sobota, 31 grudnia 2016

Nowe Miasto na Nowy Rok


Kilka tysięcy kilometrów po Bałkanach dało w kość naszemu, dzielnemu samochodowi pieszczotliwie zwanemu Fordusiem. Kochana maszynka nie psuje się w podróży, ale po powrocie… owszem. Ma jednak kilkanaście lat, więc nie dziwota. Tak czy inaczej autko wymaga – jak to się teraz modnie mówi – rewitalizacji. Przesiedliśmy się, więc póki co do innego pojazdu i wydatnie skróciliśmy wyjazdy. Z kilku tygodni do kilku godzin. Ale podróż to podróż. Nie ważne jak daleka, ważne jak fajna.

Lekki mróz, świecące Słoneczko i poświątecznie pełne brzuchy zachęciły do ruchu, więc wybraliśmy się pospacerować po warszawskim Nowym Mieście. Kilkadziesiąt minut jazdy i byliśmy u celu, na ulicy Freta. A propos – czy ktoś z Państwa zastanawiał się kiedykolwiek, kim lub czym był ów Fret? Otóż sprawdziliśmy. Są dwie wersje: pierwsza mówi, że nazwa ulicy łączącej barbakan z Zakroczymską pochodzi od łacińskiego terminu fretha nova civitatis, który oznacza ugór nowomiejski; druga wersja przytacza średniowieczne niemieckie słowo freiheit mające oznaczać miejsce targów przed bramą. Obie wersje prawdopodobne, ale nam bardziej pasują miejskie ugory.

Warszawski barbakan widziany z ulicy Freta

Stoimy pod barbakanem. Po prawej stronie mamy Stare, w lewo natomiast Nowe Miasto. Idziemy w lewo przypominając sobie po drodze skąd się wzięła część stolicy, którą widzimy przed sobą. Miejsce, pozostawione za plecami, dzisiaj nazywane warszawskim Starym Miastem, nie jest - wbrew pozorom - najstarszą siedzibą książąt mazowieckich. Do drugiej połowy XIII wieku władcy tego kawałka Polski mieszkali i urzędowali w drewnianym grodzie zwanym Jazdowem. Mieścił się on kilka kilometrów na południe od raczej niewielkiej wówczas, prawdopodobnie rybackiej, wioski zwanej Warszewą, tam gdzie dzisiaj stoi wybudowany w XVII wieku Zamek Ujazdowski (obecnie Muzeum Sztuki Współczesnej).
Gród w Jazdowie powstał w XII lub w XIII wieku. Władca i jego drużyna zajmowali się między innymi obroną szlaku handlowego, który w niedalekiej wsi Solec, przecinał królową polskich rzek Wisłę. Właśnie w Solcu była w tamtych czasach przeprawa przez rzekę. Niestety w drugiej połowie XIII wieku na Jazdów napali Litwini. Spalili oczywiście drewniany gród, zabili księcia mazowieckiego Siemowita I i jeszcze jakby tego było mało porwali jego syna Konrada. Zniszczenia i straty były na tyle duże, że wkrótce po tym wydarzeniu oficjalną, książęcą siedzibę przeniesiono kilka kilometrów na północ, do wsi Warszowa. Zorganizowano też w nowum miejscu nową przeprawę przez Wisłę. Jazdów pozostał letnią rezydencją.
Nowy gród jeden z książąt - Bolesław II Mazowiecki lub jego starszy brat Konrad II (na szczęście wrócił z litewskiej niewoli) - kazał zbudować w miejscu gdzie dzisiaj stoi Zamek Królewski. I w ten sposób około 1300 roku mała , niewiele znacząca wioska zmieniła się w gród dzisiaj nazywany warszawską starówką.

Warszawski barbakan widziany od strony
 Starego Miasta. Za nim był trakt
 do Zakroczymia, a później powstało
 Nowe Miasto


Ulica Mostowa biegnie wzdłuż staromiejskich murów.
 W dawnych latach prowadziła do przeprawy
 na Wiśle. Nazywała się wówczas Walischewo
 lub Przewoźną. Nazwę Mostowa
 nadano  jej w XVII wieku
Nowopowstały gród rósł i rósł, przybywało też ludzi, którzy chcieli się w nim osiedlać. Wkrótce zaczęło brakować miejsca w obrębie murów. Zrobiło się ciasno. Książe mazowiecki Janusz I Starszy na początku XV wieku zdecydował, że trzeba problem szybko rozwiązać. Po północnej stronie staromiejskich murów, właśnie przy trakcie wiodącym do Zakroczymia lokował kolejne miasto. Nazwał je Nową Warszawą. Nadał mu też herb: panna i jednorożec. I funkcjonowały sobie tak te dwa miasta obok siebie przez ponad 380 lat. Dopiero w 1791 roku zostały połączone.

Świąteczne dekoracje na ulicy Freta
 (widok w kierunku Zakroczymskiej)
 wieczorem na pewno wyglądają wspaniale.
 W dzień nie są zbyt dekoracyjne.

Ulicą Freta docieramy do nowomiejskiego rynku. Jest niezwykle malowniczy, o dziwnym, niezbyt regularnym, jak na rynek, kształcie i chyba trochę niedoceniany: zarówno przez turystów jak i spacerowiczów. Na warszawskim Starym Rynku jest zazwyczaj tłoczno i gwarno, teraz zimą wokół stojącej na środku Syrenki przygotowano lodowisko. Stragany, w których można coś zjeść lub napić się aromatycznego i z daleka pachnącego grzańca, kuszą przechodniów. A Nowe Miasto? Nowe Miasto jest ciche i spokojne. Prawie puste. Tylko gdzie niegdzie przemykają pod ścianami kamieniczek okoliczni mieszkańcy spiesząc po pracy do ciepłego domu lub przystają pojedynczy turyści fotografując urokliwe zaułki. Zupełnie jak gdyby była to gorsza, bo troszkę mniej leciwa, część dawanej Warszawy. Taki niedoceniany, młodszy braciszek. A przecież kiedyś tętniło tu życie. Stały stragany, kwitł handel.

Warszawski Nowy Rynek. W głębi biała bryła
 kościoła św. Kazimierza. Po prawej stronie
 świątyni, w głębi za drzewem, stoi dom
 Kajetana Jurkowskiego

Zachodnia pierzeja Nowego Rynku to dzisiaj
 ulica Freta. Pod numerem 29, na skrzyżowaniu
 z Koźlą, stoi kamienica Pod Okiem Opatrzności.
Zbudowana została wg. projektu Jakuba Fontany
 w drugiej połowie XVIIIwieku. Zupełnie
 zniszczony podczas wojny dom odbudowano
 w latach pięćdziesiątych. Niestety na elewacji
 nie ma już Oka Opatrzności,
jest natomiast świecki kwiatek. 



Zygmunt Vogel: Rynek Nowego Miasta z ratuszem.
żródło: Wikipedia

Nie ma już dawnego, nowomiejskiego ratusza, który stał na rynkowym placu. Został rozebrany w 1818 roku. Są natomiast odbudowane po wojennych zniszczeniach, kościół św. Kazimierza i klasztor Sakramentek.
Tereny, na których stoją kościół i klasztor należały dawniej do rodziny Kotowskich, ale kupiła je od nich sławna żona króla Jana III Sobieskiego. Bardzo się królowa Marysieńka, bo o niej oczywiście mowa, starała, by po odsieczy wiedeńskiej sprowadzić z Francji do Polski Benedyktynki Najświętszego Sakramentu. Była konsekwentną kobietą, więc w końcu dopięła swego. Dzięki niej, w 1688 siostry sakramentki wprowadziły się do przygotowanego dla nich klasztoru, i trwają tam twardo do dzisiaj, mimo, że przeciwności do pokonania w kolejnych stuleciach nie brakowało. A to car zabrał siostrzyczkom uposażenie i zakazał przyjmowania nowicjatu, a to Niemcy – niszcząc Warszawę – zniszczyli dokumentnie kościół i klasztor. Udało się jednak wszystko odbudować (piszemy „udało się”, bo nie wszystko niestety na warszawskim Starym i Nowym Mieście odbudowano), bo to piękny, barokowy kościół zaprojektowany przez znanego, niderlandzkiego architekta tamtych czasów, Tylmana z Gameren.

Wystarczy zajrzeć do bramy, by zobaczyć,
 że za nią jest już nowa Warszawa.
 Nie wszystkie, stare kamieniczki
 zostały odbudowane. Wielka to szkoda.

Rynek Nowego Miasta. Zdjęcie zrobiono około 1885 roku.
źródło: Wikipedia

Nowy Rynek przed II wojną światową.
źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Tak wyglądał kościół św. Kazimierza w dniu
 zakończenia IIwojny światowej.

źródło:
 Fotopolska
Po prawej stronie kościoła św. Kazimierza stoi tak zwana kamienica Kajetana Jurkowskiego. To jeden z nielicznych domów na warszawskim Nowym Mieście, który przetrwał nienaruszony II wojnę światową. Miał farta.

Za kamieniczkami widać wieżę jednej z
 najstarszych warszawskich świątyń - kościoła
 Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny.
Żegnamy już Nowy Rynek. Jeszcze tylko kilka zdjęć stojącej na środku, dziewiętnastowiecznej studni. Ustawiono ją w tym miejscu dopiero w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Na jej szczycie, na tle lekko zachmurzonego nieba dumnie prezentują się  panna i jednorożec – herb dawnego miasta Nowa Warszawa.

Na starej studni widać jednorożca i pannę
 - herb Nowej Warszawy

NASZE SPOSTRZEŻENIA:

Na warszawską Starówkę radzimy dojechać środkami komunikacji miejskiej, bo o miejsce parkingowe nie jest łatwo. W weekendy wielokrotnie zdarzało nam się odjechać stamtąd z przysłowiowym kwitkiem. Jeśli jednak przyjazd autem jest koniecznością radzimy wybrać się na taka wycieczkę rano i najlepiej w dzień powszedni. Oczywiście parking na ulicy jest w tej części Warszawy płatny.




Na Nowym i Starym Mieście są liczne restauracje, knajpki i bary kuszące klimatycznym wystrojem, więc turysta głodny najstarszej części stolicy nie opuści. Pod warunkiem oczywiście, że odłożył trochę złotówek na ten cel. W okolicy powstało kilka niezwykle ostatnio modnych pierogarni, są też  knajpki oferujące kuchnie polską i kuchnie różnych krajów, w tym nawet kuchnię japońską. A ceny? Najtaniej wypadną chyba pierogi. Porcja zawierająca kilka sztuk tego specjału kosztuje około 15 złotych, ale już kaczka po polsku w Kamiennych Schodkach 59 złotych, a klasyczny schabowy  w tej samej restauracji 45 złotych. Warto poszukać tańszego miejsca, bo w Gospodzie Kwiaty Polskie ten sam kotlet kosztuje 25 złotych. 

Wnętrze baru U Pana Michała
My wpadliśmy do baru U Pana Michała. Malutka, trochę chaotycznie urządzona salka z górującym nad nią obrazem Michała Wołodyjowskiego na koniu nie poraża klimatem, ale ludzi nie brakowało, a to oznacza niezbyt wygórowane ceny i w miarę świeże jedzenie. Potraw przepysznymi bym nie nazwała, ale dało się zjeść. Pierogi (ciut zimne), placek węgierski (ciut przypieczony), piwo, kawa i herbata za niecałe 60 złotych. Ale nie ważne jedzenie, ważne towarzystwo.




Wszystkim Podróżnikom dużo szczęścia i wspaniałych podróży w Nowym 2017 Roku
życzą
Dziadki w podróży

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz