sobota, 3 grudnia 2016

Żółw po grecku czyli gadki o gadach



Oto kolejna porcja wspomnień z naszej tegorocznej, wrześniowej podróży do Grecji:

8 września 2016r.

Obudziłam się i nie otwierając oczu zaczęłam nasłuchiwać. Cisza. Zupełna cisza. Nawet psy nie szczekają.
Nic nie tłucze w dach samochodu.
Nie słychać zawodzenia wiatru, ani przejmujących trzasków walących w drzewa piorunów.
Nie słychać też groźnych pomruków na przemian zbliżającej się lub oddalającej burzy.
Tak było niestety całą wczorajszą noc spędzoną na kempingu w Mitrze koło Sparty. 12 godzin potopu, nawałnicy i burz przychodzących i odchodzących jedna po drugiej. 12 godzin szaleństw pogody nad Peloponezem, pogody, która zniweczyła dorobek wielu ludzi, zalała wiele domów, pól i oliwnych gajów, zniszczyła drogi i pobrudziła jeszcze dwa dni temu lazurowe morze.
Pogody, która niestety zabiła kilka osób.
A my nieświadomi dziejącej się tragedii spokojnie spaliśmy w naszym Fordusiu ustawionym przezornie na utwardzonej żwirkiem górce, na kempingu Castle View, pewni, że ten dzielny samochód to najbezpieczniejsze miejsce pod Słońcem.
Tak było poprzedniej nocy. A dzisiaj?
Odsłoniłam okno samochodu i patrzę w niebo. Lazuru brak, chmury są. Na upalny skwar i nieskazitelnie czyste niebo raczej liczyć nie możemy. A wczoraj po południu, gdy dotarliśmy do Areopoli na półwyspie Manii, myślałam, że anomalie pogodowe mamy już za sobą. Znowu zobaczyliśmy greckie, błękitne niebo. Słońce niemiłosiernie paliło, ale urokliwe uliczki Areopoli wyglądały w jego świetle bajecznie urokliwie. Trzeba się jednak cieszyć tym co jest, czyli ciepłem i brakiem deszczu. Jesteśmy w Kalamacie. W planach mamy szybki przejazd na północ, do Olimpii. Nie ma się co guzdrać. Trzeba wstawać.

*  *  *

Andrzej pilnuje kempingowej dyscypliny. Dzięki temu zawsze mamy na drogę kanapki i w termosie kawę. Nie wiem czy bez jego nacisków włączyłabym się do przygotowywania prowiantu. Wieczorem zniechęca mnie zmęczenie, rano …, no właśnie co zniechęca mnie do robienia kanapek rano? Trzeba powiedzieć sobie prawdę. Rano zniechęca mnie lenistwo.
Tym razem i kanapki i kawa już są gotowe. Ostatnie ulewy jasno nam uświadomiły, że trzeba wszystko robić wtedy gdy natura na to pozwala, bo później może być różnie. Dlatego wczorajszego, pogodnego wieczora Andrzej zrobił kawę, ja kilka kanapek.
Rybacy z Kalamaty handlują tym co złowili w nocy
Słońce bez powodzenia usiłuje przebić się przez chmurzyska, ale dzień zapowiada się ciepły. Wyjeżdżamy z Kalamaty. Jeszcze tylko ostatni rzut oka na malutkie, rybackie łódki-łupinki, jakich używają Grecy do połowów ryb. Już wróciły z nocnej wyprawy na morze, a ich właściciele sprzedają prosto z pokładu to co wpadło w sieci. Kupujący wybierają świeżutki towar, przyglądając się temu co rybacy mają do zaoferowania.
Żegnamy budzącą się do życia Kalamatę, by najpierw autostradą, a potem – jak to mamy w zwyczaju – bocznymi drogami popędzić do Olimpii. Dopiero za miastem widzimy, że sprzątanie po burzy nie wszędzie dobiegło końca.
Wyjazd z Kalamaty

Mijamy samochody pogniecione jak puszki po piwie

Mijamy stosy naniesionych przez wodę gałęzi
Bardzo ostrożnie jedziemy po błocie, które na asfalt spłynęło z gór. Razem z brunatną breją na drogę zjechało wszystko co tylko wodzie udało się porwać. Mijamy sterty gałęzi, kamieni, poniszczone auta, zalane wodą pola i oliwne gaje. Ludzie z miotłami, łopatami i ogrodowymi wężami walczą z wszechobecną brudną mazią. Masz Fordzik też się ubrudził błotem zalegającym szosę. Po powrocie do Polski trzeba będzie wyszorować mu „brzuszek”.
Plaża w Agiannakiz
Jedziemy wzdłuż wybrzeża. Z szosy wprawdzie morza nie widać, ale wiemy, że jest niedaleko więc skręcamy w boczną drogę, która wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi oraz naszej mapie powinna doprowadzić do plaży. Andrzej wyczytał w przewodniku, że w tej części Grecji są one duże i ładne. To prawda. Wielka, szeroka i jak na greckie warunki można powiedzieć, że piaszczysta plaża wygląda obiecująco. Biegnę nad wodę w poszukiwaniu „skarbów”. Niestety pięknych muszli brak. Właściwie nigdzie ich w Grecji do tej pory nie znalazłam, więc nie czuję się specjalnie zawiedziona. Wokoło pusto i trochę wietrznie. Z nieba zwisają biało-granatowe, nie wieszczące nic dobrego, chmury. Zastanawiamy się co, nie najlepsza pogoda czy koniec sezonu, spowodowały ten brak zainteresowania tak urokliwym i sprzyjającym plażowaniu miejscem. Tylko opuszczony, ale sądząc z wyposażenie, jeszcze kilka dni temu działający, plażowy bar świadczy o tym, że niedawno byli tu ludzie. Mocno wieje. Chowamy się za Fordzika i pijemy kawę.

Zapomniany bar na plaży
Intrygują mnie dziwne, okolone powbijanymi w żwirek kijkami, przykryte lekką, aluminiową kratką miejsca na plaży. Jest ich sporo. Wyglądają jak wykonane przez dzieci, niedokończone, dziwaczne, piaskowo-patyczkowe budowle. Wszystkie są do siebie podobne. Zauważam karteczki z napisami poprzyczepiane do wbitych w plażę suchych kijków. Podchodzę i czytam. Wołam Andrzeja. Powinnam była się domyślić. To gniazda żółwi.
Zabezpieczone przez nieuwagą plazowiczów gniazda żółwi Caretta Caretta

Tabliczki informacyjne na żółwich gniazdach
Na karteczkach zabezpieczonych przed zamoknięciem napisano w trzech językach: „Uwaga, proszę nie niszczyć. Monitorowane gniazda zagrożonych morskich żółwi Caretta Caretta. Chronione prawem”. Odruchowo zaczynamy mówić ciszej. Przecież pod piaskiem są żółwiowe dzieci. Jeszcze w jajkach, ale zawsze. Nie powinniśmy im przeszkadzać w narodzinach.
Żółwie Caretta to jedna z atrakcji turystycznych Grecji, a zwłaszcza wyspy Zakynthos. Przebojem tamtejszych biur podróży są morskie wyprawy „na żółwie”. Oczywiście z aparatami fotograficznymi. Bardzo chcieliśmy zobaczyć te duże, ważące do 200 kilogramów gady pływające wśród morskich fal. Niestety pogoda pokrzyżowała nam plany i o promowej wycieczce na Zakynthos musimy zapomnieć. Może dlatego tak bardzo cieszą mniemnie te skromnie wyglądające gniazda na plaży w Agiannakiz.
Żółw Caretta Caretta
Żółw Caretta jest jednym z siedmiu morskich żółwi żyjących na Ziemi. Występuje nie tylko w Morzu Śródziemnym, ale również na Atlantyku, w Oceanach Spokojnym i Indyjskim. Gniazda samice budują na plażach, najczęściej na tych, na których same się urodziły. Wygrzebują dołki i składają do nich nawet ponad 100 jaj. Właśnie nad takim dołkiem zbudowanym przez żółwiową mamę stoimy. Młode żółwiki po urodzeniu pędzą do wody i już do końca życia muszą radzić sobie same. Te z "naszego" dołka będą miały blisko. Fajnie by było taki wyścig o życie, bo głodne ptaki tylko czekają okazji, zobaczyć, ale cóż nie jest nam to dane. Może kiedyś przyjedziemy na Zakynthos, zostaniemy dłużej i spróbujemy poobserwować z daleka te piękne zwierzęta; gady, które o życie muszą walczyć nie tylko z naturalnymi wrogami, ale też z ludźmi bez pardonu anektującymi piaszczyste wybrzeża, ich odwieczne miejsca rozrodu. Na szczęście grecki rząd stara się chronić żółwie. Na „żółwiowe” plaże na Zakynthos nie wolno na przykład wchodzić nocą, gdy samice wychodzą z wody składać jaja, nie wolno w plaże wbijać parasoli, by nie uszkadzać jaj, nie wolno zostawiać na plażach plastikowych śmieci, zwłaszcza charakterystycznych dla naszej cywilizacji woreczków foliowych, by żółwie ich nie zjadały myląc z meduzami (tak jakby śmiecenie w innych miejscach było w porządku). Od marca do sierpnia (podczas okresu rozrodczego Caretta Caretta), od 22.00 do rana, ze wzglądu na czyniony, a niemiły żółwiom hałas nie lądują też na Zakynthos i nie startują samoloty. Tylko czy to zatrzyma gromady turystów?
Tym wszystkim, którzy chcą o żółwiach Caretta Caretta dowiedzieć się więcej polecam:
Okres lęgowy żółwi Caretta jest długi i trwa od czerwca do września. Jeśli jednak ktoś chce zobaczyć naprawdę wielki wylęg, setki biegnących do wody w wyścigu o życie maluchów, to powinien wybrać się na Florydę. Rocznie panie żółwiowe carettowe budują tam około 70 tysięcy gniazd. W Europie dużo mniej, ale można je poza Grecją spotkać na południowo-zachodnich wybrzeżach naszego kontynentu, w Turcji i na Cyprze.
A skoro już o żółwiach piszemy to w Grecji w stanie dzikim spotkaliśmy je kilkakrotnie. Były to jednak żółwie lądowe.
Żółw grecki w Grecji
Bardzo popularny wśród hodowców żółw grecki wylazł pod moje nogi z niskich i mokrych krzaczków w ruinach starożytnego Dion pod górą Olimp. Z nieba lał się wtedy na starożytne kamienie potworny żar,  podeszłam więc do dających trochę cienia krzaków przez które płynęła woda. Tam spotkałam gada. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Podniosłam go delikatnie za karapaks chcąc sprawdzić czy jest chłopczykiem czy dziewczynką. Nie był zadowolony (on, bo okazał się chłopcem) syknął ze złością dając mi do zrozumienia, że jestem intruzem w jego spokojnym świecie. Szybko odstawiłam zwierzątko na ziemię. Żółwie są bardzo silne, mógł więc przestraszony wyrwać się z moich rąk i upaść na kamienie. To groziło pęknięcie jego skorupy. Żółwik odwrócił się do mnie ogonem i z godnością odmaszerował w krzaczki. Raczej mnie nie polubił, ale nawet go rozumiem. Też bym nie była zadowolona gdyby jakiś wielkolud mną wymachiwał w powietrzu.
Szukam cienia wśród ruin Dion

Niespodziewane spotkanie

Żółw grecki w Grecji

Mały ale śliczny

Chyba mnie nie polubił
Kolejnego żółwia zobaczyliśmy w Atenach. Odpoczywając w cieniu drzew rosnących w tamtejszym parku dojrzeliśmy jak sporych rozmiarów zwierze dostojnie przecina parkową alejkę. Był to prawdopodobnie żółw obrzeżony (nie jestem reptiliologiem). Miał 40 cm długości. Bardzo szybko uciekał w krzaki. Żółw obrzeżony to największy europejski żółw lądowy, mieliśmy więc szczęście mogąc go zobaczyć w naturze. Niestety przyjdą pewnie czasy gdy to nie będzie już możliwe. Populacja zarówno żółwi greckich jak i obrzeżonych powoli, ale jednak spada. Niszczymy ekosystemy w których żyją te zwierzęta.
Żółw obrzeżony 

Spotkanie w parku

Żółw miał około czterdziestu centymetrów długości

Nasze pragnienie zobaczenia żółwia Caretta Caretta w naturze również się spełniło. Stało się to, w porcie rybackim, w miejscowości Amfilochia nad Zatoką Ambrakijską nad Morzem Jońskim. Pokazał nam go tamtejszy rybak. Nie wiedzieliśmy dlaczego uporczywie przywołuje do siebie nas, turystów parkujących przy nabrzeżu, wcinających kanapki i być może troszeczkę przeszkadzających mu w wędkowaniu. Gdy w końcu zorientowaliśmy się o co chodzi i podeszliśmy, żółw już tylko mignął w falach i odpłynął. Był mały, miał nie więcej niż 40 cm długości, ale był prawdziwy, żywy, morski, piękny.
Właśnie w tym porciku zobaczyliśmy młodego żółwia Caretta Caretta
Zostawiamy za sobą małe żółwiki z plaży w Agiannakiz i ruszamy w kierunku najbliższego celu naszej podróży – starożytnej Olimpii.

* * *
O tym dlaczego ta miejscowość wszystkim kojarząca się ze sporem, nam kojarzyć się będzie z wiatrem i trzcinami w następnym poście z "bałkańskiej" serii.
Zapraszamy, a jeśli chcesz otrzymać informację o pojawieniu się kolejnego fragmentu relacji subskrybuj bloga.

2 komentarze: