poniedziałek, 22 stycznia 2018

Styczniowy przyrodniczy raj nad Bugiem


 

Za oknem śnieg, za oknem mróz czyli zima pełną gębę. Ośnieżone drzewa i krzaki wyglądają bardzo malowniczo, a sójki i sikory wreszcie zainteresowały się zawartością naszego karmnika. Trochę więc na ocieplenie temperatury przypominamy jak było jeszcze niecały miesiąc temu…. .

6 stycznia 2018

Przyjemne ciepełko, słoneczko dziarsko przebijające się przez chmurki, radośnie ćwierkające ptaki wszystkie te symptomy, tak zaskakujące w środku zimy zachęciły nas do wypadu za miasto. Zaparzyliśmy w termosie kawę, przygotowaliśmy kanapki na drugie śniadanie i wskoczyliśmy do samochodu. Teraz dziarsko podążamy w kierunku rzeki Bug, by sprawdzić czy może wiosny tam nie widać. Na szosie, którą jedziemy jest zaskakująco duży ruch. Spodziewaliśmy się, że ludziska, korzystając z wolnego dnia, będą się wylegiwać w pieleszach, a tu proszę, rodzinki mkną zażywać świeżego powietrza na łonie przyrody.

Droga zagłębia się w las
W Niegowie zjeżdżamy z dwupasmówki. Wreszcie jesteśmy sami, cichnie w oddali szum pędzących samochodów, droga zagłębia się w las. Brak liści na krzakach pozwala sięgnąć wzrokiem bardzo daleko. Przyroda, która wiosną buchnie świeżutką zielenią nowych pędów, dzisiaj jeszcze spokojnie drzemie, a może nawet śpi. Wśród niczym nie osłonionych pni zauważamy migoczącą w słońcu wodę. Dojeżdżamy do mostu spinającego dwa brzegi rzeki Fiszor. Jest tak pięknie, że chwytam aparat, wyskakuję z autka, wbiegam na most i pstrykam szerokiej w tym miejscu rzece fotki. Niby nic tu nie ma, trawy są suche, a drzewa łyse bez liści, ale świecące słońce powoduje, że widok zachwyca.

Most spina brzegi rzeki Fiszor


Malowniczy Fiszor

Spływy kajakowe Fiszorem na pewno są atrakcyjne

Fiszor to niewielka, zaledwie dwudziestoparokilometrowa rzeka, lewy dopływ Bugu. Latem, podobnie jak na wielu tego typu ciekach w Polsce, organizowane są tu spływy kajakowe. Przecinając starorzecze Bugu Fiszor tworzy liczne malownicze rozlewiska, które są domem dla wielu gatunków ptaków i ssaków, o gadach, płazach, rybach i owadach nie wspominając. Nawet dzisiaj widzimy zaskakujący urok tej rzeki, a letnia, kajakowa wyprawa Fiszorem wydaje się być atrakcyjniejsza niż na przykład obleganym przez Warszawiaków i trochę brudnawym Świdrem. Trzeba będzie spróbować.
Robimy jeszcze kilka zdjęć i wśród zieleniejących oziminami pół, przez nadbużańskie wioski jedziemy do wsi Młynarze.

Malownicze krzyże są stałym elementem krajobrazu polskiej wsi

Fiszor w styczniu😃

Droga wiedzie przez nadbużańskie wioski
Młynarze są dzisiaj popularną miejscowością wypoczynkową, pełną leśnych działek rekreacyjnych, na których ich właściciel wybudowali większe lub mniejsze domy. Latem jest tu zapewnie gwarno i tłoczno. Teraz wszędzie panuje kojąca cisza, jedynie w nielicznych gospodarstwach szczekają zaniepokojone naszą obecnością psy, a na pobliskiej działce jakiś pan pali liście, o czym świadczy wzbijający się w niebo, sinawy dymek. Stajemy na rozstaju dróg. Rosochata wierzba, jak sterany przez życie stróż, pilnuje przejazdu. Chyba jesteśmy w  centrum dawnych Młynarzy. Nagle naszą uwagę przykuwa stojąca po lewej stronie, nieco obco wyglądająca w sielskim wiejskim otoczeniu, biała, przymocowana do wysokiej rury tablica informacyjna. Obwieszcza ona wszem i wobec, że gęste krzaki po prawej stronie drogi to stary cmentarz ewangelicki. Wysiadamy. Gdyby nie ta tablica, to ten stromy, zarośnięty wysokimi sosnami wzgórek na pewno nie skojarzył by się nam z miejscem wiecznego spoczynku. Stoimy na środku pustej drogi i zastanawiamy się, czy wypada chodzić po grobach. Bo przecież skoro to cmentarz, to są tu pochowani ludzie. Wytrzeszczamy oczy starając się przebić wzrokiem gęste zarośla, ale grobów nie widać, jedynie wśród splatanych gałęzi zauważamy wysoki, stary, drewniany krzyż. I śmieci.

Ten wzgórek to cmentarz

Niewielkie betonowe elementy są jedyną pozostałością po cmenarzu

Wśród drzew stoi drewniany krzyż
Nie wiemy, kto ustawił tablicę informującą, że to cmentarz (podobno członkowie działającego od 2017 roku stowarzyszenia Nadbużańskie Młynarze), ale wypadało by też troszkę tu posprzątać. Przynajmniej pozbierać śmieci.
Cmentarz był chyba niewielki. Za wzgórkiem i za rozciągniętym na wysokości kolan, niebezpiecznym drutem kolczastym, stoi drewniany budynek gospodarczy, a kilka metrów dalej murowana stodoła. Leżą tam też poprzewracane, murowane słupki dawnego cmentarnego ogrodzenia. Widok jest smutny. Potykam się o leżący na ziemi, skryty wśród gnijących liści nagrobek. Napis jest bardzo wyraźny: Wilhelm Nehring zmarł w 1889 roku. Nienajlepiej to wszystko świadczy zarówno o władzach gminy jak i o dzisiejszych mieszkańcach Młynarzy i letnikach budujących tutaj domy. Chwali się wprawdzie to, że postawili tablicę informacyjną i troszkę tu pewnie posprzątali, ale jak się powiedziało A, to przydałoby się też powiedzieć B. Można przecież wygospodarować dzionek, lub dwa, skrzyknąć się i jeszcze raz tu posprzątać. Przepraszamy, że się czepiamy, ale nie lubimy, gdy niszczeją historyczne miejsca. Żadne, nawet niemieckie. A to miejsce to jednak kawał historii tej malutkiej, nadbużańskiej wioski.

Nagrobek Wilhelma Nahringa

Za wzgórkiem i za rozciągniętym na wysokości kolan, niebezpiecznym drutem kolczastym, stoją drewniany budynek gospodarczy i murowana stodoła
Cmentarz w Młynarzach to pozostałość po mieszkających tu kiedyś niemieckich osadnikach. Przybyli na te tereny w pierwszej połowie XIX wieku sprowadzeni przez pruskie władze (nie byliśmy wówczas krajem wolnym). Reprezentowali wysoką kulturę rolną, więc powierzono im zadanie zagospodarowania trudnych, zabagnionych, nadbużańskich terenów. Zaczęli tworzyć własne wioski, budować domy modlitwy i szkoły, zakładać małe cmentarze. Właśnie na takim cmentarzyku teraz stoimy. W czasie narodowych, niepodległościowych zrywów i wojen różnie to z tymi osadnikami bywało. Powstania styczniowego nie popierali, z najeźdźcami w czasie II wojny światowej kolaborowali utrudniając – delikatnie mówiąc - życie polskim sąsiadom. Zapłacili za to wysiedleniem. W 1945 roku spakowali manatki i opuścili te tereny, a ich domy jako mienie poniemieckie przekazano Polakom. Pozostały cmentarze.

Rosochata wierzba, jak sterany przez życie stróż, pilnuje przejazdu

Pośród rekreacyjnych działek, wąską ale wygodna leśną dróżką jedziemy nad Bug
Idąc w kierunku samochodu myślimy o tym, jak trudne i niepotrzebnie skomplikowane bywają międzyludzkie relacje, i o tym, że na Litwie, Białorusi i Ukrainie też są zaniedbane cmentarze tyle, że nasze, Polskie. Złość, nienawiść i poczucie krzywdy długo nie przemija i sięga jak widać po grób.
 Czas wrócić do rzeczywistości. Pośród rekreacyjnych działek, wąską ale wygodna leśną dróżką jedziemy nad Bug. Rzeka jest tu szeroka, bystro płynąca i niezwykle malownicza. Parkujemy między drzewami, a płotem ostatniej rekreacyjnej działki, tuż obok autka przygotowującej się do pikniku rodzinki wędkarzy. Panowie rozstawiają wędziska, a panie turystyczne mebelki. Jest też grill. Ryby miejcie się na baczności.

Suche trawy złotą linią odcinają od szaroniebieskiej wody przeciwległy brzeg

Kaczki na Bugu
Schodzimy nad wodę. Suche trawy złotą linią odcinają od szaroniebieskiej wody przeciwległy brzeg. Błękitne niebo odbija się malowniczo w rwącej wodzie. Gromady krzyżówek bawią się radośnie w spływ po rzece. Podlatują pod prąd i krzycząc szybko spływają z prądem. Pewnie cieszy je ciepło i słońce.

Stare chaty nad Bugiem i Fiszorem są piękne. Zwłaszcza w słonecznym świetle

Słońce przygrzewa coraz mocniej

Na polach stoi woda

Oziminy zielenią się
Nie chcąc zakłócać spokoju wędkującej rodzince zmieniamy miejsce postoju. Przenosimy się nad rozlewiska rzeki Fiszor. 

Wiejska droga 

Jezioro Łabędzie? Nie to Fiszor

Lecą ptaki

Piękne ptaki

Bardzo piękne ptaki
Niebo robi się coraz błękitniejesz. Słońce świeci coraz mocniej ogrzewając powietrze. Po rzece dostojnie suną szukające czegoś do zjedzenia łabędzie, spłoszone czaple szumiąc białymi skrzydłami przelatują nad naszymi głowami, czarne jak smoła kormorany siedząc spokojnie na drzewie suszą rozpostarte skrzydła, para kruków krzyczy coś do siebie wysoko na niebie, a przestraszona sarenka umyka przez opłotki niedalekich zagród.  Przed nami kilkadziesiąt minut spaceru w styczniowym, przyrodniczym raju.

Sarna błyska lustrem

Łabędzie szukają pokarmu, przelatują czaple

Lecą łabędzie

Kormorany suszą skrzydła

Czapla zrywa się do lotu
Czas biegnie szybko, niedługo zacznie się ściemniać pora więc wracać do domu. Rezygnujemy z powrotnej jazdy ruchliwą drogą szybkiego ruchu i skręcamy na lokalną szosę prowadzącą wzdłuż Bugu aż do Nieporętu. 

Nadbużańskie krajobrazy

Andrzej nalewa kawkę

Dzielę się z łabędziami bułką

Łakomczuch

Łabędzie na wodzie

Na Fiszorze fajno jest😃

Rozlewiska Fiszora
W Marianowie naszą uwagę przykuwa stara, drewniana, mocno już nadgryziona zębem czasu przydrożna kapliczka. Kilkadziesiąt metrów dalej stoi jej następczyni. Murowana i nowa. Po jednej stronie drogi rozsiadły się chłopskie zagrody i pola, po drugiej rozległe mokradła i rzeka. Kapliczki wyglądają jak strażnicy broniący ludzi przed powodzią. Ta drewniana pochodzi z dziewiętnastego wieku. Jest malowniczo wciśnięta między dwa stare, grube drzewa. Pewnie gdy budowano kapliczkę były to małe, cieniutkie roślinki. Przez lata troszkę im się urosło i dzisiaj ściskają pniami niczym silnymi ramionami nadwątloną przez czas kapliczkę, bacząc by wiatr i czas jej nie przewróciły. Ta jednak mimo upływu czasu trzyma się nieźle, chociaż mały remoncik by się przydał. Jest jednonawowa, ze spadzistym dachem, oszalowana deskami, ozdobiona niewielką wieżyczka posadowioną na dwuspadowym dachu. Miejmy nadzieję, że jakaś litościwa dusza przybije odpadające ozdobne listwy i załata dziury w eternitowym dachu.

Wierzby zawsze są piękne

Kapliczka w Marianowie

Pilnują jej stare drzewa

Wieżyczka na dachu kapliczki

Dwie kapliczki w Marianowie. Za kapliczkami rozlewiska Fiszora
Kilka kilometrów dalej przydrożna tablica informuje wszystkich, że w Ślężanach stoi neoklasycystyczny pałac z końca dziewiętnastego wieku. Nie przeoczymy takiej okazji, jedziemy zobaczyć ten zabytek, któremu jakoś udało się przetrwać obie wojny, a przede wszystkim powojenną niechęć do tego typu własności. Wybudował go (oczywiście nie osobiście) Jan von Egert, który kupił okoliczne włości od nijakich Chajęckich z Chajęt. Nowy właściciel nie tylko postawił na nadbużańskiej skarpie dom, ale też uruchomił w Ślężanach browar produkujący piwo bawarskie. Na początku dwudziestego wieku w pałacu mieszkała już rodzina Chełmińskich, o której niewiele się dowiedzieliśmy, wiemy natomiast, że w czasie wojny pałac został zniszczony. Okres powojenny też nie był dla ślężańskiego zabytku łaskawy, budynek wprawdzie wyremontowano, ale jak wiele tego typu budowli dostał się w użytkowanie Państwowemu Gospodarstwu Rolnemu. Gdy zmienił się ustrój mocno wyeksploatowany gmach objął we władanie bank PKO. 

Pałac w Ślężanach
Dzisiaj pałac jest w rękach prywatnych. Z jednej strony to dobrze, bo ruina i unicestwienie mu raczej nie grożą, ale z drugiej strony nawet z daleka zobaczyć go nie można, bo schowany jest w parku do którego wstępu bronią płot i brama. Rzucamy więc tylko na pałac okiem z oddali i nie chcąc zakłócać krzątającym się po podjeździe właścicielom spokoju zawracamy. Pełni wrażeń gnamy już prosto do domu. 

Taniec

Nasz portret