Za oknem śnieg, za oknem mróz
czyli zima pełną gębę. Ośnieżone drzewa i krzaki wyglądają bardzo malowniczo, a
sójki i sikory wreszcie zainteresowały się zawartością naszego karmnika. Trochę
więc na ocieplenie temperatury przypominamy jak było jeszcze niecały miesiąc
temu…. .
6 stycznia 2018
Przyjemne ciepełko, słoneczko
dziarsko przebijające się przez chmurki, radośnie ćwierkające ptaki wszystkie
te symptomy, tak zaskakujące w środku zimy zachęciły nas do wypadu za miasto.
Zaparzyliśmy w termosie kawę, przygotowaliśmy kanapki na drugie śniadanie i
wskoczyliśmy do samochodu. Teraz dziarsko podążamy w kierunku rzeki Bug, by
sprawdzić czy może wiosny tam nie widać. Na szosie, którą jedziemy jest
zaskakująco duży ruch. Spodziewaliśmy się, że ludziska, korzystając z wolnego
dnia, będą się wylegiwać w pieleszach, a tu proszę, rodzinki mkną zażywać świeżego
powietrza na łonie przyrody.
|
Droga zagłębia się w las |
W Niegowie zjeżdżamy z
dwupasmówki. Wreszcie jesteśmy sami, cichnie w oddali szum pędzących samochodów,
droga zagłębia się w las. Brak liści na krzakach pozwala sięgnąć wzrokiem bardzo
daleko. Przyroda, która wiosną buchnie świeżutką zielenią nowych pędów, dzisiaj
jeszcze spokojnie drzemie, a może nawet śpi. Wśród niczym nie osłonionych pni zauważamy
migoczącą w słońcu wodę. Dojeżdżamy do mostu spinającego dwa brzegi rzeki
Fiszor. Jest tak pięknie, że chwytam aparat, wyskakuję z autka, wbiegam na most
i pstrykam szerokiej w tym miejscu rzece fotki. Niby nic tu nie ma, trawy są
suche, a drzewa łyse bez liści, ale świecące słońce powoduje, że widok
zachwyca.
|
Most spina brzegi rzeki Fiszor |
|
Malowniczy Fiszor |
|
Spływy kajakowe Fiszorem na pewno są atrakcyjne |
Fiszor to niewielka, zaledwie
dwudziestoparokilometrowa rzeka, lewy dopływ Bugu. Latem, podobnie jak na wielu
tego typu ciekach w Polsce, organizowane są tu spływy kajakowe. Przecinając
starorzecze Bugu Fiszor tworzy liczne malownicze rozlewiska, które są domem dla
wielu gatunków ptaków i ssaków, o gadach, płazach, rybach i owadach nie
wspominając. Nawet dzisiaj widzimy zaskakujący urok tej rzeki, a letnia, kajakowa
wyprawa Fiszorem wydaje się być atrakcyjniejsza niż na przykład obleganym przez
Warszawiaków i trochę brudnawym Świdrem. Trzeba będzie spróbować.
Robimy jeszcze kilka zdjęć i
wśród zieleniejących oziminami pół, przez nadbużańskie wioski jedziemy do wsi
Młynarze.
|
Malownicze krzyże są stałym elementem krajobrazu polskiej wsi |
|
Fiszor w styczniu😃 |
|
Droga wiedzie przez nadbużańskie wioski |
Młynarze są dzisiaj popularną miejscowością
wypoczynkową, pełną leśnych działek rekreacyjnych, na których ich właściciel
wybudowali większe lub mniejsze domy. Latem jest tu zapewnie gwarno i tłoczno. Teraz
wszędzie panuje kojąca cisza, jedynie w nielicznych gospodarstwach szczekają zaniepokojone
naszą obecnością psy, a na pobliskiej działce jakiś pan pali liście, o czym
świadczy wzbijający się w niebo, sinawy dymek. Stajemy na rozstaju dróg. Rosochata
wierzba, jak sterany przez życie stróż, pilnuje przejazdu. Chyba jesteśmy w centrum dawnych Młynarzy. Nagle naszą uwagę
przykuwa stojąca po lewej stronie, nieco obco wyglądająca w sielskim wiejskim otoczeniu,
biała, przymocowana do wysokiej rury tablica informacyjna. Obwieszcza ona wszem
i wobec, że gęste krzaki po prawej stronie drogi to stary cmentarz ewangelicki.
Wysiadamy. Gdyby nie ta tablica, to ten stromy, zarośnięty wysokimi sosnami
wzgórek na pewno nie skojarzył by się nam z miejscem wiecznego spoczynku. Stoimy
na środku pustej drogi i zastanawiamy się, czy wypada chodzić po grobach. Bo
przecież skoro to cmentarz, to są tu pochowani ludzie. Wytrzeszczamy oczy
starając się przebić wzrokiem gęste zarośla, ale grobów nie widać, jedynie wśród
splatanych gałęzi zauważamy wysoki, stary, drewniany krzyż. I śmieci.
|
Ten wzgórek to cmentarz |
|
Niewielkie betonowe elementy są jedyną pozostałością po cmenarzu |
|
Wśród drzew stoi drewniany krzyż |
Nie
wiemy, kto ustawił tablicę informującą, że to cmentarz (podobno członkowie
działającego od 2017 roku stowarzyszenia Nadbużańskie Młynarze), ale wypadało
by też troszkę tu posprzątać. Przynajmniej pozbierać śmieci.
Cmentarz był chyba niewielki. Za
wzgórkiem i za rozciągniętym na wysokości kolan, niebezpiecznym drutem
kolczastym, stoi drewniany budynek gospodarczy, a kilka metrów dalej murowana
stodoła. Leżą tam też poprzewracane, murowane słupki dawnego cmentarnego
ogrodzenia. Widok jest smutny. Potykam się o leżący na ziemi, skryty wśród gnijących
liści nagrobek. Napis jest bardzo wyraźny: Wilhelm Nehring zmarł w 1889 roku. Nienajlepiej
to wszystko świadczy zarówno o władzach gminy jak i o dzisiejszych mieszkańcach
Młynarzy i letnikach budujących tutaj domy. Chwali się wprawdzie to, że postawili
tablicę informacyjną i troszkę tu pewnie posprzątali, ale jak się powiedziało A,
to przydałoby się też powiedzieć B. Można przecież wygospodarować dzionek, lub
dwa, skrzyknąć się i jeszcze raz tu posprzątać. Przepraszamy, że się czepiamy,
ale nie lubimy, gdy niszczeją historyczne miejsca. Żadne, nawet niemieckie. A
to miejsce to jednak kawał historii tej malutkiej, nadbużańskiej wioski.
|
Nagrobek Wilhelma Nahringa |
|
Za wzgórkiem i za rozciągniętym na wysokości kolan, niebezpiecznym drutem kolczastym, stoją drewniany budynek gospodarczy i murowana stodoła |
Cmentarz w Młynarzach to
pozostałość po mieszkających tu kiedyś niemieckich osadnikach. Przybyli na te
tereny w pierwszej połowie XIX wieku sprowadzeni przez pruskie władze (nie
byliśmy wówczas krajem wolnym). Reprezentowali wysoką kulturę rolną, więc
powierzono im zadanie zagospodarowania trudnych, zabagnionych, nadbużańskich terenów.
Zaczęli tworzyć własne wioski, budować domy modlitwy i szkoły, zakładać małe
cmentarze. Właśnie na takim cmentarzyku teraz stoimy. W czasie narodowych,
niepodległościowych zrywów i wojen różnie to z tymi osadnikami bywało.
Powstania styczniowego nie popierali, z najeźdźcami w czasie II wojny światowej
kolaborowali utrudniając – delikatnie mówiąc - życie polskim sąsiadom. Zapłacili
za to wysiedleniem. W 1945 roku spakowali manatki i opuścili te tereny, a ich
domy jako mienie poniemieckie przekazano Polakom. Pozostały cmentarze.
|
Rosochata wierzba, jak sterany przez życie stróż, pilnuje przejazdu |
|
Pośród rekreacyjnych działek, wąską ale wygodna leśną dróżką jedziemy nad Bug |
Idąc w kierunku samochodu myślimy
o tym, jak trudne i niepotrzebnie skomplikowane bywają międzyludzkie relacje, i
o tym, że na Litwie, Białorusi i Ukrainie też są zaniedbane cmentarze tyle, że
nasze, Polskie. Złość, nienawiść i poczucie krzywdy długo nie przemija i sięga
jak widać po grób.
Czas wrócić do rzeczywistości.
Pośród rekreacyjnych działek, wąską ale wygodna leśną dróżką jedziemy nad Bug.
Rzeka jest tu szeroka, bystro płynąca i niezwykle malownicza. Parkujemy między
drzewami, a płotem ostatniej rekreacyjnej działki, tuż obok autka przygotowującej się do pikniku rodzinki
wędkarzy. Panowie rozstawiają wędziska, a panie turystyczne mebelki. Jest też
grill. Ryby miejcie się na baczności.
|
Suche trawy złotą linią odcinają od szaroniebieskiej wody przeciwległy brzeg |
|
Kaczki na Bugu |
Schodzimy nad wodę. Suche trawy
złotą linią odcinają od szaroniebieskiej wody przeciwległy brzeg. Błękitne
niebo odbija się malowniczo w rwącej wodzie. Gromady krzyżówek bawią się
radośnie w spływ po rzece. Podlatują pod prąd i krzycząc szybko spływają z
prądem. Pewnie cieszy je ciepło i słońce.
|
Stare chaty nad Bugiem i Fiszorem są piękne. Zwłaszcza w słonecznym świetle |
|
Słońce przygrzewa coraz mocniej |
|
Na polach stoi woda |
|
Oziminy zielenią się |
Nie chcąc zakłócać spokoju
wędkującej rodzince zmieniamy miejsce postoju. Przenosimy się nad rozlewiska
rzeki Fiszor.
|
Wiejska droga |
|
Jezioro Łabędzie? Nie to Fiszor |
|
Lecą ptaki |
|
Piękne ptaki |
|
Bardzo piękne ptaki |
Niebo robi się coraz błękitniejesz. Słońce świeci coraz mocniej
ogrzewając powietrze. Po rzece dostojnie suną szukające czegoś do zjedzenia łabędzie,
spłoszone czaple szumiąc białymi skrzydłami przelatują nad naszymi głowami, czarne
jak smoła kormorany siedząc spokojnie na drzewie suszą rozpostarte skrzydła,
para kruków krzyczy coś do siebie wysoko na niebie, a przestraszona sarenka
umyka przez opłotki niedalekich zagród. Przed nami kilkadziesiąt minut spaceru w
styczniowym, przyrodniczym raju.
|
Sarna błyska lustrem |
|
Łabędzie szukają pokarmu, przelatują czaple |
|
Lecą łabędzie |
|
Kormorany suszą skrzydła |
|
Czapla zrywa się do lotu |
Czas biegnie szybko, niedługo
zacznie się ściemniać pora więc wracać do domu. Rezygnujemy z powrotnej jazdy
ruchliwą drogą szybkiego ruchu i skręcamy na lokalną szosę prowadzącą wzdłuż
Bugu aż do Nieporętu.
|
Nadbużańskie krajobrazy |
|
Andrzej nalewa kawkę |
|
Dzielę się z łabędziami bułką |
|
Łakomczuch |
|
Łabędzie na wodzie |
|
Na Fiszorze fajno jest😃 |
|
Rozlewiska Fiszora |
W Marianowie naszą uwagę przykuwa stara, drewniana, mocno
już nadgryziona zębem czasu przydrożna kapliczka. Kilkadziesiąt metrów dalej
stoi jej następczyni. Murowana i nowa. Po jednej stronie drogi rozsiadły się chłopskie
zagrody i pola, po drugiej rozległe mokradła i rzeka. Kapliczki wyglądają jak
strażnicy broniący ludzi przed powodzią. Ta drewniana pochodzi z
dziewiętnastego wieku. Jest malowniczo wciśnięta między dwa stare, grube
drzewa. Pewnie gdy budowano kapliczkę były to małe, cieniutkie roślinki. Przez
lata troszkę im się urosło i dzisiaj ściskają pniami niczym silnymi ramionami
nadwątloną przez czas kapliczkę, bacząc by wiatr i czas jej nie przewróciły. Ta
jednak mimo upływu czasu trzyma się nieźle, chociaż mały remoncik by się
przydał. Jest jednonawowa, ze spadzistym dachem, oszalowana deskami, ozdobiona
niewielką wieżyczka posadowioną na dwuspadowym dachu. Miejmy nadzieję, że jakaś
litościwa dusza przybije odpadające ozdobne listwy i załata dziury w
eternitowym dachu.
|
Wierzby zawsze są piękne |
|
Kapliczka w Marianowie |
|
Pilnują jej stare drzewa |
|
Wieżyczka na dachu kapliczki |
|
Dwie kapliczki w Marianowie. Za kapliczkami rozlewiska Fiszora |
Kilka kilometrów dalej przydrożna
tablica informuje wszystkich, że w Ślężanach stoi neoklasycystyczny pałac z
końca dziewiętnastego wieku. Nie przeoczymy takiej okazji, jedziemy zobaczyć
ten zabytek, któremu jakoś udało się przetrwać obie wojny, a przede wszystkim
powojenną niechęć do tego typu własności. Wybudował go (oczywiście nie
osobiście) Jan von Egert, który kupił okoliczne włości od nijakich Chajęckich z
Chajęt. Nowy właściciel nie tylko postawił na nadbużańskiej skarpie dom, ale
też uruchomił w Ślężanach browar produkujący piwo bawarskie. Na początku
dwudziestego wieku w pałacu mieszkała już rodzina Chełmińskich, o której
niewiele się dowiedzieliśmy, wiemy natomiast, że w czasie wojny pałac został
zniszczony. Okres powojenny też nie był dla ślężańskiego zabytku łaskawy,
budynek wprawdzie wyremontowano, ale jak wiele tego typu budowli dostał się w
użytkowanie Państwowemu Gospodarstwu Rolnemu. Gdy zmienił się ustrój mocno
wyeksploatowany gmach objął we władanie bank PKO.
|
Pałac w Ślężanach |
Dzisiaj pałac jest w rękach
prywatnych. Z jednej strony to dobrze, bo ruina i unicestwienie mu raczej nie
grożą, ale z drugiej strony nawet z daleka zobaczyć go nie można, bo schowany
jest w parku do którego wstępu bronią płot i brama. Rzucamy więc tylko na pałac
okiem z oddali i nie chcąc zakłócać krzątającym się po podjeździe właścicielom
spokoju zawracamy. Pełni wrażeń gnamy już prosto do domu.
|
Taniec |
|
Nasz portret |