poniedziałek, 16 października 2017

Rozavlea - cerkiew w deszczu


Marmarosz jest jak barwny obraz z lat minionych, jak doskonała kopia naszych wspomnień z dzieciństwa, jak kolorowy album ze starymi zdjęciami. Drewniane zabudowania tonące w zieleni rosochatych drzew owocowych, studnie, z których w każdej chwili można wyciągnąć ceberek krystalicznej wody, mężczyźni z kosami, widłami i drewnianymi grabiami wędrujący drogą do pracy na polach, kobiety w tradycyjnych, marszczonych, sięgających kolan spódniczkach i chusteczkach na głowach wymieniające przy drewnianych płotach najnowsze ploteczki – wiejska sielanka w dwudziestym pierwszym wieku. Jeśli wybieracie się do Rumunii musicie to zobaczyć. Tak kiedyś wyglądał nasz dzisiejszy zurbanizowany, wyasfaltowany i zabetonowany europejski świat. W Marmarosz zobaczycie co bezpowrotnie straciliśmy.

23 sierpnia 2017

Ponury, szary, mokry świat za oknem Fordusia nie jest w stanie popsuć nam radości z przebywania w tym miejscu.  Wiemy na pewno, że odwiedzimy jeszcze raz malowniczą dolinę Izy. Wrócimy, bo w Europie jest już niewiele takich miejsc; miejsc, w których ludzkie wygodnictwo zwane w pewnych kręgach cywilizacją nie wyparło jeszcze uroków prawdziwego życia. Dzisiaj jednak mamy zaledwie kilka godzin, by rzucić okiem na ten region, bo naszym celem jest Siedmiogród. W dodatku leje deszcz.

Marmaroska ozdobna brama
Dolina Izy znana jest nie tylko z urokliwego krajobrazu, nie tylko z pięknie zdobionych drewnianych bram wjazdowych na wiejskie podwórka, nie tylko z szacunku mieszkańców do tradycyjnych strojów, ale  też z drewnianych cerkwi, które od kilku stuleci urozmaicając krajobraz, ułatwiają mieszkańcom kontakt z Bogiem. 

W marmaroskiej Dolinie Izy przywitał nas deszcz
Marmarosz nigdy nie leżał w centrum żadnego kraju. Był to zawsze region skryty na uboczu, w dodatku górzysty, poprzecinany rzekami i trudno dostępny. Nowinki technologiczne i architektoniczne rzadko i z oporami tu docierały, a jeśli już wreszcie dotarły to niezbyt zamożni mieszkańcy na ogół nie byli w stanie ich zastosować w praktyce. Murowane budowle rzadko więc tu powstawały. Budowano jak przed wiekami z drewna, materiału będącego tu pod dostatkiem, a miejscowi cieśle tak dobrze opanowali swoje rzemiosło, że tworzyli w tym materiale (i tworzą do dzisiaj) prawdziwe arcydzieła. Cerkwie też tak budowano, a jako że drewno to materiał łatwopalny, wiele z nich znikało bezpowrotnie w płomieniach. Ostatni niszczycielski najad tatarski przetoczył się przez Marmarosz na początku XVIII wieku, dlatego też większość obecnych, marmaroskich cerkwi to budowle osiemnastowieczne lub młodsze, pieczołowicie odbudowane po zniszczeniach dokonanych przez skośnookich najeźdźców. Kilka starszych pochodzi z siedemnastego wieku. 

Furmanki na marmaroskich drogach to standard
Wolno suniemy drogą wijącą się przez malownicze wsie doliny Izy. Wolno, bo droga jest nie za szeroka, a jadą po niej poza nami zarówno turystyczne autokary jak i lokalne furmanki zaprzężone w gniade, zadbane koniki. Biegają też bardziej lub mniej zaniedbane psy i koty, jeżdżą rowerzystki i rowerzyści. Jedziemy wolno również dlatego, że warte jest kontemplacji to co widzimy po bokach drogi. Na niektóre podwórka wiejskich zagród prowadzą fantastyczne bramy – chluba Marmaroszu eksponowana we wszystkich turystycznych folderach. Jedne są nowe, inne już mocno nadgryzione zębem czasu, ale wiele z nich to prawdziwe arcydzieła ciesielskiej sztuki. Wyrzeźbione, ozdobione, z daszkami nad wjazdem. Są piękne i jest ich sporo, ale po wizycie w Breb ( patrz tekst zatytułowany „Witajcie w krainie dzieciństwa – marmaroski Breb”) już nie robią na nas tak wielkiego wrażenia. No cóż, przyzwyczailiśmy się do tych widoków. Patrzymy jednak z zaciekawieniem na wolno i leniwie płynące życie mieszkających tutaj ludzi. Wygląda sielankowo, chociaż pewnie wcale takie nie jest. Szyby Fordusia zalewa deszcz. Szkoda, ale na pogodę mocnych nie ma.

Na drodze w deszczu
Maramoskie cerkiewki są drewniane, proste i zwyczajne, niezbyt przypominają też przeciętne wyobrażenie o tym jak cerkiew wygląda. Nie ma żadnych kopułowych dachów, nie widać prawosławnych krzyży o ośmiu końcach. Są natomiast wysokie, strzeliste wieże przykryte iglicami, bardzo podobne do tych jakie możemy zobaczyć w niektórych polskich kościołach. To wpływ gotyku – przynajmniej tak twierdzą znawcy tematu. Nie widać w nich natomiast wpływów bizantyjskich tak powszechnych w cerkwiach w innych regionach Europy. Czyni je to oczywiście wyjątkowymi, ale są też dla Rumunów bezcennym przykładem tradycyjnego budownictwa. Prawdopodobnie z tego powodu pod koniec dwudziestego wieku zaczęto takie świątynie stawiać nie tylko w Marmaroszu, ale też również w innych regionach Rumunii. 

Ostatnia wieczerza - wnętrze cerkwi w Rozavlea
Dzisiaj na liście światowego dziedzictwa UNESCO znajdziemy 8 marmaroskich cerkiewek:
- cerkiew pod wezwaniem Wprowadzenia Matki Bożej do Świątyni w Bârsana z 1720 r.
- cerkiew pod wezwaniem św. Mikołaja w Budeşti z 1643 r.,
- cerkiew pod wezwaniem św. Paraskewy w Deseşti z 1770 r.,
- cerkiew Narodzenia Matki Bożej w Leud z 1717r.,
- cerkiew pod wezwaniem Świętych Archaniołów w Plopiş z 1798r.,
- cerkiew pod wezwaniem św. Paraskewy w Poienile Izei z 1604 r.,
- cerkiew pod wezwaniem Świętych Archaniołów w Rogoz z 1663r.,
- cerkiew pod wezwaniem Świętych Archaniołów w Şurdeşti z 1721r.
Obejrzymy je podczas następnej wizyty w Marmarosz. Jednak być tutaj i nie zobaczyć żadnej zupełnie nie uchodzi decydujemy się więc wybrać obiekt mniej znany, przez UNESCO nie uhonorowany, ale równie wiekowy – cerkiew w Rozavlea.

Nowa Cerkiew w Rozavlea
Wjeżdżamy do Rozavlea, wioski podobnej do tych, przez które przed paroma minutami przejechaliśmy. Z ołowianych chmur wiszących nisko nad zmokniętą już solidnie Ziemią leje deszcz rozmiękczający nieutwardzone pobocza drogi. Na błyszczące od wody drzewa i krzewy chlapie miękkie błocko. Na szczęście jest ciepło. Marzymy by przestało siąpić, ale cóż… z cukru nie jesteśmy. Mijamy stojącą po lewej stronie drogi nową, murowaną cerkiew. Większość mieszkańców tych terenów wyznaje prawosławie. Świątynię wybudowano w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, z okazji 600-lecia istnienia wioski. Jest okazała, jasna, rzec by można elegancka. Deszcz troszkę mniej pada więc zatrzymujemy się i robimy zdjęcie. 

Cerkiewka w Rozavlea z 1717 roku
Mieszkańcy chwalą się, że Rozavlea jest jedną z najstarszych osad w tym regionie. Pierwsza, zachowana, pisana wzmianka o tej wsi pochodzi z 1373 roku. Podobno żyją tu do dzisiaj potomkowie starożytnych Wolnych Daków dzielnie, aczkolwiek bez powodzenia, walczących w dawnych wiekach z rzymską dominacją. Czy to prawda, czy nie prawda, dzisiaj nie ma to większego znaczenia… . Chociaż nie. Dla mieszkańców Rozavlei to na pewno ma znaczenie, więc wierzymy.
Za zalaną wodą szybą (deszcz znów się wzmaga), pomiędzy migającymi samochodowymi wycieraczkami pojawia się w oddali wysoka, smukła, drewniana wieża. Dojeżdżamy do starej cerkiewki. 

Element dekoracyjny na bramie wejściowej na cmentarz w Rozavlea
Samochód zatrzymujemy na poboczu, pod murem, tuż przed charakterystyczną dla tego regionu, zdobną rzeźbieniami bramą. Otuleni przeciwdeszczowymi kurtkami, pod którymi skrupulatnie chowamy aparaty fotograficzne, wysiadamy z Fordusia. Przez chwilką podziwiamy kunszt artysty, który stworzył bramę wejściową i wchodzimy.  Jesteśmy na cmentarzu.

Dzwonnica przy cerkwi w Rozavlea
W ukrytej za bramą budce, skryty przed deszczem, siedzi pan bileter, u którego Andrzej płaci za wstęp (4 RON od osoby). Wybrukowaną, błyszczącą, niczym mokre łuski karpia, dróżką przemykamy skuleni w stronę stojącej wśród grobów cerkiewki. Białe nagrobki jaśnieją jak kwiatki w ponurym i szarym deszczowym krajobrazie. Wsparta na ułożonej z płaskich kamieni podmurówce, drewniana dzwonnica kuli się przed deszczem jak zmęczony życiem człowiek.  Zza cmentarnego parkanu wychylają się drewniane zabudowania okolicznych zagród. Wbiegamy pod dach cerkiewnego przedsionka i przed zamkniętymi drzwiami świątyni czekamy na pana biletera, który ma przyjść z kluczami. 

Malowidła w cerkwi w Rozavlea nadgryzł już gdzie niegdzie ząb czasu

Wejście do nawy
Cerkiewka pod wezwaniem Archaniołów Michała i Gabriela, do której zaraz wejdziemy ma już swoje lata. Wybudowano ją w 1717 roku, a więc trzysta lat temu. Długo udało jej się przetrwać dziejowe zawieruchy zważywszy łatwopalny na materiał, z którego jest zrobiona. Nie zawsze jednak cerkiewka stała w miejscu, w którym dzisiaj można ją oglądać. Miejscowa tradycja głosi, że dawniej był tu inny kościółek, ale spalili go podczas najazdu Tatarzy i wtedy na jego miejsce, z jednej z marmaroskich wsi, przeniesiono stojąca tu do dzisiaj świątynię

Narteks w cerkwi w Rozavlea - tu stały kobiety
Cerkiewkę z jodłowego drzewa zbudowali miejscowi cieśle. Ma podwójny, pokryty gontem, łamany dach i wysoką smukła wieżę zakończona iglicą. Czarne już dzisiaj ze starości bale, z których zrobione są ściany połączono na rogach na tak zwany jaskółczy ogon. Czekając na opiekuna cerkiewki zastanawiamy się kim byli i jak żyli ludzie dla których zbudowano tę świątynie. Nasze rozmyślania przerywa pan bileter. Bez słowa wyciąga klucz, otwiera drzwi, wpuszcza nas do środka i obojętny na nasze okrzyki zachwytu siada na stojącym w kącie zydelku.. Będzie pilnował byśmy nic nie zmalowali, nic nie ukradli, nic nie popsuli.

Drzwi łączące narteks i nawę
Cerkiewka jest niewielka, ma zaledwie trzy pomieszczenia. Pierwsze, zaraz za gankiem i drzwiami to tak zwany narteks. Tu tłoczyły się podobno wiejskie gospodynie i ich córki podczas mszy. Tak przeczytaliśmy na ustawionej przed świątynią tablicy informacyjnej. Niewielki metraż i niskie sklepienie powodowały, że latem musiało być tu duszno. W pobliże ołtarza panie wstępu nie miały i prawdę powiedziawszy niewiele w czasie nabożeństwa widziały i słyszały przez lilipucie drzwiczki prowadzące do nawy. Kolejne pomieszczenie to właśnie owa nawa. Tu, przed ołtarzem gromadzili się panowie. A mówią, że „przed Bogiem wszystkie równe”. Trzeciego pomieszczenia nie widać, bo ukryte jest za ikonostasem. Jest tam ołtarz. Andrzej bierze aparat i podchodzi do Carskich Wrót, czyli głównych drzwi w ikonostasie zwanych też Bramą Królewską lub Świętą Bramą. Przez te ozdobne drzwi przechodzić mógł (i może) jedynie pop. Dawno temu przywilej ten przysługiwał też carowi, ale tylko w dniu koronacji. Osoby świeckie, oczywiście tylko płci męskiej, wchodzą za ikonostas drzwiami bocznymi (północnymi lub diakońskimi).

Ikonostas w Rozavlea. W środku Cesarskie Wrota

Wnętrze cerkwi w Rozavlea
Stoimy na środku nawy i zadzieramy głowy. Wszystkie ściany i sufity są pięknie wymalowane. Patrzą na nas zewsząd melancholijne oczy świętych. Ich twarze zdobią długie brody, a głowy okrągłe aureole. Są królowie w koronach oraz panny w długich spódnicach, czerwonych koralach i chusteczkach narzuconych na odziane w białe bluzki ramiona. Z beczkowatego sufitu nawy zerkają małe, skrzydlate aniołki. W ciszy podziwiamy wyczarowane ręką wiejskiego malarza sceny z biblii. Jeszcze dzisiaj emanują żywymi kolorami. Malowidła wykonane są podobno na płótnie, które następnie przyklejono do drewna. Jeśli tak to zupełnie tego nie widać. Wszystkie sceny i portrety na ścianach cerkwi wyczarował swoim pędzlem miejscowy artysta Teodor Hodor. W 1825 roku inny malarz, Ioan Plohod z Drogomiresti namalował ikonostas. 

Cesarskie Wrota w cerkwi w Rozavlea
Jeszcze przez chwilę wpatrujemy się w dzieła wiejskich mistrzów pędzla z zagubionego wśród gór Marmaroszu. Prostata ich dzieł jest jednocześnie ich siłą. Hodor to co prawda nie Michał Anioł, a Plohod nie Rafael Santi, ale wrażenie i siła oddziaływania zupełnie jak w Watykanie. 

Ołtarz za Ikonostasem
Opuszczamy deszczową dzisiaj Rozavleę. Jedziemy do Drogomiresti. Słoneczko nieśmiało przebija się przez chmury.


I jeszcze jedno. Internet aż huczy od informacji na temat ubiegłorocznego, sierpniowego pożaru w Rozavlea, w którym spłonęła stara, osiemnastowieczna, drewniana cerkiew. Owszem spłonęła, drewniana, ale nowsza, zbudowana na przełomie dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku. Są sprostowania tej błędnej informacji, ale jak to sprostowania: krótkie, trudnodostępne i po rumuńsku. Stara cerkiewka ma się na szczęcie dobrze czego dowodem są nasze zdjęcia.