starszym od nastolatków, tak bardzo
przypomina dzieciństwo i wakacje spędzane u dziadków. Jest to nadal wieś tradycyjna,
pracujących ludzi można zobaczyć na polach, a wieczorami starsze panie i
panowie siadają na ławkach przed bramami wjazdowymi na podwórka, pozdrawiają sąsiadów,
wymieniają ploteczki, obserwują drogę tak jak robili to kiedyś nasze babcie i
nasi dziadkowie. Polska wieś jest już inna, nowoczesna (cokolwiek by to miało
znaczyć), pola są opustoszałe, bo wszystkie prace polowe wykonuje się przy
pomocy maszyn ścinających, zbierających i zwijających wszystko co tylko trzeba
ściąć, zebrać i zwinąć, nikt więc widłami stogów (to takie góry siana ułożone
na polu – informacja dla młodych ludzi nie wiedzących już co to są stogi) nie
układa, nikt kosą trawy nie kosi, natomiast wieczorami ludzie siedzą przed
telewizorami, komputerami lub ze smartfonami w dłoniach i nikt przed dom nie
wychodzi, bo by co najwyżej doczekał się kataru, a nie sąsiada.
Tak, Rumunia to zdecydowanie piękne
wspomnienie naszego dzieciństwa.
|
Takiego siwka w drewnianej stajence dawno nie widzieliśmy |
|
Gospodyni przyniosła obrok, poklepała - o konia trzeba dbać |
|
Na eternitowym daszku kogut flirtuje z kurami |
Nie było łatwo znaleźć skryte u stóp góry Gutai Breb. W Rumunii, a na
pewno w Marmarosz, drogowskaz informujący o kempingu umieszczany jest dopiero
na bramie wjazdowej – takie niestety mamy doświadczenia – nawet jeśli kemping,
tak jak w przypadku kempingu Babou w Breb,
usytuowany jest daleko od głównej szosy. Wcześniej nie ma żadnych tablic
informacyjnych, żadnych znaków. Troszkę więc trzeba było poszukać, troszkę się
porozglądać i troszkę popytać.
|
Na kempingu Babou wisi plan wioski Breb |
22 sierpnia 2017
Minąwszy
miejscowość Ocna Sugatag, w której już w XIV wieku były kopalnie soli, a która
dzisiaj jest słynącym z wód solankowych spa, zaczynamy intensywnie wypatrywać
polnej drogi skręcającej pod kątem blisko stu osiemdziesięciu stopni w prawo. Tyle
tylko wiemy o dojeździe do kempingu Babou. Takie informacje wyczytaliśmy z mapy
umieszczonej za szybą nieczynnej informacji turystycznej w Ocna Sugatag.
Szukamy, szukamy i wreszcie jest droga: bardzo wąska, ale asfaltowa, może troszkę
dziurawa, ale w sumie nienajgorsza, prowadzi zboczem wzniesienia do dolinki, w
której „rozsiadła się” jak kwoczka na jajkach, skrywająca się w zieleni ogrodowych
drzew, spora wioska. Najwyraźniej przed nami leży poszukiwany Breb.
|
Skryta wśród drzew wioska Breb |
|
Na łąkach stoją stogi siana |
|
Droga przez Breb |
Powolutku
zjeżdżamy do owej wzbudzającej zachwyt internautów osady. Na zielonych łąkach
stoją, jak wielkie, złocące się w słońcu mufiny szaro-żółte stogi siana. Zgromadzona
w nich trawa, którą deszcz pewnie wielokrotnie spłukał, już dawno wyschła i
straciła naturalny kolor. Widok jest bardzo malowniczy. Zatrzymujemy Fordusia i
chłoniemy obraz, pamiętany z polskiej wsi lat siedemdziesiątych ubiegłego
wieku, polskiej wsi naszego dzieciństwa. Jeszcze jedna chwilka zachwytu, haust
wspomnień i ruszamy na poszukiwanie kempingu Babou. Jest gdzieś we wsi, do
której właśnie wjeżdżamy.
|
Za drewnianymi sztachetami leżą pryzmy obornika |
|
Niektóre domy już dawno opustoszały |
|
Obórka, a za obórką sławojka i kupa gnojka😃 |
|
Gnojóweczka spływa do rzeczki, napić to byśmy się tej wody z rzeczki nie napili, ale nie śmierdziało przyznać trzeba. |
Wzdłuż
drogi ciągną się poczerniałe z upływu czasu, drewniane płoty otaczające
chłopskie zagrody. Od czasu do czasu równo zbite, drewniane sztachetki
zastępuje brama wjazdowa na podwórko. Niektóre bramy są zwyczajne, zrobione z
metalowych prętów, ale wiele z nich to dzieła sztuki. Wysokie, drewniane,
misternie zdobione. Coś jakby wrota do minionego świata. Część jest mocno
nadgryziona zębem czasu, wiele jednak jest nowych. Widać, że tutejsza tradycja
nie zaginęła, że nadal jest ważna dla mieszkańców Breb. W Syhodzie planowaliśmy
odwiedzić tamtejszy skansen, jednak musieliśmy zmienić plany. Teraz wiemy, że
żal był zbędny. Jesteśmy w więcej nić w skansenie. Jesteśmy w prawdziwej,
tradycyjnej wsi.
|
Niektóre bramy są już nadgryzione zębem czasu |
|
Niektóre bramy są stosunkowo nowe |
|
Niektóre to dzieła sztuki |
|
Droga przez Breb prowadząca na kemping. Z prawej, na płocie pierwszy znak informacyjny |
|
Super brama |
Forduś
wolniutko, kółko za kółkiem pełznie przez wioskę Bred, a my podziwiamy widoki.
Kończy się wąziutki asfalt, zaczyna wysypana białym tłuczniem wiejska droga.
Wiejska, ale dobra. Co chwila trafiamy na rozwidlenie. Istny labirynt. Miejscowość
jest piękna i malownicza, fajnie jest po niej pojeździć, ale przecież trzeba
znaleźć miejsce na nocleg. Zza kolejnego zakrętu wyłania się młody chłopak z
głowa w blond dredach. Nienaganną angielszczyzną wyjaśnia jak dotrzeć do
kempingu. Jak nic turysta na spacerze. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i na płocie
zauważamy drewniany drogowskaz informujący, że kemping Babou jest tuż tuż.
|
Teoretycznie zwyczajna furtka |
|
W Breb są też nowe domy |
|
Breb - niektóre, odremontowane domy można wynająć. Wystarczy pogrzebać w Internecie |
Dojeżdżamy do kempingu. Miejsce
jest urokliwe. Wielka łąka, na której stoi kilka samochodów i namiotów nie ma
oświetlenia, ale ma podłączenia do prądu. Udekorowane kwiatkami stoły i
krzesełka porozstawiane są po całym terenie. Można usiąść, coś zjeść, pogadać.
Wysiadamy i idziemy szukać właściciela. Trzy drewniane, małe domki ustawione w
podkowę były pewnie kiedyś domem mieszkalnym i zabudowaniami gospodarczymi.
Przez furtkę wchodzimy na podwórko. Po schodach zbiega z ganku młody człowiek.
|
W tym domu mieszkają obecni właściciele gospodarstwa i kempingu |
|
Na łączce stoją samochody i namioty |
|
Przy rozstawionych stolikach można posiedzieć, coś zjeść, pogadać |
|
W tym budynku jest dzisiaj hostel - na dole kuchnia, na górze pokoiki, z tyłu łazienki |
|
Kuchnia w hostelu |
Kemping
prowadzą Matthijas i Evelina, młodzi ludzie z Holandii zauroczeni rumuńską, i
nie tylko rumuńską, przyrodą i tradycyjnym sposobem życia jaki tu nadal
prowadzą ludzie. Gospodarstwo, w którym gościmy, a które kupili młodzi ludzie, należało dawniej
do „ich rumuńskiej babci”. Tak nazywają mieszkającą tu do dzisiaj byłą
właścicielkę posesji. Kilkadziesiąt lat temu Pani Babcia zbudowała wspólnie z
mężem małe ranczo w oddalonym od świata i zapomnianym przez wszystkich Breb. Dzisiaj
mówiący różnymi językami turyści śpią w namiotach na jej polu, zachwycają się
okolicą i za to wszystko płacą. A urocza Pani Babcia nadal spokojnie uprawia
swój malutki ogródek, karmi kury i kaczki, patrzy jak Europa pcha się do niej z
buciorami. Świat jest nieodgadniony.
|
Gospodarstwo Pani Babci |
|
Przed hostelikiem Pani Babcia uprawia ogródek |
|
Kempingowa kuchnia |
Matthijas
pokazuje nam łazienki, kuchnie, miejsce do biwakowania. Rozbijamy obóz i
idziemy pospacerować po Breb. Tylko kawałek, bo mrok szybko zapada, a Breb to
mały labirynt wiejskich dróg i dróżek.
|
Hostelik od podwórka, czyli wejście do męskiej łazienki |
|
Z lewej panie, z prawej panowie |
Breb,
brebul to po prostu znaczy bóbr. W Rumunii żyła kiedyś bardzo liczna populacja
tych zwierząt, dlatego też wiele miejscowości nosiło i do dzisiaj nosi nazwy
związane z tymi cenionymi ze względu na swoje futro gryzoniami. Podobno ostatni
rumuński bóbr stracił życie w 1823 roku w południowo zachodniej części tego kraju,
w okręgu Caras-Severin. Tak na marginesie: ciekawe kto i dlaczego tak
skrupulatnie w annałach to smutne, skądinąd wydarzenie zanotował? A wracając do
bobrów: pod koniec dwudziestego wieku rumuńskie władze rozpoczęły ich introdukcje,
ale do wioski Breb bobry już nie wróciły i pewnie nie wrócą i tylko rzeczka, w której w dawnych wiekach bobry budowały
żeremia i tamy, dzisiaj nadal dzielnie przez wieś płynie.
|
Niektóre domy w Breb można wynająć. Może ten? |
|
Stajnia, obórka, wóz drabiniasty |
|
Sanki pewnikiem przydadzą się zimą, obornik do nawożenia pól |
|
Z przodu stare, z tyłu nowe, z pustaków |
Idziemy
sobie wolniutko wiejską dróżką i rozglądamy się wokoło. Zaglądamy za płoty, do ogródków ze starymi, owocowymi drzewami, na
podwórka, na których obok samochodów stoją furmanki i drabiniaste wozy, podglądamy
wiejskie życie miejscowej społeczności. Na ścianach obórek i chlewików wiszą
drewniane sanki, takie jakie znamy z polskich skansenów – no jasne, tu są przecież
potrzebne, na pługi raczej mieszkańcy liczyć nie mogą. Zimą jak śnieg solidnie
popada tylko koń i sanie dadzą radę. Słyszymy zbliżający się samochód. Schodzimy na bok. Kierowca pozdrawia nas ręką,
kłania się, dziękuje za ustąpienie drogi. Również mężczyzna jadący starym
ciągnikiem kłania się i macha ręką. Nie
jesteśmy widać niechcianymi gośćmi. Wszyscy są bardzo sympatyczni.
|
Wrota od stodoły bywają piękne, nawet jeśli stodoła zwyczajna |
|
Wjazd na kemping Babou w Breb. Duże kampery mogą mieć problemy. Poza tym na kempingu nie ma udogodnień dla kamperów, bo breb nie ma kanalizacji |
|
Nowy kościół w Breb... |
|
... ale brama stylowa |
Rzeźbione
bramy nie pozwalają przejść obok nich obojętnie. Ale nie tylko one przyciągają wzrok.
Również wrota stodół są bogato zdobione i to bez wzglądu na to, czy stodoła jest
stara i drewniana, czy nowa i zbudowana z pustaków. Idziemy dalej. Chciałabym
sfotografować piękne wrota do murowanej stodoły w mijanym gospodarstwie, ale z
drogi zdjęcie dobrze nie wyjdzie. Na podwórku pojawia się mężczyzna. Na migi
pytam czy mogę wejść i pstryknąć fotkę. Gospodarz serdecznie zaprasza, pyta
skąd jesteśmy. Aaa, z Polski. A czy tam u was, na wsiach też zdobią wrota
stodół? – pyta. Nie? - Dziwi się kurtuazyjnie, ale czujemy, że jest dumny ze
swojej niepowtarzalnej tradycji. Żegnamy się i wychodzimy.
Nagle
słyszymy dzwonek telefonu. Odwracamy się gwałtownie. Nasz gospodarz wyciąga z
kieszeni komórkę i zaczyna rozmawiać. Patrzymy wymownie na siebie. Dziwnie w tym miejscu ten
przejaw cywilizacji wygląda. A może to my tak dobrze poczuliśmy się w
świecie dzieciństwa, że przeszkadza nam atrybut współczesności?
|
Bramka wejściowa do starego kościoła |
|
Przydrożny krzyż |
|
Stary kościół w Breb |
|
Kościół stoi na wzniesieniu, z tyłu jest cmentarz |
Idziemy
do starego kościoła. Jest drewniany, zbudowany na początku siedemnastego wieku.
Nie możemy wejść do środka, bo jest zamknięty. Nic dziwnego, nadal odprawiane
są tu prawosławne nabożeństwa. Otwarte są jednak malutkie okienka. Z ciekawością zaglądamy do środka. Ale
kolorowo. Ołtarz i ściany pokrywają haftowane nakrycia. Jest cicho i pięknie.
Na pobliskim cmentarzu pasą się kozy. Robimy zdjęcia.
|
Wnętrze starego kościoła w Breb... |
|
... jest zaskakuje nas ogromną liczbą gobelinów, makat i dywanów. |
|
Wszystko ręcznie haftowane |
|
Malowniczy, cichy cmentarzyk wokół kościoła ... |
|
... przypomina o upływającym czasie... |
|
... i żywi kozy |
Rano
budzi mnie dziwny odgłos. Miarowy stukot kamienia o metal. Skąd ja znam ten
dźwięk? Andrzej śpi. Patrzę na zegarek. Siódma. Wcześnie. Skąd ja znam ten stukot?
Eureka. Ostatni raz słyszałam ten dźwięk kilkadziesiąt lat temu u babci. Dźwięk
z naszego dzieciństwa. Ktoś ostrzy kosę na łące. Wciągam dresy, chwytam aparat i przez mokrą od rosy łakę biegnę zobaczyć kto to.
|
Rano obudził mnie dźwiek klepanej kosy |
|
W Breb spotyka się tradycja z nowoczesnością |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz