niedziela, 12 sierpnia 2018

W podziemnej Solilandii, czyli z wnuczką w kopalni soli w Wieliczce




Wakacje z siedmiolatką to prawdziwe wyzwanie. Byle czym jej nie zaimponujesz, byle czym nie zainteresujesz, na lep byle jakich atrakcji nie złapiesz. Żeby było fajnie trzeba intensywnie główkować. Jeśli masz to szczęście, że nie wyzbyłeś się całkowicie duszy dziecka to w porządku, jesteś wygrany. Ale jeśli duszyczka ci się zdziebełko zestarzała i świat dziecięcej wyobraźni jest ci już zupełnie obcy to przepadłeś. Nie tylko zanudzisz młodego towarzysza wyprawy, ale i sam się będziesz męczył jak nijaki Piekarski. O tym, co my, dziadki wymyśliliśmy, by zapewnić naszej wnuczce w miarę atrakcyjny tydzień w Pieninach napiszemy już wkrótce. Dzisiaj podzielimy się wrażeniami ze zwiedzania kopalni soli w Wieliczce.

29 sierpnia 2019 roku

Upał jest wprost niemiłosierny. Nawet wczesny ranek nie daje wytchnienia, bezlitośnie anonsując nadchodzący skwar. Kilka ostatnich dni spędzonych w urokliwych Pieninach, uchroniło jak dotąd naszą trójkę od cierpień związanych z ponad trzydziestodniową temperaturę, bo nad Dunajcem było po prostu przyjemnie ciepło, ale wczoraj, w Krakowie zakosztowaliśmy już letniego skwaru, jaki od pewnego czasu ogarnął Polskę. Duży ogród otaczający wielicki dom naszej kuzynki Bożeny generuje wprawdzie sporo cienia, ale coraz mocniej przypiekające Słoneczko wyraźnie daje do zrozumienia, że nawet cień chłodu nie przyniesie, i że dzień będzie męcząco gorący. Pociecha w tym, że za chwilę jedziemy z wnuczką zwiedzać kopalnię soli. Pod ziemię temperatura jest niezbyt wysoka i na pewno stała.
Tajemniczy ogród otacza nawiedzony dom
Kuzynka Bożenka jest osobą z pewnością niepowtarzalną. To mówiąc krótko parający się sztuką malarską zootechnik, czyli szalony rudzielec z bardzo artystyczną duszą. Już sama wizyta w jej niepowtarzalnym domu, pełnym liliowo niebieskich bibelotów łypiących na ludzi z każdego kawałka ściany, wydała nam się dla dziecka atrakcyjna. A przecież jest jeszcze ogród. Ogród, w którym na drzewach i krzakach wiszą niepokojąco brzęczące na wietrze sznurki i patyki, spod krzaków, niczym czarodziejskie utensylia, odbijają słoneczne światło seledynowe, szklane kamienie, a na stromych, betonowych schodach wygrzewają kości, zmęczone nocnym polowaniem, dwa czarne jak smoła koty. Jedno z dzieci pobierające u kuzynki Bożenki nauki rysunku i malarstwa odwiedzając ten dom po raz pierwszy wyszeptało wychodząc: „nawiedzony dom”. A jeśli do wizyty w takim domu można jeszcze dodać zjazd do podziemnej krainy soli, to zrezygnować z takich atrakcji wręcz nie wypada. Nie zrezygnowaliśmy.

W ogrodzie wygrzewają kości, zmęczone nocnym polowaniem na myszy, dwa czarne jak smoła koty
Wieliczka to ponad siedemsetletnie miasto, które powstało dzięki soli i do dzisiaj, rzec by można, dzięki soli istnieje. Ten obecnie popularny i tani produkt, bez którego żadna kucharka obejść się nie może, był kiedyś trudno dostępny i drogi. Za czasów ostatniego koronowanego Piasta Kazimierza Wielkiego dochód z wydobycia soli w Wieliczce stanowił jedną czwartą budżetu ówczesnej Polski. Sporo. Ale sól pozyskiwano w tej okolicy już kilka tysiącleci temu. Wskazują na to odkryte przez archeologów ślady. Wieliczka wprawdzie wtedy jeszcze nie istniała, ale miejscowe ludy warzyły już wtedy sól z licznych na tym terenie słonych źródeł. Gdy solodajnej wody zaczęło brakować żądni słonych kryształków ludzie rozpoczęli kopanie w ziemi dziur. Drążyli, drążyli i tak podobno dokopali się do soli kamiennej. Tyle fakty, ale jest przecież jeszcze legenda o węgierskiej księżniczce,  świętej Kindze, która w posagu sól Polsce przyniosła, i o jej zaręczynowym pierścieniu wrzuconym do kopalni soli w Marumuresz, pierścieniu szczęśliwie odnalezionym następnie w Wieliczce. Z legendami się nie dyskutuje, legend trzeba słuchać i właśnie dlatego tę legendę postanowiliśmy przybliżyć naszej wnuczce. Stąd też pomysł wycieczki do najsławniejszej polskiej kopalni.
Soliludki przy pracy - chyba😉😊😉
Czy jednak bieganie po chłodnych, kopalnianych korytarzach i podziwianie nawet najpiękniej ozdobionych solnymi rzeźbami, szarych i zimnych sal może zainteresować siedmiolatkę? Owszem, może przez chwilę, ale po kilkudziesięciu minutach z pewnością padnie pytanie: babciu, kiedy stąd wyjdziemy? Na szczęście Kopalnia Soli w Wieliczce wymyśliła i wprowadziła ofertę dla dzieci. Pomysłową, chociaż naszym zdaniem nie do końca dopracowaną. Wartą zainteresowania, chociaż… bardzo drogą. O czym mowa? O Solilandii.
 
Nijaki Soliludek opowiada szacownej wycieczce o historii kaplicy św. Kingi
Sololandię odkryliśmy w marcu. Sprawdzając, jakie trasy zwiedzania oferuje turystom kopalnia i zastanawiając się, która będzie dla naszej wnuczki najciekawsza trafiliśmy na program Solilandia Rodzinna.
Podróż po krainie Solilandii i odkrywanie baśniowych tajemnic wielickich podziemi to świetna zabawa dla dzieci i rodziców. Podczas podróży po solnych podziemiach odkrywcy spotkają tajemniczego Skarbnika, rozwiążą rozmaite zagadki oraz quiz, pobawią się w towarzystwie skrzata – soliludka – przeczytaliśmy na stronie internetowej Kopalni Soli. Zabrzmiało wspaniale. To jest to, czego szukaliśmy. Ile kosztuje? Dwie dorosłe osoby plus jedno dziecko, plus możliwość fotografowania – 200 złotych. Sporo, ale co tam. Przynajmniej wnuczka będzie się dobrze bawić.
Biletów do Solilandii nie można kupić przez Internet, nie można też nabyć ich w kopalnianych kasach. Trzeba je wcześniej zarezerwować telefonicznie lub mailowo i wykupić w siedzibie Działu Organizacji Imprez (kilka metrów od kas) najpóźniej około pół godziny przed wyznaczonym terminem wejścia.
Po 380 drewnianych schodach schodzimy do kopalni
Jest niedziela. Godzina 11. Za niecałą godzinkę zejdziemy z przewodnikiem pod ziemię. Kuzynka Bożenka podwiozła nas przed chwilą pod kopalnianą bramą. Szybko wyskoczyliśmy z nagrzanego samochodu i od razu otoczył nas kłębiący się w gigantycznej kolejce do kas tłum smażących się w lipcowym słońcu ludzi. Przebijamy się teraz przez to ludzkie, spocone kłębowisko szukając budynku mieszczącego Dział Organizacji Imprez. Podobno przed wejściem stoi drewniana fontanna w kształcie młyńskiego koła. Dobrze dziadku, że zarezerwowaliście bilety, bo teraz musielibyśmy stać w tej wielkiej kolejce – mówi wnuczka. Zgadzamy się. Prawdopodobnie zrezygnowalibyśmy ze zwiedzania, bo niemiłosierny skwar skutecznie zniechęca do długotrwałego stania. Jeszcze kawałeczek i naszym oczom ukazuje się schowana w cieniu drewniana fontanna. Wchodzimy do niepozornego, żółtego budyneczku. W biurze na piętrze odbieramy od miłego pana bilety, płacimy i po chwili czekamy na przewodnika w grupie nam podobnych, uboższych o parę stówek rodziców i dziadków z dzieciakami.
 
No co to może być? Smok oczywiście
Punktualnie o 11 50 zjawia się nasz przewodnik. Miły, starszy pan w górniczym mundurze dzierży w dłoni papierową torebkę. Prawdopodobnie zawiera przedmioty niezbędne podczas zwiedzania Solilandii. Jeszcze tylko pan przewodnik rejestruje naszą grupę, jeszcze pracownicy kopalni sprawdzają z ilu osób grupa się składa (ważne, bo przecież wyjść musi tyle dusz ile weszło) i już po chwili chłodny powiew spod ziemi przynosi ulgę naszym rozgrzanym ciałom. Schodzimy w dół. 380 drewnianych stopni to dla nas, dziadków prawdziwe wyzwanie. Dla dzieciaków wręcz przeciwnie - fajna zabawa. Wnuczka z ciekawością zagląda w czeluść gigantycznej klatki schodowej. Mocno ściskam jej rękę, ale sama nie mam odwagi tam zerknąć. Niespodziewanie natykamy się na spłoszoną Włoszkę pędzącą schodkami pod górę. Pan przewodnik grzecznie pyta co ona tu robi, wszak tędy można tylko schodzić. Pani coś tam odpowiada po włosku dziarsko gestykulując. Pan przewodnik spokojnie prosi by ją przepuścić, a nam wyjaśnia, że spotkana turystka pewnie ma klaustrofobię, która kazała jej szybko opuścić podziemia. To się zdarza.
Nasz pan przewonik 

Przykładając rękę do solnej ściany dzieciaki symbolicznie witają Skarbnika
Wreszcie jesteśmy na dole. Wnuczka zakłada polarową bluzę, bo w kopalnianych korytarzach są silne przeciągi. Jest wprawdzie chłodno, ale zimnem bym tego nie nazwała. Myśleliśmy, że niezbędne będzie ciepłe okrycie, tym czasem już po chwili zdejmuję z siebie dresową bluzę. Andrzej nie wyjął jej nawet z plecaka. W salach i komorach, przez które przewijają się dziennie tysiące turystów jest po prostu ciepło. Swoimi ciałami i oddechami ludzie ogrzewają atmosferę. Idę w bluzce na ramiączkach i żałuję, że nie włożyłam krótkich spodni. 
Święta Kinga odbiera od górnika odnaleziony pierścień - rzeźby w Komorze Janowice
Pan przewodnik opowiada dzieciom legendę o świętej Kindze, pokazuje wykonane z soli rzeźby przedstawiające węgierską księżniczkę i górnika podającego jej odnaleziony pierścień, zadaje zagadki, każe szukać dziwnych przedmiotów ukrytych w kopalnianych korytarzach. Mały Szymon dostaje kartkę z planem wycieczki i polecenie zakreślania wykonanych przez dzieci zadań, nasza wnuczka znajduje zawieszony na tasiemce tajemniczy kluczyk. Przewodnik wiesza jej klucz na szyi i mianuje klucznikiem. Pomysł fajny, wnuczka jest dumna i z zainteresowaniem czeka, co będzie dalej. Pędzimy przez kolejne korytarze do kolejnej komory. Jakaś pani z tyłu grupy z irytacją pyta, czy skoro zapłaciliśmy tyle forsy to musimy tak gnać. Pan przewodnik dyplomatycznie udaje, że nic nie słyszał, a ja myślę, że chociaż owa pani ma trochę racji, to jednak kopalnię chcą zwiedzić dziennie tysiące osób. Umiarkowany pośpiech jest więc konieczny i warto to zaakceptować. W przeciwnym razie bilety będzie trzeba rezerwować tak jak wyzyty u lekarza specjalisty, z kilkuletnim wyprzedzeniem . 


W kopalni można zobaczyć jak pracowali dawni górnicy
Idziemy dalej. Mijamy ukryte w kopalnianym zaułku smocze jaja, mijamy samego smoka i wreszcie spotykamy Soliludka. Soliludek wcale nie jest z soli, wręcz przeciwnie, jest zupełnie żywy, można by powiedzieć prawdziwy, z krwi i kości, w gatkach, butkach i śmiesznej czapeczce. Teraz on prowadzi dzieci po kopalni. Opowiada o Skarbniku i o życiu innych Soliludków, przenosi dzieci w świat kopalnianej baśni. To fajny pomysł. Dzieciaki słuchają z zainteresowaniem ale nam wydaje się, że Soliludek mógłby troszkę więcej opowiedzieć o wydobyciu soli i pracy górników. Jakoś te informacje giną wśród opowieści o bardzo baśniowej Solilandii. Ale co tam nadrobimy to z dziadkiem Andrzejem podczas posiłku w tutejszej restauracji opowiadając naszej wnuczce, czym naprawdę jest wydobycie soli.
W kopalni dzieci spotykaja różne stworki. To chyba Solonek.

O wszytkim opowiada Soliludek ubrany w śmieszną, niebieską czapeczkę

A to są smocze jaja i ogonek świeżo wyklutego smoczka😊
Mijamy słone jezioro w komorze Weimar i wreszcie docieramy do kaplicy świętej Kingi. Jest piękna i wielka. Solno kryształowe żyrandole rozsiewają diamentowy blask próbując rozproszyć spowijającą to pomieszczenie ciemność. Na dorosłych będących tu pierwszy raz miejsce to robi silne wrażenie. Dzieci wpatrują się w opowiadającego o kaplicy Soliludka. Ciekawe, co z tych informacji zostanie w ich małych główkach?
Kaplica św. Kingi

Komora Weimar

Ołtarz główny wyrzeźbił górnik Józef Markowski.
Kaplica świętej Kingi położona jest 101 metrów pod ziemią. Są tu złożone relikwie świętej. Ołtarz główny wyrzeźbił górnik Józef Markowski. Przez chwilkę podziwiamy jego dzieło. Jeszcze tylko wspólne zdjęcie dzieci z mieszkańcem Solilandii i żegnamy się z miłym, chociaż jak dla mnie cokolwiek wyrośniętym skrzatem. Wracamy pod opiekę naszego pana przewodnika, który prowadzi grupę do serca Solilandii czyli miejsca, w którym podobno urzęduje Skarbnik.
Skarbnik w całej okazałości
Skarbnik przyjmuje dzieci w wielkiej, świetlicowej sali. Siadamy na kolorowych pufach, a nie wiedzieć czemu rozłoszczony władca kopalni pokrzykuje na nas gromko. Chyba troszkę za gromko, bo niektóre dzieciaki mają niewyraźne miny. Nasza wnuczka jako, że jest klucznikiem wspólnie ze Skarbnikiem otwiera skrzynkę z solilandiowymi lizakami. Dostaje jednego i siada.
Bałaś się trochę – pytam, by rozładować atmosferę.
Tak – kiwa głową - krzyczał trochę i ciągle mówił, że kłamię.
Ale dał ci lizaka – próbuję załagodzić sytuację.
Ale nie zjem go jeśli nie da wszystkim dzieciom – odpowiada i patrzy na żołądkującego się nadal, brodatego Skarbnika.
Mała Wiktoria zostaje przez brodatego gospodarza Solilandii wybrana do rządzenia kopalnią. Dziewczynka ubrana w koronę i królewski płaszcz ochoczo siada na - jak dla niej - sporo za wysokim tronie. Zupełnie nieskrępowana wymachuje nóżkami.
Zostaniesz tu teraz na zawsze i będziemy razem rządzić? – straszy Skarbnik.
Nie mogę, za miesiąc muszę być w przedszkolu – rezolutnie i bez strachu odpowiada Wiktoria. Skarbnik na chwilę traci rezon. Wiktorię nie łatwo zapędzić w kozi róg.

Za nieco nerwowym Skarbnikiem, na tronie siedzi dzielna Wiktoria
Jeszcze dostajemy pamiątkowe dyplomy, zakładki do książek, lizaki i żegnamy Skarbnika. Nasza wnuczka może wreszcie zjeść słodycze. Widząc jak je pałaszuje jestem pewna, że pochodzą z Cukrolandii, a nie z Solilandii.

Pan przewodnik na zakończenie wycieczki wyjaśnia gdzie jest restauracja, a gdzie kolejka do windy wywożącej turystów na powierzchnię. Możemy w tej części kopalni spędzić tyle czasu ile chcemy, czyli nawet do wieczora. Zerkamy na budki z pamiątkami, ale wnuczka dostała kawałek soli kamiennej od Skarbnika, więc nie trzeba na  takie pamiątki wydawać pieniędzy. Idziemy do restauracji na obiad. Restauracja jest raczej samoobsługowym barem. Za porcję ruskich pierogów (muszę je wymienić, bo są zupełnie zimne) i dwa też niezbyt ciepłe kotlety z frytkami plus pepsi i fantę płacimy ponad 80 złotych. Po kilkudziesięciu minutach, nowoczesną windą wyjeżdżamy na powierzchnię, gdzie wita nas  oczywiście kosmiczny upał. 
Solny ludek Soliludek
Czy było drogo – tak.
Czy wycieczka mogła być troszkę lepiej zorganizowana – tak.
Czy było warto wydać te dwie stówy – na pewno tak.


Piękna wielicka tężnia leży blisko kopalni. Osoby, które kopalnię zwiedziły, po okazaniu biletu wstępu dostają zniżkę na bilety do tężni. I tu  spotkała nas przykra niespodzianka: zwiedzającym Solilandię zniżka się nie należy. Poczuliśmy się jak ludzie drugiej kategorii.  Rada dla włodarzy Wieliczki: albo wszyscy albo nikt, bo dyskryminacja dzieci jest kiepskim pomysłem.

*   *   *

INFORMACJE PRAKTYCZNE

Program „Solilandia Rodzinna” to oferta przygotowana dla dzieci w wieku 4-8 lat. Jest to interaktywna wędrówka po zabytkowych podziemiach oparta o liczne bajki i legendy związane z kopalnią. Po drodze dzieci spotykają postacie z legend oraz biorą udział w spotkaniu ze Skarbikiem. Czas od zejścia do wyjazdu to ok. 2,5 h.

Cena biletu dla dzieci:  50 PLN / os
Cena biletu dla dorosłych: 70 PLN / os
Pozwolenie na fotografowanie: 10 PLN /szt.

Bilet rodzinny (2+2): 190 PLN

Bilet bezpłatny przysługuje dzieciom do 4 roku życia.
  
Płatność odbywa się na miejscu gotówka lub kartą.
                                                                        
* Zwiedzanie organizowane jest pod warunkiem sprzedania min. 10 biletów na daną grupę.
** Bilety nie odebrane do wskazanej godziny mogą zostać odsprzedane osobom nie posiadającym rezerwacji.

Biletów do Solilandii nie można kupić w sprzedaży internetowej, można je tylko zarezerwować telefonicznie lub mailem. Rezerwacja biletów: 
mail: programydzieci@kopalnia.pl  
tel: +48 12 278 73 92 
Należy zabrać ciepłą odzież. Temperatura pod ziemią wynosi między 14 a 16 stopni C. (naszym zdaniem jest cieplej).
Na trasie do pokonania jest ok. 800 schodów, z czego na starcie już 380. Warto założyć wygodne buty.
Toalety na trasie znajdują się po odpowiednio 40 i 90 minutach od rozpoczęcia zwiedzania.