niedziela, 17 września 2017

Witajcie w krainie dzieciństwa - marmaroski Breb






Niewiele brakowało, a ominęli byśmy to miejsce. Postanowiliśmy tam nie jechać mimo zachęcających opinii na temat mieszczącego się w tej wsi kempingu. A dlaczegóż to chcieliśmy zrezygnować z noclegu w miejscu, którym zachwycało się ogromne grono internautów-podróżników? Otóż wszyscy, jak jeden mąż, pisali o fatalnej drodze dojazdowej. Filmik nakręcony przez motocyklistę pokazywał głównie dziury i to na dłuższym odcinku wąziutkiej pseudo asfaltowej dojazdówki. Forduś to nie młodzieniaszek, swoje latka ma, przeglądu przed wyjazdem nie przeszedł, szkoda by było gdyby rozkraczył się na jakimś marmaroskim ubytku drogowym, wśród północno rumuńskich „dzikich pół” i to późnym wieczorem. I tu wtrącił się tak zwany ślepy los. Kemping w Sapandzie zajęła wycieczka kilkunastu słowackich kamperów. Kemping w miejscowości Syhot Marmaroski z "za płota" wyglądał wprawdzie porządnie, ale lokalizacja, daleko od centrum miasta, nie przekonywała. Postanowiliśmy więc zaryzykować podwoziem Fordusia i jak zwykle diabeł okazał się nie taki straszny jak go malują. 

Stóg na łącze, z lewej, za drzewami stoi Forduś

Rumuńska wieś ma różne oblicza. Wystarczy tylko wspomnieć pełną wypasionych domów-rezydencji miejscowość Certeze, dziwaczny efekt dorabiania się jej mieszkańców na saksach - pisaliśmy o tym w tekście zatytułowanym Witajcie w zamierzchłych czasach, czyli Rumunia po raz pierwszy. W większości jednak rumuńska, a na pewno marmaroska wieś, jedną nogą stoi jeszcze w poprzedniej epoce i dlatego ludziom takim jak my, troszkę starszym od nastolatków, tak bardzo przypomina dzieciństwo i wakacje spędzane u dziadków. Jest to nadal wieś tradycyjna, pracujących ludzi można zobaczyć na polach, a wieczorami starsze panie i panowie siadają na ławkach przed bramami wjazdowymi na podwórka, pozdrawiają sąsiadów, wymieniają ploteczki, obserwują drogę tak jak robili to kiedyś nasze babcie i nasi dziadkowie. Polska wieś jest już inna, nowoczesna (cokolwiek by to miało znaczyć), pola są opustoszałe, bo wszystkie prace polowe wykonuje się przy pomocy maszyn ścinających, zbierających i zwijających wszystko co tylko trzeba ściąć, zebrać i zwinąć, nikt więc widłami stogów (to takie góry siana ułożone na polu – informacja dla młodych ludzi nie wiedzących już co to są stogi) nie układa, nikt kosą trawy nie kosi, natomiast wieczorami ludzie siedzą przed telewizorami, komputerami lub ze smartfonami w dłoniach i nikt przed dom nie wychodzi, bo by co najwyżej doczekał się kataru, a nie sąsiada.
Tak, Rumunia to zdecydowanie piękne wspomnienie naszego dzieciństwa.

Takiego siwka w drewnianej stajence dawno nie widzieliśmy

Gospodyni przyniosła obrok, poklepała - o konia trzeba dbać

Na eternitowym daszku kogut flirtuje z kurami

Nie było łatwo znaleźć skryte u stóp góry Gutai Breb. W Rumunii, a na pewno w Marmarosz, drogowskaz informujący o kempingu umieszczany jest dopiero na bramie wjazdowej – takie niestety mamy doświadczenia – nawet jeśli kemping, tak jak w przypadku kempingu Babou w Breb,  usytuowany jest daleko od głównej szosy. Wcześniej nie ma żadnych tablic informacyjnych, żadnych znaków. Troszkę więc trzeba było poszukać, troszkę się porozglądać i troszkę popytać. 





Na kempingu Babou wisi plan wioski Breb
22 sierpnia 2017

Minąwszy miejscowość Ocna Sugatag, w której już w XIV wieku były kopalnie soli, a która dzisiaj jest słynącym z wód solankowych spa, zaczynamy intensywnie wypatrywać polnej drogi skręcającej pod kątem blisko stu osiemdziesięciu stopni w prawo. Tyle tylko wiemy o dojeździe do kempingu Babou. Takie informacje wyczytaliśmy z mapy umieszczonej za szybą nieczynnej informacji turystycznej w Ocna Sugatag. Szukamy, szukamy i wreszcie jest droga: bardzo wąska, ale asfaltowa, może troszkę dziurawa, ale w sumie nienajgorsza, prowadzi zboczem wzniesienia do dolinki, w której „rozsiadła się” jak kwoczka na jajkach, skrywająca się w zieleni ogrodowych drzew, spora wioska. Najwyraźniej przed nami leży poszukiwany Breb. 

Skryta wśród drzew wioska Breb

Na łąkach stoją stogi siana

Droga przez Breb
Powolutku zjeżdżamy do owej wzbudzającej zachwyt internautów osady. Na zielonych łąkach stoją, jak wielkie, złocące się w słońcu mufiny szaro-żółte stogi siana. Zgromadzona w nich trawa, którą deszcz pewnie wielokrotnie spłukał, już dawno wyschła i straciła naturalny kolor. Widok jest bardzo malowniczy. Zatrzymujemy Fordusia i chłoniemy obraz, pamiętany z polskiej wsi lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, polskiej wsi naszego dzieciństwa. Jeszcze jedna chwilka zachwytu, haust wspomnień i ruszamy na poszukiwanie kempingu Babou. Jest gdzieś we wsi, do której właśnie wjeżdżamy.

Za drewnianymi sztachetami leżą pryzmy obornika

Niektóre domy już dawno opustoszały

Obórka, a za obórką sławojka i kupa gnojka😃

Gnojóweczka spływa do rzeczki, napić to byśmy się tej wody z rzeczki nie napili, ale nie śmierdziało przyznać trzeba.
Wzdłuż drogi ciągną się poczerniałe z upływu czasu, drewniane płoty otaczające chłopskie zagrody. Od czasu do czasu równo zbite, drewniane sztachetki zastępuje brama wjazdowa na podwórko. Niektóre bramy są zwyczajne, zrobione z metalowych prętów, ale wiele z nich to dzieła sztuki. Wysokie, drewniane, misternie zdobione. Coś jakby wrota do minionego świata. Część jest mocno nadgryziona zębem czasu, wiele jednak jest nowych. Widać, że tutejsza tradycja nie zaginęła, że nadal jest ważna dla mieszkańców Breb. W Syhodzie planowaliśmy odwiedzić tamtejszy skansen, jednak musieliśmy zmienić plany. Teraz wiemy, że żal był zbędny. Jesteśmy w więcej nić w skansenie. Jesteśmy w prawdziwej, tradycyjnej wsi. 

Niektóre bramy są już nadgryzione zębem czasu

Niektóre bramy są stosunkowo nowe

Niektóre to dzieła sztuki

Droga przez Breb prowadząca na kemping. Z prawej, na płocie pierwszy znak informacyjny

Super brama
Forduś wolniutko, kółko za kółkiem pełznie przez wioskę Bred, a my podziwiamy widoki. Kończy się wąziutki asfalt, zaczyna wysypana białym tłuczniem wiejska droga. Wiejska, ale dobra. Co chwila trafiamy na rozwidlenie. Istny labirynt. Miejscowość jest piękna i malownicza, fajnie jest po niej pojeździć, ale przecież trzeba znaleźć miejsce na nocleg. Zza kolejnego zakrętu wyłania się młody chłopak z głowa w blond dredach. Nienaganną angielszczyzną wyjaśnia jak dotrzeć do kempingu. Jak nic turysta na spacerze. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i na płocie zauważamy drewniany drogowskaz informujący, że kemping Babou jest tuż tuż. 

Teoretycznie zwyczajna furtka

W Breb są też nowe domy

Breb - niektóre, odremontowane domy można wynająć. Wystarczy pogrzebać w Internecie
Dojeżdżamy do kempingu. Miejsce jest urokliwe. Wielka łąka, na której stoi kilka samochodów i namiotów nie ma oświetlenia, ale ma podłączenia do prądu. Udekorowane kwiatkami stoły i krzesełka porozstawiane są po całym terenie. Można usiąść, coś zjeść, pogadać. Wysiadamy i idziemy szukać właściciela. Trzy drewniane, małe domki ustawione w podkowę były pewnie kiedyś domem mieszkalnym i zabudowaniami gospodarczymi. Przez furtkę wchodzimy na podwórko. Po schodach zbiega z ganku młody człowiek. 

W tym domu mieszkają obecni właściciele gospodarstwa i kempingu 
Na łączce stoją samochody i namioty

Przy rozstawionych stolikach można posiedzieć, coś zjeść, pogadać
W tym budynku jest dzisiaj hostel - na dole kuchnia, na górze pokoiki, z tyłu łazienki

Kuchnia w hostelu
Kemping prowadzą Matthijas i Evelina, młodzi ludzie z Holandii zauroczeni rumuńską, i nie tylko rumuńską, przyrodą i tradycyjnym sposobem życia jaki tu nadal prowadzą ludzie. Gospodarstwo, w którym gościmy, a które kupili młodzi ludzie, należało dawniej do „ich rumuńskiej babci”. Tak nazywają mieszkającą tu do dzisiaj byłą właścicielkę posesji. Kilkadziesiąt lat temu Pani Babcia zbudowała wspólnie z mężem małe ranczo w oddalonym od świata i zapomnianym przez wszystkich Breb. Dzisiaj mówiący różnymi językami turyści śpią w namiotach na jej polu, zachwycają się okolicą i za to wszystko płacą. A urocza Pani Babcia nadal spokojnie uprawia swój malutki ogródek, karmi kury i kaczki, patrzy jak Europa pcha się do niej z buciorami. Świat jest nieodgadniony.

Gospodarstwo Pani Babci

Przed hostelikiem Pani Babcia uprawia ogródek

Kempingowa kuchnia


Matthijas pokazuje nam łazienki, kuchnie, miejsce do biwakowania. Rozbijamy obóz i idziemy pospacerować po Breb. Tylko kawałek, bo mrok szybko zapada, a Breb to mały labirynt wiejskich dróg i dróżek. 

Hostelik od podwórka, czyli wejście do męskiej łazienki



Z lewej panie, z prawej panowie
Breb, brebul to po prostu znaczy bóbr. W Rumunii żyła kiedyś bardzo liczna populacja tych zwierząt, dlatego też wiele miejscowości nosiło i do dzisiaj nosi nazwy związane z tymi cenionymi ze względu na swoje futro gryzoniami. Podobno ostatni rumuński bóbr stracił życie w 1823 roku w południowo zachodniej części tego kraju, w okręgu Caras-Severin. Tak na marginesie: ciekawe kto i dlaczego tak skrupulatnie w annałach to smutne, skądinąd wydarzenie zanotował? A wracając do bobrów: pod koniec dwudziestego wieku rumuńskie władze rozpoczęły ich introdukcje, ale do wioski Breb bobry już nie wróciły i pewnie nie wrócą i tylko rzeczka, w której w dawnych wiekach bobry budowały żeremia i tamy, dzisiaj nadal dzielnie przez wieś płynie. 

Niektóre domy w Breb można wynająć. Może ten?

Stajnia, obórka, wóz drabiniasty

Sanki pewnikiem przydadzą się zimą, obornik do nawożenia pól

Z przodu stare, z tyłu nowe, z pustaków
Idziemy sobie wolniutko wiejską dróżką i rozglądamy się wokoło. Zaglądamy za płoty, do ogródków ze starymi, owocowymi drzewami, na podwórka, na których obok samochodów stoją furmanki i drabiniaste wozy, podglądamy wiejskie życie miejscowej społeczności. Na ścianach obórek i chlewików wiszą drewniane sanki, takie jakie znamy z polskich skansenów – no jasne, tu są przecież potrzebne, na pługi raczej mieszkańcy liczyć nie mogą. Zimą jak śnieg solidnie popada tylko koń i sanie dadzą radę. Słyszymy zbliżający się samochód.  Schodzimy na bok. Kierowca pozdrawia nas ręką, kłania się, dziękuje za ustąpienie drogi. Również mężczyzna jadący starym ciągnikiem kłania się i macha  ręką. Nie jesteśmy widać niechcianymi gośćmi. Wszyscy są bardzo sympatyczni. 

Wrota od stodoły bywają piękne, nawet jeśli stodoła zwyczajna

Wjazd na kemping Babou w Breb. Duże kampery mogą mieć problemy. Poza tym na kempingu nie ma udogodnień dla kamperów, bo breb nie ma kanalizacji

Nowy kościół w Breb...

... ale brama stylowa
Rzeźbione bramy nie pozwalają przejść obok nich obojętnie. Ale nie tylko one przyciągają wzrok. Również wrota stodół są bogato zdobione i to bez wzglądu na to, czy stodoła jest stara i drewniana, czy nowa i zbudowana z pustaków. Idziemy dalej. Chciałabym sfotografować piękne wrota do murowanej stodoły w mijanym gospodarstwie, ale z drogi zdjęcie dobrze nie wyjdzie. Na podwórku pojawia się mężczyzna. Na migi pytam czy mogę wejść i pstryknąć fotkę. Gospodarz serdecznie zaprasza, pyta skąd jesteśmy. Aaa, z Polski. A czy tam u was, na wsiach też zdobią wrota stodół? – pyta. Nie? - Dziwi się kurtuazyjnie, ale czujemy, że jest dumny ze swojej niepowtarzalnej tradycji. Żegnamy się i wychodzimy.
Nagle słyszymy dzwonek telefonu. Odwracamy się gwałtownie. Nasz gospodarz wyciąga z kieszeni komórkę i zaczyna rozmawiać. Patrzymy wymownie na siebie. Dziwnie w tym miejscu ten przejaw cywilizacji wygląda. A może to my tak dobrze poczuliśmy się w świecie dzieciństwa, że przeszkadza nam atrybut współczesności?

Bramka wejściowa do starego kościoła

Przydrożny krzyż

Stary kościół w Breb

Kościół stoi na wzniesieniu, z tyłu jest cmentarz
Idziemy do starego kościoła. Jest drewniany, zbudowany na początku siedemnastego wieku. Nie możemy wejść do środka, bo jest zamknięty. Nic dziwnego, nadal odprawiane są tu prawosławne nabożeństwa. Otwarte są jednak malutkie okienka. Z ciekawością zaglądamy do środka. Ale kolorowo. Ołtarz i ściany pokrywają haftowane nakrycia. Jest cicho i pięknie. Na pobliskim cmentarzu pasą się kozy. Robimy zdjęcia.

Wnętrze starego kościoła w Breb... 
... jest zaskakuje nas ogromną liczbą gobelinów, makat i dywanów.

Wszystko ręcznie haftowane


Malowniczy, cichy cmentarzyk wokół kościoła ...

... przypomina o upływającym czasie... 

... i żywi kozy
Rano budzi mnie dziwny odgłos. Miarowy stukot kamienia o metal. Skąd ja znam ten dźwięk? Andrzej śpi. Patrzę na zegarek. Siódma. Wcześnie. Skąd ja znam ten stukot? Eureka. Ostatni raz słyszałam ten dźwięk kilkadziesiąt lat temu u babci. Dźwięk z naszego dzieciństwa. Ktoś ostrzy kosę na łące. Wciągam dresy, chwytam aparat i przez mokrą od rosy łakę biegnę zobaczyć kto to.

Rano obudził mnie dźwiek klepanej kosy

W Breb spotyka się tradycja z nowoczesnością


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz