niedziela, 20 listopada 2016

Z Mistry do Kalamaty cz.IV czyli kolejna porcja wspomnień z Grecji

Agios Nikolaos
Czternasty dzień naszej wielkiej, greckiej wyprawy, 7 września 2016r.:

Grecja pod wodą. Są ofiary śmiertelne i poważne zniszczenia – takie tytuły artykułów znalazłam wieczorem w Internecie, wkrótce po tym gdy rozbiliśmy nasz obóz na kempingu w Kalamacie. Do ich wyszukania skłonił mnie mail od kuzynki z Gdańska. Wyraźnie zaniepokojona pytała czy nic nam się nie stało?
Dziwne pytanie. A co miałoby się stać? I dlaczego?
Ale nieprzyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa pozostało.

Mailuję. Pytam Ulę o co chodzi? Odpowiada, że w Grecji pogoda narozrabiała, i że się cieszy, że nam nic nie jest, bo są podobno ofiary śmiertelne wielkiej powodzi. Polska telewizja pokazuje powstałe zniszczenia.
Ofiary śmiertelne? Powodzi? Jakiej powodzi? Jest aż tak źle? I gdzie w Grecji jest ta powódź?
Wprawdzie widzieliśmy zalane błotem i zasypane kamieniami drogi, zniszczone i zabrudzone plaże, brudną wodę w rybackich porcikach, nawet kilka pogniecionych przez płynące błoto i to co ono niosło samochodów, ale wyglądało to tylko na spory bałagan. Poza tym wydawało nam się, że zostawiliśmy to już za sobą. Przecież dzisiaj świeci Słońce.


W dole droga z Areopoli do Kalamaty i wioska Limeni
Otwieram stronę internetową TVN Meteo i czytam:


W niektórych miejscowościach jednego dnia spadło 140 litrów wody na metr kwadratowy. Ulewy wywołały powodzie, w których zginęły trzy osoby, a jedna jest zaginiona. Na wyspie Zakintos pojawiła się trąba wodna. Powodzie powstały w miejscowościach ciągnących się w pasie od Salonik do Sparty. Deszcz na drogach wywołał wiele utrudnień dla kierowców. W miejscowości Pirgos woda zalała sklepy i domy. Straż pożarna otrzymała 170 zgłoszeń w miejscowości Kalamata i 30 ze Sparty. Powódź zalała również autostradę w Salonikach. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego - powiedział Panagiotis Nikas, burmistrz miasta Kalamata. - Spadło około 140 l/mkw. deszczu - dodał.

Przecież jesteśmy w Kalamacie. Na kempingu Fare. Przyjechaliśmy godzinę temu.  Jest cicho i spokojnie, wokół stoją kampery, których mieszkańcy nieśpiesznie przygotowują kolacje. Jak to na wakacjach. Dzieciaki biegają grając w piłę. Ktoś jedzie na rowerze. Ktoś inny wraca z zakupami ze sklepu. Starsza pani zamiata liście z rozłożonej przed samochodem kempingowym maty. Dookoła leniwie łażą koty przymilając się o smakołyki z ludzkiego stołu. O minionym deszczu świadczy jedynie mokra ziemia i nasze, żółciutkie jak cytrynki, przeciwdeszczowe płaszczyki suszące się na sznurku. Zmokły wczoraj, w Mistrze.


Na kempingu Fare w Kalamacie
Nasz kemping w Kalamacie leży przy nadmorskim bulwarze
Pytam o deszcz sympatycznego młodzieńca, który wielkim, czarnym „czołgiem” przyjechał do kempingowej recepcji pobrać od nas opłaty. Padało, padało, ale jakieś dwa dni temu – odpowiada.
Czyżby nie zauważył kataklizmu?
Pytam, czy jest bezpiecznie, bo tuż przy kempingu z gór spływa spora rzeczka. Jest wprawdzie trochę poniżej kempingu, ale głośno bulgoce w niej brunatna woda. Facet śmieje się i zapewnia, że możemy spać spokojnie. W innych miejscach Kalamaty, kilkadziesiąt metrów dalej pozalewało, owszem, ale tutaj nic się nie stało.
Nie wygląda na przestraszonego, nawet na zaniepokojonego, więc chyba wszystko jest w porządku, ale po takim oberwaniu chmury powinien przynajmniej troszeczkę być poruszony. Przecież zginęli ludzie. Albo nie chce nas straszyć, albo nie ogląda telewizji.


Na kempingu
Robimy kolację. Już tradycyjnie Andrzej kroi pomidory, ogórki, paprykę, cebulkę i ser feta do sałatki. Dorzuca oliwki. W Grecji żywimy się grecką sałatką. W Polsce nigdy za nią nie przepadałam, ale w tutejszym, oryginalnym wydaniu zachwyciła nasze kubki smakowe. Może to kwestia smaku pomidorów i papryki, wyhodowanych w ciepłym klimacie, wygrzanych w Słońcu i gorąco słodziutkich, a może to tutejsza oliwa zapewnia niepowtarzalny smak potrawie. I ten kukurydziany chleb. Niebo w gębie. Puszysty, niezapomniany. Istna pycha. Poza tym papryka i cebula, z którymi w Polsce nie radzą sobie nasze wątroby, tutaj zupełnie nie szkodzą. Nie obieramy też pomidorów. Ta grecka, pomidorowa skórka jest jakaś cieńsza, kruchsza, smaczniejsza. Efekt klimatu, czy może naszego zauroczenia Grecją?
Do sałatki greckie kiełbaski w naszym, polskim, torebkowym sosie pieczeniowym i ponownie pyszny chlebek kukurydziany. Na deser pomarańcze i melony. Często to jemy. Może niezbyt urozmaicony jadłospis, ale podczas podróży smakuje jak ambrozja. Ambrozja czyli pokarm bogów.  Nieśmiertelności – jak Zeusowi - raczej ten posiłek nie przyniesie, ale młodość…kto wie? 😊
Za nami kawał drogi. Ponad 160 kilometrów z Mistry, 80 kilometrów z Areopoli.
Wyciągam się na turystycznym krzesełku, zamykam oczy i przypominam sobie ostatnie kilka godzin:


Limeni
Tylko nieliczne zabudowania wokół Limeni są zrujnowane
Droga łącząca Areopoli z Kalamatą biegnie wzdłuż wybrzeża i jest wielce urokliwa. Nie przypomina wprawdzie autostrady, jest bowiem stosunkowo wąska, kręta i bez poboczy, ale za to w miarę gładka i niezbyt ruchliwa. To zbliża się to oddala od morza. Raz wijąc się zboczami gór niczym wstążeczka, innym razem jak lamówka przylegając do wody. Mijamy Limeni, mały porcik, z którego korzystali i pewnie nadal korzystają mieszkańcy Areopoli. To niewielka miejscowość. Poza sezonem – a mamy przecież wrzesień – wygląda bardzo sennie i pusto. Kamienne domy, jak wszędzie na Mani, są czworokątne, zwarte, przypominające wieże, w których bronili się przed atakami sąsiadów zadziorni mieszkańcy tego półwyspu. Niektóre się rozpadają, ale większość prezentuje się okazale, jakby dopiero przeszły renowację. Właśnie w tej miejscowości swój dom-pałac miała, wielce dla greckiej niepodległości zasłużona, rodzina Mavromichalis. W sezonie Limeni gości z pewnością wielu turystów. Dzisiaj zaledwie kilka osób odpoczywa na niewielkiej, betonowej plaży. Odnosimy wrażenie, że miasteczko powoli układa się do zimowego snu.


Wieże w Limeni
Droga wiedzie wśród oliwnych gajów odgrodzonych od jezdni malowniczymi, kamiennymi murkami. Sporo wysiłku musiało kosztować ich ułożenie. Pstrykam fotki z okna samochodu, bo na postój jest zbyt kręto i zbyt wąsko.


Droga z Areopoli do Kalamaty
Góry Tejget, których zbocze teraz trawersujemy są, puste, kamieniste i suche. Jak na całym Mani. Od czasu do czasu mijamy urocze osady z wszechobecnymi kamiennymi domami. Kamień jako budulec jest charakterystyczny dla Europy Południowej. Nic dziwnego. Buduje się na ogół z tego co jest pod ręką, a lasów rośnie tu niewiele, żeby nie powiedzieć wcale, za to skał wszędzie pod dostatkiem. My, ludzie północy, budowaliśmy z drewna, bo puszcze gęsto porastały okolice, w których żyli nasi przodkowie. Niestety nasze budowle bardzo często pochłaniał ogień. Te kamienne są znacznie trwalsze.


Charakterystyczne dla Półwyspu Mani wieże są widoczne w wielu miejscowościach

Oliwki i kamienie
Jedziemy dalej. Jeszcze stosunkowo niedawno, przed zbudowaniem w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, drogi łączącej Kalamatę z Areopoli, do wielu, nadmorskich, rybackich wiosek dotrzeć można było jedynie od strony morza. Dzisiaj stały się turystycznymi atrakcjami tego regionu Grecji. Agios Nikon, do której wjeżdżamy, leży wprawdzie w pewnej odległości od brzegu, ale również zwraca uwagę turystów. Zwłaszcza tych preferujących górskie wędrówki.


Ag.Nikon

Ag.Nikon
Po kilku kilometrach dojeżdżamy do kolejnej wioski. Nazywa się Lagkada. Zatrzymujemy się, by obejrzeć tutejszy kościół Przemienienia Zbawiciela. Pochodzi z czternastego wieku i jest jednym z wielu monastyrów, jakie można podziwiać na Półwyspie Peloponeskim. 


Lagkada

Monastyr Przemienienia Zbawiciela w Lagkadzie

Monastyr w Lagkadzie
Stare monastyry w Grecji to częsty widok

Przydrożna świątynia

Lagkada
Drzwi są otwarte, więc bez problemu wchodzimy. Oglądamy freski. Niestety tych widocznych jest mało. Większość pokrywa tynk. Szkoda. Są równie wiekowe jak mury, na których je wymalował artysta. Patrzymy w oczy świętych „przyglądających” nam się z zaciekawieniem ze ścian. Kościół jest otwarty mimo, że na wiejskiej ulicy nie ma właściwie ludzi. Tylko miła pani, prawdopodobnie mieszkanka Lagkady, która zjawiła się natychmiast po naszym wejściu do świątyni, dyskretnie pilnuje, żebyśmy czegoś nie podwędzili😊. Chętnie udziela informacji. W Polsce po prostu zamyka się kratę, albo kościelne wrota i tyle. A szkoda, bo na polskich wsiach są poukrywane prawdziwe perełki.


Monastyr w Lagkadzie

Monastyr w Lagkadzie

Freski w monastyrze w Lagkadzie

Freski w monastyrze w Lagkadzie
Białe obłoki pokryły niebo. Do Kalamaty zostało kilkadziesiąt kilometrów. Niepokoją nas jednak coraz liczniejsze ślady ulewy. Musiało tu nieźle padać. Droga zaczyna coraz bardziej przypominać tę z okolic Githio i Skali. Czerwone błoto na drodze i kamienie, które sprzątają kierowcy i pasażerowie zatrzymujących się pojazdów. Już wiemy, że wczorajsze urwanie chmury Kalamaty nie ominęło.


Ślady ulewy i potopy

Po ulewie trzeba jechać bardzo ostrożnie
Zjeżdżamy z drogi w prawo, do rybackiej wioski Agios Nikolaos. Klimatyczny, grecki porcik, pełen tawern i knajpek serwujących owoce morza, dzisiaj pełen jest brązowej mazi. Trochę zaskoczeni tym co musiało się tu wydarzyć oglądamy zniszczenia, chociaż najwyraźniej mieszkańcy zrobili już pierwsze porządki. Nakryte obrusami stoliki, niebieskie krzesełka czekają od rana na głodnych wczasowiczów. Nieliczni jeszcze o tej porze ludzie siedzą przy stolikach, popijając kawę i piwo, jak gdyby w nocy nie było nawałnicy. Tylko brunatna, brejowata, pełna połamanych badyli woda w porcie przypomina o kataklizmie. I kilka pogniecionych samochodów stojących nieopodal, zepchniętych jeden na drugi przez gwałtowną powódź. I błoto. I brunatne morze po horyzont. Dobrze, że nas tu zeszłej nocy  nie było.


Ag.Nikolaos po ulewie

Po ulewie w Ag. Nikolaos

Porcik w Ag.Nikolaos

Woda zbrązowaiała

Agios Nikolaos

Mokro jest w Ag. Nikolaos

Greckie tawerny czekają na gości
Ag. Nikolaos nie jest miejscowością z długą historią. Dawniej nazywała się Sellinitas co według jednych znaczy po prostu wioska, a według innych ma coś wspólnego z księżycem. Dlaczego nazwę zmieniono nie bardzo wiadomo, ale starsi mieszkańcy jeszcze czasami używają tej dawnej. Po II wojnie światowej Ag. Nikolaos opustoszała, podobnie jak inne osady w tej okolicy. Dopiero budowa szosy Kalamata – Areopoli dała szanse rozwoju turystyki, a więc i całej wsi.


Agios Nikolaos
Agios Nikolaos
Jak już mówiłam Agios Nikopolis wielką i długą historią poszczycić się może, ale w Grecji jak to w Grecji, historii, mitologii lub legend zawsze i wszędzie można się dogrzebać. Wystarczy tylko chcieć. Chciałam i znalazłam. Otóż podobno na plaży niedaleko Ag. Nikopolis wylądował, płynący porwać Piękną Helenę, Parys. Nie jestem jednak przekonana, czy, można w tę opowieść tak na sto procent wierzyć, bo musiałby się biedaczek przez Góry Tajget do Sparty przedostać, a przecież wygodnej drogi jeszcze wtedy nie było. Rozsądniej by ów zauroczony młodzieniec zrobił zawijając do spartańskiego portu Githio, zwłaszcza, że nie przybył do Sparty potajemnie tylko oficjalnie, z wizytą do męża Heleny, Menelaosa. I porwał biedakowi żonę, w wyniku czego panowie Grecy zabijali się pod Troją przez 10 lat, ale o tym to już każde dziecko wie.


Urokliwe wioski przy drodze do Kalamaty

Z drogi podziwiamy piękne widoki.

Przejeżdzamy przez wioski i wioseczki tak różne od naszych rodzimych

Owocujące opuncje przy drodze
Otwieram oczy i wracam do rzeczywistości. Kempingowe krzesełka uwierają już trochę w tyłeczki więc postanawiamy iść na wieczorny spacer po plaży. Do zachodu Słońca zostało kilkanaście minut. Mijamy pustą budkę recepcyjną, przygotowującą się na przyjęcie gości ogromną restaurację przylegająca do kempingu Fare, przechodzimy przez ruchliwą, mimo późnej pory, drogę i jesteśmy na plaży. Duża, prawie piaszczysta, czyli pokryta drobnym żwirkiem, z malowniczo powiewającymi na wietrze trzcinowymi parasolami. Była by fajna, gdyby nie miniona powódź. Dzisiaj zawalona jest wszystkim co z gór razem z hektolitrami deszczówki spłynęło. Pełno patyków, patyczków, badyli, desek, a przecież wyraźnie widać, że już tu ktoś sprzątał. Musiało być bardzo groźnie.


Plaża w Kalamacie

Plaża w Kalamacie

Plaża trochę zniszczona
Jak tak na te resztki bałaganu patrzę to myślę sobie, że Kalamata ma pecha. Dość często nawiedzały to miasto trzęsienia ziemi, a to z września 1986 roku do tego stopnia zrujnowało domy, że dzisiaj trzeba dobrze szukać, by dopatrzeć się resztek osiemnastowiecznej i dziewiętnastowiecznej zabudowy. Zginęło wówczas 20 osób, 80 zostało rannych, zawaliło się kilka bloków, 20% wszystkich budynków rozebrano, bo nie nadawały się do odbudowy. Wszystko przez płyty tektoniczne (afrykańską i euroazjatycką), które pchały się, pchają i będą pchały na siebie. Ale starej Kalamaty, jak i wielu innych, greckich miasteczek, już nie ma.


Niewiele starych domów zostałow w Kalamacie po trzęsieniu z 1986 roku

Ulice Kalamaty

Pozostałości dawnej zabudowy Kalamaty

Bulwar w Kalamacie

Nowa Kalamata
Wracamy nadmorskim bulwarem wysadzonym palmami. Za nami błyszczą wieczorne światła nadmorskiego centrum miasta. Nie powiedziałabym, że Kalamata to piękne miejsce. Ma jednak swoja historię i tradycje. Istniała już w okresie mykeńskim, ale nazywała się wówczas Fares. Zapisała się też w historii greckiego, wielkiego powstania narodowego przeciw Turkom, w 1826 roku. Właśnie Kalamatę, jako pierwsze miasto, wyzwolili powstańcy.


W Kalamacie dzień jak co dzień. Rybacy wrócili z połowu

Malutkie te greckie kutry w Kalamacie.

Odważni greccy rybacy wypływają tymi skorupkami na połów

Port rybacki w Kalamacie
Dzisiaj znana jest przede wszystkim z produkcji oliwek i z tańca.
Oliwki są wyjątkowe. Pochodzą z drzew specjalnej odmiany. Charakteryzują się tym, że mają liście większe od przeciętnych. Owoce są mięsiste i co najbardziej charakterystyczne zrywane są fioletowe, a więc dojrzałe. Żeby ich nie uszkodzić nie można owoców obtrząsać z drzewa, jak to się robi przy zbiorze oliwek przemysłowych. Trzeba je zbierać ręcznie. Podobno smakują wybornie. Jeśli natomiast chodzi o taniec to nazywa się on kalamatianos. Ludzie trzymają się za ręce i w rytm muzyki tańczą po okręgu. Grecy lubią wspólnie tańczyć. To ich jednoczy. Od 1995 roku odbywa się też w Kalamacie Międzynarodowy Festiwal Tańca. Może nie od razu był międzynarodowy, ale dzisiaj ma już swoją renomą.


Woda po burzy
Brunatna woda chlupie w morzu. O kąpieli trzeba zapomnieć, bo jak tu wejść do tej zawiesiny pełnej gliniastych, zmąconych osadów wody. No i nikt nie zagwarantuje, że na dnie nie leżą dechy z gwoźdźmi. Jutro jedziemy do Olimpii. Miejmy nadzieję, że limit kataklizmów na naszej drodze już się wyczerpał. No bo co by jeszcze mogło być? Trąba powietrzna? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz