sobota, 31 grudnia 2016

Nowe Miasto na Nowy Rok


Kilka tysięcy kilometrów po Bałkanach dało w kość naszemu, dzielnemu samochodowi pieszczotliwie zwanemu Fordusiem. Kochana maszynka nie psuje się w podróży, ale po powrocie… owszem. Ma jednak kilkanaście lat, więc nie dziwota. Tak czy inaczej autko wymaga – jak to się teraz modnie mówi – rewitalizacji. Przesiedliśmy się, więc póki co do innego pojazdu i wydatnie skróciliśmy wyjazdy. Z kilku tygodni do kilku godzin. Ale podróż to podróż. Nie ważne jak daleka, ważne jak fajna.

Lekki mróz, świecące Słoneczko i poświątecznie pełne brzuchy zachęciły do ruchu, więc wybraliśmy się pospacerować po warszawskim Nowym Mieście. Kilkadziesiąt minut jazdy i byliśmy u celu, na ulicy Freta. A propos – czy ktoś z Państwa zastanawiał się kiedykolwiek, kim lub czym był ów Fret? Otóż sprawdziliśmy. Są dwie wersje: pierwsza mówi, że nazwa ulicy łączącej barbakan z Zakroczymską pochodzi od łacińskiego terminu fretha nova civitatis, który oznacza ugór nowomiejski; druga wersja przytacza średniowieczne niemieckie słowo freiheit mające oznaczać miejsce targów przed bramą. Obie wersje prawdopodobne, ale nam bardziej pasują miejskie ugory.

Warszawski barbakan widziany z ulicy Freta

Stoimy pod barbakanem. Po prawej stronie mamy Stare, w lewo natomiast Nowe Miasto. Idziemy w lewo przypominając sobie po drodze skąd się wzięła część stolicy, którą widzimy przed sobą. Miejsce, pozostawione za plecami, dzisiaj nazywane warszawskim Starym Miastem, nie jest - wbrew pozorom - najstarszą siedzibą książąt mazowieckich. Do drugiej połowy XIII wieku władcy tego kawałka Polski mieszkali i urzędowali w drewnianym grodzie zwanym Jazdowem. Mieścił się on kilka kilometrów na południe od raczej niewielkiej wówczas, prawdopodobnie rybackiej, wioski zwanej Warszewą, tam gdzie dzisiaj stoi wybudowany w XVII wieku Zamek Ujazdowski (obecnie Muzeum Sztuki Współczesnej).
Gród w Jazdowie powstał w XII lub w XIII wieku. Władca i jego drużyna zajmowali się między innymi obroną szlaku handlowego, który w niedalekiej wsi Solec, przecinał królową polskich rzek Wisłę. Właśnie w Solcu była w tamtych czasach przeprawa przez rzekę. Niestety w drugiej połowie XIII wieku na Jazdów napali Litwini. Spalili oczywiście drewniany gród, zabili księcia mazowieckiego Siemowita I i jeszcze jakby tego było mało porwali jego syna Konrada. Zniszczenia i straty były na tyle duże, że wkrótce po tym wydarzeniu oficjalną, książęcą siedzibę przeniesiono kilka kilometrów na północ, do wsi Warszowa. Zorganizowano też w nowum miejscu nową przeprawę przez Wisłę. Jazdów pozostał letnią rezydencją.
Nowy gród jeden z książąt - Bolesław II Mazowiecki lub jego starszy brat Konrad II (na szczęście wrócił z litewskiej niewoli) - kazał zbudować w miejscu gdzie dzisiaj stoi Zamek Królewski. I w ten sposób około 1300 roku mała , niewiele znacząca wioska zmieniła się w gród dzisiaj nazywany warszawską starówką.

Warszawski barbakan widziany od strony
 Starego Miasta. Za nim był trakt
 do Zakroczymia, a później powstało
 Nowe Miasto


Ulica Mostowa biegnie wzdłuż staromiejskich murów.
 W dawnych latach prowadziła do przeprawy
 na Wiśle. Nazywała się wówczas Walischewo
 lub Przewoźną. Nazwę Mostowa
 nadano  jej w XVII wieku
Nowopowstały gród rósł i rósł, przybywało też ludzi, którzy chcieli się w nim osiedlać. Wkrótce zaczęło brakować miejsca w obrębie murów. Zrobiło się ciasno. Książe mazowiecki Janusz I Starszy na początku XV wieku zdecydował, że trzeba problem szybko rozwiązać. Po północnej stronie staromiejskich murów, właśnie przy trakcie wiodącym do Zakroczymia lokował kolejne miasto. Nazwał je Nową Warszawą. Nadał mu też herb: panna i jednorożec. I funkcjonowały sobie tak te dwa miasta obok siebie przez ponad 380 lat. Dopiero w 1791 roku zostały połączone.

Świąteczne dekoracje na ulicy Freta
 (widok w kierunku Zakroczymskiej)
 wieczorem na pewno wyglądają wspaniale.
 W dzień nie są zbyt dekoracyjne.

Ulicą Freta docieramy do nowomiejskiego rynku. Jest niezwykle malowniczy, o dziwnym, niezbyt regularnym, jak na rynek, kształcie i chyba trochę niedoceniany: zarówno przez turystów jak i spacerowiczów. Na warszawskim Starym Rynku jest zazwyczaj tłoczno i gwarno, teraz zimą wokół stojącej na środku Syrenki przygotowano lodowisko. Stragany, w których można coś zjeść lub napić się aromatycznego i z daleka pachnącego grzańca, kuszą przechodniów. A Nowe Miasto? Nowe Miasto jest ciche i spokojne. Prawie puste. Tylko gdzie niegdzie przemykają pod ścianami kamieniczek okoliczni mieszkańcy spiesząc po pracy do ciepłego domu lub przystają pojedynczy turyści fotografując urokliwe zaułki. Zupełnie jak gdyby była to gorsza, bo troszkę mniej leciwa, część dawanej Warszawy. Taki niedoceniany, młodszy braciszek. A przecież kiedyś tętniło tu życie. Stały stragany, kwitł handel.

Warszawski Nowy Rynek. W głębi biała bryła
 kościoła św. Kazimierza. Po prawej stronie
 świątyni, w głębi za drzewem, stoi dom
 Kajetana Jurkowskiego

Zachodnia pierzeja Nowego Rynku to dzisiaj
 ulica Freta. Pod numerem 29, na skrzyżowaniu
 z Koźlą, stoi kamienica Pod Okiem Opatrzności.
Zbudowana została wg. projektu Jakuba Fontany
 w drugiej połowie XVIIIwieku. Zupełnie
 zniszczony podczas wojny dom odbudowano
 w latach pięćdziesiątych. Niestety na elewacji
 nie ma już Oka Opatrzności,
jest natomiast świecki kwiatek. 



Zygmunt Vogel: Rynek Nowego Miasta z ratuszem.
żródło: Wikipedia

Nie ma już dawnego, nowomiejskiego ratusza, który stał na rynkowym placu. Został rozebrany w 1818 roku. Są natomiast odbudowane po wojennych zniszczeniach, kościół św. Kazimierza i klasztor Sakramentek.
Tereny, na których stoją kościół i klasztor należały dawniej do rodziny Kotowskich, ale kupiła je od nich sławna żona króla Jana III Sobieskiego. Bardzo się królowa Marysieńka, bo o niej oczywiście mowa, starała, by po odsieczy wiedeńskiej sprowadzić z Francji do Polski Benedyktynki Najświętszego Sakramentu. Była konsekwentną kobietą, więc w końcu dopięła swego. Dzięki niej, w 1688 siostry sakramentki wprowadziły się do przygotowanego dla nich klasztoru, i trwają tam twardo do dzisiaj, mimo, że przeciwności do pokonania w kolejnych stuleciach nie brakowało. A to car zabrał siostrzyczkom uposażenie i zakazał przyjmowania nowicjatu, a to Niemcy – niszcząc Warszawę – zniszczyli dokumentnie kościół i klasztor. Udało się jednak wszystko odbudować (piszemy „udało się”, bo nie wszystko niestety na warszawskim Starym i Nowym Mieście odbudowano), bo to piękny, barokowy kościół zaprojektowany przez znanego, niderlandzkiego architekta tamtych czasów, Tylmana z Gameren.

Wystarczy zajrzeć do bramy, by zobaczyć,
 że za nią jest już nowa Warszawa.
 Nie wszystkie, stare kamieniczki
 zostały odbudowane. Wielka to szkoda.

Rynek Nowego Miasta. Zdjęcie zrobiono około 1885 roku.
źródło: Wikipedia

Nowy Rynek przed II wojną światową.
źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Tak wyglądał kościół św. Kazimierza w dniu
 zakończenia IIwojny światowej.

źródło:
 Fotopolska
Po prawej stronie kościoła św. Kazimierza stoi tak zwana kamienica Kajetana Jurkowskiego. To jeden z nielicznych domów na warszawskim Nowym Mieście, który przetrwał nienaruszony II wojnę światową. Miał farta.

Za kamieniczkami widać wieżę jednej z
 najstarszych warszawskich świątyń - kościoła
 Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny.
Żegnamy już Nowy Rynek. Jeszcze tylko kilka zdjęć stojącej na środku, dziewiętnastowiecznej studni. Ustawiono ją w tym miejscu dopiero w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Na jej szczycie, na tle lekko zachmurzonego nieba dumnie prezentują się  panna i jednorożec – herb dawnego miasta Nowa Warszawa.

Na starej studni widać jednorożca i pannę
 - herb Nowej Warszawy

NASZE SPOSTRZEŻENIA:

Na warszawską Starówkę radzimy dojechać środkami komunikacji miejskiej, bo o miejsce parkingowe nie jest łatwo. W weekendy wielokrotnie zdarzało nam się odjechać stamtąd z przysłowiowym kwitkiem. Jeśli jednak przyjazd autem jest koniecznością radzimy wybrać się na taka wycieczkę rano i najlepiej w dzień powszedni. Oczywiście parking na ulicy jest w tej części Warszawy płatny.




Na Nowym i Starym Mieście są liczne restauracje, knajpki i bary kuszące klimatycznym wystrojem, więc turysta głodny najstarszej części stolicy nie opuści. Pod warunkiem oczywiście, że odłożył trochę złotówek na ten cel. W okolicy powstało kilka niezwykle ostatnio modnych pierogarni, są też  knajpki oferujące kuchnie polską i kuchnie różnych krajów, w tym nawet kuchnię japońską. A ceny? Najtaniej wypadną chyba pierogi. Porcja zawierająca kilka sztuk tego specjału kosztuje około 15 złotych, ale już kaczka po polsku w Kamiennych Schodkach 59 złotych, a klasyczny schabowy  w tej samej restauracji 45 złotych. Warto poszukać tańszego miejsca, bo w Gospodzie Kwiaty Polskie ten sam kotlet kosztuje 25 złotych. 

Wnętrze baru U Pana Michała
My wpadliśmy do baru U Pana Michała. Malutka, trochę chaotycznie urządzona salka z górującym nad nią obrazem Michała Wołodyjowskiego na koniu nie poraża klimatem, ale ludzi nie brakowało, a to oznacza niezbyt wygórowane ceny i w miarę świeże jedzenie. Potraw przepysznymi bym nie nazwała, ale dało się zjeść. Pierogi (ciut zimne), placek węgierski (ciut przypieczony), piwo, kawa i herbata za niecałe 60 złotych. Ale nie ważne jedzenie, ważne towarzystwo.




Wszystkim Podróżnikom dużo szczęścia i wspaniałych podróży w Nowym 2017 Roku
życzą
Dziadki w podróży

środa, 28 grudnia 2016

Wenecja zwykłych ludzi

Koniec września 2015 roku
Turystów brak, wody natomiast pod dostatkiem
Do rozpoczęcia weneckiego karnawału pozostało jeszcze kilka tygodni (zainteresowanym przypominam, że rozpoczyna się 31 stycznia) pomyślałam więc, że to dobry czas by zaprosić Wszystkich do zupełnie niekarnawałowej Wenecji. Do Wenecji nieturystycznej. Do skąpanego w deszczu miasta zwyczajnych ludzi. Ludzi mieszkających jednak w niezwykłym miejscu.

Puste knajpki czekają na turystów

Tutaj turyści - nawet jesli są w mieście - nie zapuszczają się

Śmieci czekają na przypłynięcie śmieciarki

W Wenecji nie ma samochodów....

... są inne,pływające środki transportu.

Dostawa towaru

Rozładunek towaru


Zakupy w ulicznym, a właściwie "kanałowym", pływającym straganie

W oczekiwaniu na turystów

"Kanałowy" ruch wcale nie jest mały

Tak mieszkają Wenecjanie. Chyba nie ma czego zazdrościć

Po sezonie


środa, 21 grudnia 2016

Dla Wszystkich Podróżników i reszty Świata




Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku

życzą Dziadki w podróży


We wish you a Merry Christmas and a Happy New Year

Dziadki w podróży (Grandparents on trip)




wtorek, 20 grudnia 2016

Święty Mikołaj z Kryłowa i wilk


Okres przedświąteczny nie sprzyja pisaniu. Czasu jest coraz mniej, zajęć przy przygotowaniu wigilijnych potraw coraz więcej, a pomoc starszemu, na czerwono ubranemu, podróżującemu po świecie saniami panu w zorganizowaniu prezentów dla członków naszej rodzony pochłania pozostałe wolne chwile. Odpoczywać jednak czasami trzeba (zwłaszcza, jeśli jest się babcią lub dziadkiem) i jeden z takich odpoczynków postanowiliśmy poświęcić na przeglądanie i segregowanie naszych podróżniczych zdjęć. W trakcie tych porządków trafiliśmy na Świętego Mikołaja z Kryłowa.

Świety Mikołaj z Kryłowa
tak kapliczka wyglądała dziewięć lat temu
Na wschodzie naszego kraju, w powiecie hrubieszowskim, we wsi Kryłów, w miejscu zwanym Wilczym Uroczyskiem jest źródełko i kapliczka. Źródełko ma podobno cudowną moc, a kapliczka chroni figury świętego Mikołaja i wilka. Skąd Święty i leśne zwierze na polskim Polesiu?
Miejscowi ludzie opowiadają, że w bardzo dawnych, pogańskich jeszcze czasach na Wilczym Uroczysku składano ofiary słowiańskiemu bogu umarłych. Weles, bo o nim mowa był wprawdzie utożsamiany z wilkiem, ale był też bóstwem opiekującym się bydłem. Gdy Polska przyjęła chrzest Weles zmienił się w Świętego Mikołaja z Miry patrona pasterzy i bydła.

Święty Mikołaj w Kryłowie po rewitalizacji
źródło: Wikipedia
Figura Świętego jest podobno wyrzeźbiona w stylu rokokowym, co zdaniem znawców tematu, świadczy o jej osiemnastowiecznym pochodzeniu. Kamienny wilk jest prawdopodobnie starszy. Jeszcze raz odwołam się do wiedzy mieszkańców okolicznych wsi. Otóż twierdzą oni, że kapliczkę ufundował miejscowy rządca w podzięce - i tu zdania są podzielone –za uratowanie samego rządcy od ciężkiej choroby lub za uratowanie bydła od pomoru. Co jest prawdą, a co nie dziś już nie wiadomo, ale jest faktem, że w XIX wieku było to jedno z najbardziej popularnych na Polesiu i Wołyniu sanktuariów. Napisał o tym w jeden ze swych książek, urodzony w Hrubieszowie, znany architekt i rysownik, Wiktor Zin.

Cudowne źródełko dziewięć lat temu
Do Świętego Mikołaja, do Kryłowa, przybywali dawniej chrześcijanie, grekokatolicy i prawosławni. Dzisiaj również o tym miejscu miejscowa ludność nie zapomina. Kilka lat temu gmina Mircze sfinansowała rewitalizację kapliczki. W miejsce niezbyt urodziwej, krytej blaszanym dachem, postawiono nową, drewnianą. Uporządkowano też bijące obok źródełko, którego woda ma podobną cudowną moc. Leczy ona wiele chorób, ale szczególnie pomaga starającym się o dziecko kobietom. Odpust ku czci Świętego Mikołaja obchodzony jest w ostatnia niedzielę maja. 

wtorek, 13 grudnia 2016

Święty z Miry i polska królowa czyli zapraszamy do Bari


Chcesz zobaczyć Świętego Mikołaja, a przy okazji poczuć atmosferę starego, włoskiego miasta – jedź do Bari. 
Ulubiony gród polskiej królowej Bony Sforza żyje własnym, a nie nastawionym na zysk z turystyki, życiem. Tak jak przed wiekami.


Urokliwe uliczki starego Bari
Przepełnione atmosferą autentyczności, wąziutkie uliczki wiekowego centrum nadal służą przede wszystkim mieszkańcom. Kramy z pamiątkami są stosunkowo nieliczne, za to stare kamieniczki ciągle zamieszkują zwykli barijczycy. Na sznurach rozciągniętych za oknami suszy się pranie, a siedzące przed domami gospodynie, dzieląc się najnowszymi ploteczkami, lepią makaron. Czas wyraźnie zwolnił w starym Bari. Touroperatorzy chyba również zapomnieli o tym mieście. I może dobrze. Coraz mniej jest w Europie miejsc tak pełnych autentyczności.


Malownicze zaułki Bari

Wszędzie suszy się pranie

Zaglądamy na każde podwórko ...

... i w każdą bramę.
Odwiedzając sławne włoskie miejscowości, takie jak na przykład Asyż, położone niedaleko Bari Alberobello, czy chociażby Wenecję czuliśmy się rozczarowani rozmiarem komercjalizacji. Trudno w nich znaleźć, głęboko ukryte przed ludzkim okiem, szczelni zamknię za wysokimi bramami oznaki zwykłej, codziennej, ludzkiej krzątaniny. W zamian otrzymujemy turystyczny rozgardiasz i tłok, setki tysięcy pamiątkowych gadżetów sprzedawanych w sklepikach zapełniających ciasne uliczki oraz restauracje i restauracyjki oferujące za bardzo wysoką cenę niezbyt smaczne potrawy. W Bari jest inaczej. A przynajmniej było. Kilka lat temu.


Tylko w jednej uliczce spotkaliśmy kramy z pamiątkami

Stare Bari

W Bari, jak wszędzie we Włoszech, popularne są skutery

Anteny telewizyjne przypominają, że mamy XXI wiek
Chociaż upłynęło już od naszej wizyty w tym mieście trochę czasu nadal pamiętamy te kilka godzin spędzonych w stolicy regionu Apulia. Pamiętamy zamek, w którym w 1502 roku zamieszkała z matką, Izabelą Aragońską, młoda Bona. Żyjąc w Polsce żona Zygmunta I Starego zawsze tęskniła za ciepłym i słonecznym Bari, ale nam jej zamkowy dom wydał się cokolwiek ponury, zwłaszcza w porównania z Wawelem. No cóż nie widzieliśmy komnat. Pewnie były – a może nadal są - bajkowo piękne.


Zamek w Bari

Jeszcze jedno spojrzenie na dom królowej Bony
Pamiętamy też bazylikę pod wezwaniem św. Mikołaja. Właśnie w  tym kościele polska królowa została pochowana. Nie nacieszyła się na starość ciepłem południowej Italii. W rok po powrocie do Włoch, w 1557, została otruta przez człowieka, któremu zawsze ufała, przez swojego dworzanina, Giana Lorenzo Pappacodę. Paradoksalne jest to, że Bona w Polsce uważana (niesłusznie) za przebiegłą osobę usuwająca z drogi przy pomocy trucizny niewygodne osoby, sama padła jej ofiarą. A wszystko przez Habsburgów i oczywiście należne królpowej pieniądze, których zwrotu od Hiszpanów domagał się kilka lat temu jeden z członków, jednej z polskich partii politycznych. Ale to historia na zupełnie inne opowiadanie.


Romańska bazylika pod wezwaniem św. Mikołaja w Bari
tu przechowywane są relikwie św. Mikołaja
Po cichutku, bo właśnie trwał ślub, weszliśmy do Bazyliki pod wezwaniem św. Mikołaja. Jej patron to paradoksalnie jeden z najbardziej i jednocześnie najmniej znanych świętych. Już wyjaśniamy dlaczego. Uśmiechnięty dziadek z białą brodą i workiem prezentów na plecach, odwiedzający nas w Boże Narodzenie, na co dzień mieszkający zaś w Laponii, to wykwit angloamerykańskiej kultury, ale Mikołaj wkładający do naszych skarpet prezenty 6 grudnia to już prawdziwy święty, nijaki Mikołaj z Miry, tajemniczy człowiek żyjący podobno na przełomie III i IV wieku i będący biskupem. Szósty grudnia to podobno data jego męczeńskiej śmierci. Sporo tych podobno, ale taki to święty. W średniowieczu opisywano wprawdzie kiedy i jak żył, ale z czasów jego życia nie ma żadnych wzmianek. Nie wspominają o nim nawet dokumenty z soboru nicejskiego, chociaż podobno w 325 roku w nim uczestniczył. Do VI wieku o Mikołaju nie pisał literalnie nikt, ale 200 lat po jego śmierci kronikarze zanotowali, że uratował kilku żołnierz cesarza Konstantyna. Prawda, że tajemniczy ten Mikołaj.
A jak trafił do Bari? Otóż dzięki zapobiegliwości mieszkańców tego miasta. Nikefor z Bari opisał szczegółowo jak to w 1087 roku kupcy z jego rodzinnego grodu przebywający akurat w Antiochii usłyszeli, że ich konkurenci z Wenecji, zamierzają przetransportować ciało świętego do swojego miasta, by motywując to koniecznością ochrony przed zbliżającymi się Turkami. Co zrobili barijczycy? Oczywiście ich uprzedzili. Popłynęli do Miry, zabrali Świętego i przewieźli na południe Włoch. Wenecjanie próbowali wprawdzie przekonać świat, że prawdziwe relikwie sami odnaleźli i przywieźli do  Wenecji kilkanaście lat później, ale nikt im nie uwierzył. Święty Mikołaj „zadomowił się” w Bari na dore, wybudowano mu wspaniałą bazylikę, która jest dzisiaj najważniejszym sanktuarium tego świętego na świecie. 

Wejście do bazyliki
Polska władczyni pochowana jest w bazylice za ołtarzem. Nagrobek przedstawia już leciwą królową, klęczącą w trakcie modlitwy. Towarzyszą jej dwaj biskupi św. Mikołaj patron Bari i św. Stanisław patron Polski. I zaskoczenie: wizerunek Bony nie przypomina brzydkiej kobiety z popularnych w naszym kraju obrazów. To raczej szczupła, starsza pani. Oj, nie lubiliśmy jej w kraju, nie lubiliśmy. A szkoda, bo to była mądra osoba.


Bazylika w Bari

Św. Mikołaj w bazylice w Bari
Za ołtarzem widać nagrobek królowej Bony
Wstrętny i zdradliwy Pappacoda nie zadbał oczywiście o godny pochówek wieloletniej mocodawczyni. Zrobiła to dopiero 36 lat później jej córka Anna Jagiellonka wystawiając nagrobek, który dzisiaj możemy podziwiać.


Kobiety w Bari na ulicach suszą makaron...

Snując się zalanymi słońcem, ciasnymi uliczkami starego Bari co raz natrafialiśmy na suszący się, rozłożony na swego rodzaju stojakach z sitami, domowy makaron. Z ciekawości podeszliśmy do dwóch, siedzących przy wyrabianiu tego specjału, włoskich matron. Urywały po malutkim kawałeczku ciasta i naciskając palcem o stolnicę robiły rodzaj niewielkiej muszelki. Właśnie takie kluseczki suszyły się obok na słońcu. Miłe Włoszki bardzo słabo znały angielki, ale tłumaczęyliśmyim na ile to możliwe, że nasze grandmothers rozwałkowywały ciasto na cienki placek, zwijały w rulony i cięły nożem na drobny makaron: ciach, ciach, ciach. Raczej pokazywaliśmy niż tłumaczyliśmy, bo jak technologię produkcji polskich, domowych klusek do rosołu przekazać po włosku. Ale nasze rozmówczynie były bardzo zainteresowane. Pytały skąd jesteśmy. Polonia - odpowiedzieliśmy. Aaaa, Bolonia. Panie pokiwały ze zdziwieniem głowami. Do dzisiaj pewnie myślą, że w Bolonii makaron robi się metodą ciach, ciach, ciach.

... i również robią go na ulicach
Wąskie uliczki Bari były – mimo słonecznego przedpołudnia – puste. Żadnych turystów. Zagłębiając się w ich labirynt pomyślaleliśmy, że samotna kobieta, może poczuć się tu nieswojo. Tym bardzie, że na kempingu ostrzegano nas przed kradzieżami. Przemiły właściciel pola namiotowego ostrzegał, by w żadnym wypadku nie parkować na ulicy i nie zostawiać nic na widoku w aucie. No cóż.


Zaułki w Bari

Życie w Bari
Uwielbiamy Włochy, niezapomnianą atmosferę tamtejszych miast, ich liczne zabytki i oczywiście sympatycznych, zawsze wyciągających do przybyszów pomocną dłoń, mieszkańców Itali. Podróż do tego kraju to zawsze dobry pomysł.