Do Lukki zawitaliśmy trzy lata temu i była to równie niespodziewana, jak cały nasz ówczesny wypad do Włoch, wizyta. Mocno zniesmaczeni i okropnie zmęczeni
przedłużającym się remontem mieszkanka postanowiliśmy rzucić wszystko na kilka
dni i wyjechać w siną dal. Przed siebie. Gdzie oczy poniosą. By oczyścić ciała
z kurzu, a dusze z myślenia o kolorach ścian. „Nakapaliśmy” paliwa do baku
Fordusia, spakowaliśmy niezbędny sprzęt kempingowy i opuściliśmy co prędzej
stolicę. Właśnie wtedy, szwendając się po staruszce Europie trafiliśmy do
Lukki. Szkoda, że tylko na kilka godzin.
18 września 2015 roku
Kemping w Pizie to miłe miejsce.
Ogromne, przygotowywane zapewne dla dużych kamperów, zacienione zieloną siatką
piazzole dają sporo biwakowej swobody i potrzebny na południu Europy cień,
niezłe łazienki nie odstraszają wyglądem, basen pozwala ochłodzić ciało w
gorące dni, a bliskość zabytkowego centrum miasta wybrać się piechotką na popołudniowoą
kawkę do centrum Pizy. Wszystkie te cechy wydały nam się zaletami na tyle
istotnymi, iż postanowiliśmy zostać kilka dni i zwiedzić okolicę. Dzisiaj jedziemy
do Lukki, miasta oddalonego od Pizy zaledwie o dwadzieścia kilometrów.
Już sam wjazd robi spore
wrażenie. Wąziutka Brama Świętego Piotra (Porta San Pietro) wydaje się nieprzystosowana dla współczesnych pojazdów. Jest zbudowana z cegły i
kamienia, idealnie wpasowana w miejskie mury obronne, ozdobiona rzeźbami dwóch
lwów i kilkoma oknami oraz loggią na piętrze, mająca po bokach dwa przejścia dla pieszych,
a w środku przeraźliwie wąski wjazd dla samochodów. Mimo wszystko ryzykujemy i
jak za dotknięciem czarodziejskiej różyczki przenosimy się kilkaset lat wstecz.
Lukka podobnie jak większość włoskich miast jest malutką zamkniętą kapsułką, w
której czas wyraźnie zwolnił i mimo napierającej zewsząd nowoczesności nie ma
zamiaru przyspieszyć. Nie jesteśmy pewni, czy wspaniale się żyje w takich
miejscach, bo metraż mieszkań w bardzo starych domach jest z założenia ograniczony, mury
kamienic są grube, schody strome, podwórka maciupeńkie i raczej bez zieleni,
turyści kłębią się pod oknami każdego lata, a wodę i prąd doprowadzono
relatywnie niedawno. Ale wypoczywa się w tych miejscach wprost bajecznie. Kłopoty
i troski współczesności przestają istnieć, są tylko wspaniałe zabytki, gorące
espresso, pyszna pizza i wakacyjny luz.
|
Latem Lukka zazwyczaj skąpąna jest w słonecznych promieniach |
Starą Lukkę otaczają
szesnastowieczne mury, jedne z najlepiej w Europie zachowanych tego typu
umocnień. Kilkanaście potężnych bastionów i 6 bram dawniej broniło miasta,
dzisiaj stanowią swoisty parko-deptak. Podziwiamy jeszcze przez chwilę Bramę
Świętego Piotra i zaparkowawszy Fordusia na malutkim parkingu (są miejsca, bo
pora jest wczesna) zagłębiamy się w labirynt uliczek wytyczonych jeszcze przez
starożytnych Rzymian.
Lukkę założyli Etruskowie, tajemniczy lud, który władał północnymi
Włochami od VI wieku przed naszą erą do mniej więcej I wieku naszej ery, kiedy
to na europejskiej scenie pojawili się znani wszystkim Rzymianie. To oni, jak
chce część naukowców, powoli Etrusków wchłonęli. Tak przy okazji: jeśli ktoś
kiedyś zastanawiał się skąd wzięła się nazwa Morza Tyrreńskiego to śpieszymy
wyjaśnić, że zawdzięczamy ją właśnie Etruskom. Morze Tyrreńskie znaczy po
prostu Morze Etruskie tyle, że po grecku. Sami Etruskowie nazywali siebie
Rasna, a Etruskami ochrzcili ich władcy Rzymu. Skomplikowane to wszystko
wracamy więc do Lukki.
|
Rower to we Włoszech bardzo popularny środek transportu. W każdym mieście są miejsca parkingowe dla tych pojazdów |
|
Ale dwukołowy pojazd można zostawić wszędzie |
Rzymianie rozgościli się w Lucce
już około 180 roku przed naszą erą, ale w historii starożytnej, zwłaszcza tej
podręcznikowej, zapisała się Lukka dopiero w 56 roku p.n.e. Wtedy to znani
pewnie wszystkim trzej panowie, czyli po łacinie trium viri: Gajusz Juliusz
Cezar, Gnejusz Pompejusz i Marek Licyniusz Krassus spotkali się w tym mieście
by odnowić swój, istniejący od 60 roku p.n.e. triumwirat. Śladów już dzisiaj po
tych panach w mieście właściwie nie ma, no chyba, że pozostałościami po
Rzymianach nazwiemy zbudowany na niegdysiejszym, rzymskim amfiteatrze, owalny
Pizza Amfiteatro, czy też kościół di San Michele in Foro, którego nazwa
wyraźnie świadczy o tym, że wzniesiono go na terenie dawnego, rzymskiego forum.
Właśnie podążamy w kierunku tej świątyni. Słońce coraz mocniej przygrzewa,
mniejsze i większe knajpki otwierają swoje podwoje i kuszą chłodnym cieniem
parasoli, sklepowe wystawy nęcą kolorami. Ludzi jest niezbyt wielu, zaledwie kilku
turystów, jak my obwieszonych aparatami fotograficznymi, wolnym krokiem
spaceruje po Via Vittorio Veneto, gdzieniegdzie jakiś mieszkaniec Lukki spieszy
z siateczką do sklepu po poranne, chrupiące bułeczki. Wychodzimy na Piazza di
Michele.
|
Piazza di Michele, na placu stoi pomnik szesnastowiecznego, włoskiego polityka Francesco Burlamacchi. Chciał on złamać hegemonię Medyceuszy w Toskanii za co zapłacił życiem |
Nazwa di Michele pochodzi od
kościoła pod wezwaniem świętego Michała, który króluje na placu, ale mieszkańcy
Lukki nazywają to miejsce również Square of the Chains, czyli Skwerem Łańcuchów, a to
stąd, że dookoła placu stoją niewielkie kolumienki połączone grubymi, kutymi
łańcuchami. Trzeba uważać, by się nie potknąć. Po rzymskim forum, prócz
kształty, nie ma znaku śladu, stoi za to kilka ślicznych, średniowiecznych
kamienic, których okna zdobią tak częste w Italii półokrągłe łuki. Ich czerwone, ceglane ściany bardzo malowniczo prezentują się w porannym słońcu. W jednym z narożników
placu, u wylotu Via Vittorio Veneto, „przycupnął” ozdobiony wielkim
zegarem, renesansowy Palazzo Pretorio, budynek, który swój obecny wygląd zyskał
w drugiej połowie XVI wieku, ale który stał tu już w wieku XIV. Dzisiaj, tak
jak przed wiekami, urzędują tu władze
sądownicze, a w otwartej loggi pod arkadami, zabezpieczony metalowym płotkiem przed
niesfornymi turystami, siedzi w postaci brązowego pomnika Matteo Civitali,
włoski, piętnastowieczny rzeźbiarz.
|
Palazzo Pretotio i ukryty w cieniu arkad pomnik rzeźbiarza Mateo Civitali |
|
Kamienice na Placu Michała, a dookoła łańcuchy |
|
Włoskie kamieniczki wygląd mają mnieco surowy, ale gdy się przyjrzysz.... |
Jednak to nie średniowieczne
kamieniczki i nie pałace przyciągają turystów na Piazza di Michele. Największą
atrakcję tego miejsca jest stojący na placu kościół. Chiesa di Michele In Foro
jest świątynią dwunastowieczną, ale jej poprzedniczka, również poświęcona
świętemu Michałowi stała w tym miejscu podobno już w VIII wieku. Wraz z innymi
turystami stajemy przed wyróżniającą go niezwykle oryginalną fasadą. Jest
piękna. Zdobią ją cztery rzędy loggii z nadzwyczajnymi kolumnami, po piętnaście
w niższych rzędach i po siedem w wyższych. Są umieszczone bardzo wysoko, ale
zadzieramy głowy i… każda jest inna. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nadzwyczajne.
Jest to styl romański, ale charakterystyczny dla Pizy i okolic. Może dlatego
tradycja przypisuje autorstwo tego budynku dwunastowiecznemu, włoskiemu
architektowi zwanemu Diotisalvi. Jest on znany z tego, że zaprojektował śliczne
baptysterium w Pizie. Wiemy to, bo podpisał się na jego wewnętrznych filarach.
Co do kościoła w Lucce – podpisów nie ma, więc pewności też nie. Głowy już nas trochę
bolą od zadzierania do góry, ale wzrok przyciąga umieszczona na szczycie
fasady, marmurowa figura patrona świątyni Archanioła Michała z dużymi,
metalowymi skrzydłami. Święty w prawej ręce trzyma włócznię, którą pokonuje zwijającego
się u jego stóp smoka. Towarzyszą mu dwaj grający na rogach aniołowie.
|
Kolumnady frontonu kościoła di Michele in Foro |
|
Kościół ledwo widoczny jest między ścianami kamienic |
|
Każda kolumienka jest inna |
|
Archanioł Michał pokonuje smoka |
|
Kościół di Michele in Foro w całej okazałości |
Jeszcze przez chwilę podziwiamy architekturę
budynków na Placu Michała i znikamy w wąziutkiej uliczce Via di Poggio. Idziemy zobaczyć dom, w którym urodził się
najbardziej chyba znany mieszkaniec Lukki, jeden z najlepszych włoskich
kompozytorów operowych, autor takich dzieł jak Tosca, Madama Butterfly, czy
Turandot – Giacomo Puccini. Via di Loggio, jak wiele podobnych uliczek w
włoskich miasteczkach jest po prostu wyłożoną płytami przestrzenią między
rzędami kilkupiętrowych kamienic. Żadnych jezdni, czy chodników, zresztą jest
tu na takie luksusy zbyt mało miejsca. Wysokie kamienice zasłaniają słoneczne
światło pozwalając schować się przed coraz mocniej grzejącym Słońcem. Oparte
o ściany domów rowery wyraźnie wskazują jakie pojazdy najlepiej sprawdzają się
w takich miasteczkach. Kilku sklepikarzy, prowadzących handel przy tej
malutkiej uliczce otworzyło już podwoje swoich marketów, wystawili oferowane
produkty na ulicę i nęcą turystów atrakcyjnymi w ich mniemaniu towarami, bo przecież nie
cenami. Idziemy wolniutko, noga za nogą. Chłód bijący od starych murów jest niezwykle
przyjemny. Ale uliczka jest krótka. Zaledwie kilkadziesiąt metrów. Już widać
jej koniec, już widać słoneczny blask zalewający malutki placyk.
|
Mijamy sklepiki otwierane przez właścicieli... |
|
... wabiące turystów kolorowymi wystawami |
|
Już widać koniec uliczki, już widać słoneczny blask zalewający malutki placyk. |
Na placyku, między
kawiarnianymi stolikami i krzesełkami stoi tyłem do swojego rodzinnego domu pomnik
Pucciniego. Kompozytor siedzi na eleganckim krześle zawadiacko założywszy nogę
na kolano. Jakiś dowcipny przechodzień włożył mu w dłoń czerwoną różę, która
już nieco podwiędła. Podchodzimy bliżej. Buciki wyglancowane, muszka pod szyją
zawiązana, tylko twarz jakaś mało do fotografii mistrza podobna. A może tylko
nam się tak wydaje?
|
Pomnik Pucciniego |
Rodzina Puccinich była w Lucce
znana. Kilka pokoleń mężczyzn grało na organach w tutejszej katedrze, niektórzy
nawet studiowali muzykę. Giacomo w dzieciństwie śpiewał w katedralnym chórze, następnie
ukończył w rodzinnym mieście szkołę muzyczną, na koniec zaś wyjechał na studia
do Mediolanu. Wraz z żoną, która również pochodziła z Lukki, całe życie
mieszkał w okolicy. Jego rodzinny dom, spora, narożna kamienica przy Via di
Loggio pod którą stoimy, dzisiaj mieści muzeum poświęcone sławnemu
kompozytorowi. Szkoda, że nie mamy czasu by je zwiedzić. Na pewno warto. Jeśli
ktoś jest fanem Pucciniego proponujemy też wycieczkę do nadmorskiej
miejscowości Torre del Lago. Tam, w willi, którą Puccini wybudował i w której z rodziną mieszkał długie lata również mieści się poświęcone mu muzeum.
Jeszcze do niedawna dom był własnością Simonetty Puccini, wnuczki kompozytora,
niestety starsza pani zmarła w grudniu ubiegłego roku w wieku 89 lat. W czyje
ręce trafi teraz muzeum w Torre del Lago nie wiemy. Sam Giacomo Puccini zmarł
w 1924 roku w Brukseli próbując wyleczyć raka gardła (palił dużo cygar). Dwa
lata później, jego syn Antonio sprowadził ciało ojca z Mediolanu i pochował je
w specjalnie stworzonym mauzoleum właśnie w willi w Torre del Lago.
|
Dom rodziny Puccinich w Lucce |
|
Giacomo i Andrzej |
Żegnamy kompozytora i
posiliwszy się smakowitą, prawdziwie włoską pizzą kupioną w malutkiej pizzerii idziemy w kierunku miejsca wokalnych popisów młodego Pucciniego, czyli do miejscowej katedry.
|
Włosi uprawiają zieleń gdzie się da... |
|
... i są bardzo kreatywni |
Przeciskamy się przez wąskie, w
większości zacienione ścianami leciwych kamienic, uliczki Lukki. W taki jak
dzisiaj, gorący, letni dzień cień i przyjemny chłód starych murów to prawdziwe
błogosławieństwo. Uwielbiamy klimat i atmosferę starych, włoskich miasteczek.
Jest wyjątkowa, niepowtarzalna i nie do opisania. Trzeba jej zakosztować i albo
się ją polubi albo nie. My pokochaliśmy i dlatego każdy powrót do Włoch to dla
nas wielka przyjemność. Wędrujemy dalej podziwiając kreatywność mieszkańców starych,
włoskich miasteczek, którzy brak zieleni trawników i parkowych drzew rekompensują
sobie stawiając w oknach lub przed drzwiami domów większe i mniejsze doniczki z
roślinami. Muszą o nie bardzo dbać, by w czasie panujących tu upałów utrzymać zieleń. Mijamy dwunastowieczny kościół Świętych Jana i Reparaty i po chwili
wychodzimy na zalany gorącym, słonecznym blaskiem plac Świętego Marcina. Jest
malutki i jak na plac katedralny wręcz przyciasnawy. Katedra wciśnięta w róg prostokątnej przestrzeni wygląda jakby została wgnieciona w ścianę sąsiedniego
domu. Gdyby nie przylegający do boku katedry kolejny plac (Pizza Antelminelli)
byłaby tak stłamszona przez okoliczne domy jak zbędna para skarpet w malutkiej szufladzie.
Tak to wygląda na pierwszy rzut oka, a właściwie na rzut naszych dwóch par oczu.
A przecież to najważniejsza świątynia w Lucce - Katedra pod wezwaniem Świętego
Marcina. Jeśliby jednak spojrzeć na wszystko z lotu ptaka to rzecz nie wygląda już tak strasznie. Kościół, wybudowany na planie krzyża, jest bardzo proporcjonalny
i znacznie większy niż placyk z frontu. Jedynie umiejscowiona z lewej strony
wieża stanowi problem, ale o tym za chwilę.
|
Po drodze mijamy kościół Świętych Jana i Reparaty |
|
Katedra Świętego Marcina wygląda jak wciśnieta jednym bokiem w wieżę |
|
Święty Marcin oddaje płaszcz biedakowi - rzeźba na frontonie katedry |
|
Kolumnada na frontonie katedry |
|
Płaskorzeźba nad wejściem do katedry |
Stajemy przed frontonem katedry i
zadzieramy głowy do góry. Nad portykiem przyciągają wzrok trzy rzędy, jakby
wykonanych z szydełkowanej koronki, kamiennych kolumn. Podobnie jak w przypadku
kościoła świętego Michała, jest to znakomity przykład stylu romańskiego, ale w
pięknej odmianie pizańskiej (pochodzącej z Pizy). Tylko te łuki portyku… .
Wyraźnie coś z nimi nie tak, coś budowniczym nie wyszło. Prawy jest węższy i
wygląda na najzwyklejszą w świecie niedoróbkę. Ta niedoróbka, dzisiaj
przedstawiana jako swego rodzaju atrakcja, jest efektem problemów jakie
stworzyła kamieniarzom zbyt blisko stojąca katedralna wieża. Jej podstawa
istniała już w 1061 roku i wyraźnie przeszkodziła w realizacji stworzonego w
1204 roku przez Guidetto da Como projektu fasady. Tylko jak to się stało, że
architekci obiektu, który przetrwał wieki, przetrwał kataklizmy i inne
nieszczęścia, nie potrafili dokładnie wymierzyć niewielkiej w końcu odległości?
Nie wiemy. Zresztą te niejednakowe łuki to nie jedyne odstępstwo od projektu
Guidetta. Nie zbudowano też na szczycie fasady ostatniego, czwartego rzędu
kolumnady i tympanonu.
Kręcimy się po portyku
podziwiając umieszczone nad wejściami płaskorzeźby. Katedra w Lucce obecny wygląd
zyskała w XI i XII wieku, ale to nie oznacza, że ma jedynie 800 lat. Nic
bardziej błędnego. Jest starsza, żeby nie powiedzieć znacznie starsza. Tradycja
mówi, że powstała w VI wieku, a jej budowę zainicjował ówczesny biskup Lukki
Święty Frediano, podobno irlandzki mnich, a może nawet syn króla Ulsteru. Tak
chce tradycja, pewne jest natomiast, że w 1060 roku Anzelmo da Baggio biskup
Lukki, a od 1061 papież Aleksander II, przebudował (a może zbudował) obecną katedrę,
z którą dopiero dwieście lat później problem mieli projektant i budowniczowie
frontonu.
Dywagujemy sobie przez chwilę nad
omylnością i nieomylnością dawnych mistrzów, rzucamy jeszcze okiem na sławny, umieszczony
na przylegającym do wieży filarze portyku, dwunastowieczny labirynt, symbol
męczącej drogi do zbawienia (podobny można zobaczyć w katedrze w Chartres i
pewnie dlatego niektórzy uważają, że to tajny znak templariuszy) i wreszcie
wchodzimy do środka.
|
Katedralne sklepienia są pięknie zdobione |
|
Mozaika na podłodze katedry |
Wnętrze jest stosunkowo jasne i
bardziej gotyckie niż romańskie, co może dziwić zważywszy na zewnętrzny wygląd
katedry. Białe kolumny oddzielają nawę główną od naw bocznych. Idziemy środkiem,
w kierunku ołtarza, podziwiając zdobne posadzki i malowane sklepienia. Jest
cicho i spokojnie, tylko nieliczni turyści suną pod ścianami pstrykając smartfonami
zdjęcia zgromadzonym tu dziełom. W
najważniejszym w tej świątyni miejscu jest jednak pusto i spokojnie,
podchodzimy więc bez problemu do ośmiokątnej kaplicy zabezpieczonej licznymi
złoconymi kratami. Zaprojektował i zbudował ją w 1484 roku architekt i
rzeźbiarz z Lukki Matteo Civitali. Skrywa najświętszą w Lucce relikwię Volto
Santo czyli Święte Oblicze. Ten ogromny, drewniany krucyfiks przedstawiający
zgodnie z tradycją prawdziwą twarz Chrystusa, wyrzeźbił podobno z cedru Nikodem, który
wraz z Józefem z Arymatei złożył ciało Jezusa do grobu. Rzeźba przybyła także podobno
do Lukki sama, płynąc najpierw łodzią
bez żagli i bez załogi, a następnie jadąc wozem ciągniętym przez
mocne woły, ale bez woźnicy. Tak mówią tradycja i legenda.
Zaglądamy przez zamknięte kraty
do środka. Ukrzyżowany Jezus ubrany jest w przewiązaną szarfą, bardziej
bizantyjską niż żydowską tunikę, a jego głowę zdobi złota korona. Niestety wiadomo
jest, że krucyfiks, na który patrzymy to jedynie trzynastowieczna kopia.
Oryginał został podobno zniszczony przez poszukujących relikwii pielgrzymów.
Podobno. Podobno. Podobno. Ale czy to ważne? Wszak nie na faktach wiara się
opiera.
Udając się w kierunku wyjścia z
katedry podziwiamy jeszcze obrazy: Ostatnią Wieczerzę Tintoretta (koniec XVIw.)
i Madonnę na Tronie z Dzieciątkiem i Świętymi Domenico Ghirlandaio (II
poł.XVw.).
|
Volto Santo - święty krucyfiks z Lukki |
|
Przez złocone kraty turyści usiłują robić zdjęcia |
|
Domenico Ghirlandaio Madonna na tronie z Dzieciątkiem i Świętymi ok.1479 Domena Publiczna |
|
Tintoretto Ostatnia Wieczerza 1592-1594 |
Znów zagłębiamy się w plątaninę
uroczo ciasnych, klimatycznych uliczek Lukki. Mijamy mnóstwo przyciągających
wzrok zaułków, kolejnych, nęcących kolorowymi wystawami sklepów, zdobnych
drewnianymi okiennicami kamienic. W niewielkich, wciśniętych między ciasno
stojące ściany domów, kawiarnianych ogródkach turyści i mieszkańcy Lukki
wypoczywają sącząc czarne jak smoła i mocne jak diabli espresso. Trochę
błądzimy, ale w niczym to nam nie przeszkadza. Za każdym zakrętem, za każdym
rogiem trafiamy w nowe, piękne, niepowtarzalne miejsce. Andrzej ciągnie mnie za
rękę i pokazuje przed siebie. W wąskim prześwicie między wysokimi ścianami
domów, na końcu kolejnej uliczki wyrasta wieża „z czuprynką”. To Torre Guinigi,
najwyższa taka budowla w mieście.
|
Zagłębiamy się w chłodne uliczki Lukki |
|
Zaglądamy w zaułki |
|
Nad domami góruje Wieża Guinigi |
Wieże, rzec by można przydomowe,
to taka włoska specyfika. Były charakterystyczne dla wielu tamtejszych miast.
Na początku czternastego wieku w Lucce stało ich około 250. Tę, którą właśnie
podziwiamy wybudowała z kamienia i cegły bardzo majętna rodzina bankierów i
kupców z Lukki. Nazywali się Guinigi. Ma ponad 44 metry wysokości i jest
jedyną prywatną wieżą w Lucce, której nie zburzono w XVI wieku. Kiedy na jej szczycie posadzono 7 dębów
dokładnie nie wiadomo, ale na piętnastowiecznych rycinach już były. Oczywiście to
nie te, które podziwiamy. Te wyglądają na znacznie młodsze.
|
Lukka ma wiele uroku |
|
Uliczka w Lucce |
Kolejne kilka minut spaceru
ciasnymi uliczkami i jesteśmy w miejscu, które najdobitniej udowadnia, że Lukka
była kiedyś rzymskim miastem. Piazza dell Amfiteatro czyli Plac Amfiteatralny
powstał dokładnie tu gdzie dawnej stała rzymska budowla o tej samej nazwie. Ma
jej owalny kształt i troszkę z jej ducha. Przez cztery łukowate bramy można
wejść do środka. Wchodzimy więc prawie tak jak kiedyś do Koloseum. Rozglądamy
się dookoła, jednak dzisiaj to miejsce poza kształtem już niczym nie przypomina
areny, na której w II wieku zmagali się gladiatorzy. W średniowieczu było to
miejsce zgromadzeń, później na fundamentach amfiteatru postawiono budynki
wykorzystywane jako magazyny, sklepy, a nawet więzienie. Dopiero w XIX wieku
architekt Lorenzo Nottolini doprowadził plac do stanu jaki prezentuje dzisiaj. Pełno
tu teraz osłoniętych białymi parasolami kafejek pozwalających spokojnie i w
ciszy wypocząć przy szklance chłodnego napoju. Tylko głęboko pod ziemią,
zaklęte w kamiennych głazach śpią duchy ludzi i zwierząt walczących tu niegdyś
o życie, ku uciesze gawiedzi. Chwilka zadumy nad ich losem i idziemy dalej, w
kierunku niedalekiej Bazyliki di San Frediano.
|
Jedna z bram prowadząca na Plac Amfiteatralny |
|
Na placu jest wiele kawiarenek |
|
Plac jest owalny jak niegdysiejszy amfiteatr |
|
Rowery, jedyne pojazdy na placu |
|
Cztery bramy prowadzą na plac, ale tylko jedna pokrywa się z oryginalnym wejściem do dawnego rzymskiego amfiteatru |
Basilica di San Frediano to jedna
z najstarszych świątyń w Lucce. Podobno jej pierwsze mury postawił w VI wieku wspominany
już biskup Frediano. W XII wieku świątynię zaczęto przebudowywać, a w XIII-XIV
wieku powstała wielka mozaika Wniebowstąpienie, której się teraz przyglądamy.
Jest wyraźnie bizantyjska. Chrystus na tronie, niesiony przez anioły srogo na
nas spogląda spod błękitnego nieba, a dwunastu apostołów, podobnie jak my,
zadziera głowy podziwiając cud wniebowzięcia. Reszta fasady kościoła jest
prosta, rzec by można za prosta, skromniutka. Gdyby nie ta mozaika pomyśleć by
można, że ktoś nie wykonał zadania do końca.
|
Basilica di San Frediano |
|
Chrystus groźnie patrzy z góry |
|
Wieża Basilici do San Frediano |
Kończymy powoli naszą wizytę w Lucce. Jeszcze przez
chwilę zatrzymujemy się na Pizza Napoleone.
|
Na Placu Napoleona |
|
Pomnik Marii Luizy |
Skąd Napoleon w Lucce. To już
nowsza historia. Otóż po tym jak sławetny Mały Kapral zdobył miasto w 1804,
oddał ją we władanie swojej siostrze Elizie Bonapartye po mężu Baciocchi. Jako
Wielka Księżna Toskanii rządziła Eliza w regionie do czasu upadku Napoleona. Po
niej, od 1815 roku swoje władcze skrzydła nad Lukką rozpostarła inna kobieta,
kobieta, której pomnik stoi dzisiaj na Placu Napoleona, Maria Luiza hiszpańska,
córka króla Hiszpanii Karola IV. I właśnie to Księżna Maria Luiza żegna nas
dzisiaj w Lucce. Idziemy do samochodu by wrócić na kemping do Pizy.